Dziś handel toczyć się będzie bez świętujących Amerykanów. Trudno powiedzieć, którą stronę rynku ich absencja będzie premiowała. W Europie nastroje są złe. Wpływ na nie mogą mieć dane o dynamice sprzedaży detalicznej i aktywności w usługach.
W piątek na głównych giełdach europejskich niedźwiedzie czuły się jak ryby w wodzie jeszcze na długo przed publikacją fatalnych danych z amerykańskiego rynku pracy. DAX dwukrotnie spadał 3 proc. poniżej czwartkowego zamknięcia. Informacja o braku postępu w tworzeniu miejsc pracy w Stanach Zjednoczonych tylko przypieczętowała ten stan i nieco zwiększyła skalę spadku. Można się więc domyślać, że to nie Ameryka była winna silnym zniżkom na naszym kontynencie, ale czynniki lokalne. A w tym przypadku negatywnych bodźców nie brakuje. Działały wciąż czwartkowe dane o wskaźnikach aktywności gospodarczej, świadczące o narastającym spowolnieniu. Doszły do nich złe wieści o zawieszeniu rozmów w sprawie wypłaty kolejnej transzy pomocy dla Grecji oraz negatywne opinie o sytuacji i na rynkach i w gospodarce.
Spadki na Wall Street były znacznie mniejsze niż w Europie, co potwierdza tezę o wpływie lokalnych czynników na giełdy po naszej stronie globu. Ale zniżki Dow Jones o 2,2 proc., a Nasdaq i S&P500 po 2,5 proc. też robią wrażenie. Złe nastroje pojawiły się już w czwartek, mimo, że dane tego dnia opublikowane powinny sprzyjać bykom. Zostały one powstrzymane po dotarciu w okolice 1230 punktów.
Poziom ten nie ma w sobie nic niezwykłego poza tym, że leży niemal równo w połowie dystansu między szczytem z 7 lipca i dołkiem z 8 sierpnia. I wszystko wskazuje na to, że najbardziej prawdopodobny kierunek ruchu wyznaczać będzie ten ostatni punkt. To jednak będzie zależało przede wszystkim od informacji makroekonomicznych, których w najbliższych dniach będzie pod dostatkiem. Najważniejsze to dynamika gospodarki strefy euro, indeks aktywności gospodarczej w amerykańskich usługach, publikacja Beżowej Księgi Fed, prognozy OECD oraz wystąpienia Bena Bernanke i Baracka Obamy.
Giełdy azjatyckie dziś także znalazły się w niedźwiedzim uścisku. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei zniżkował o 2 proc., w Szanghaju spadki sięgały 1,8-1,9 proc. Indeksy w Hong Kongu i na Tajwanie traciły po ponad 2,5 proc., wskaźnik w Korei szedł w dół o prawie 4 proc. Spadające po 0,7-0,9 proc. kontrakty na amerykańskie indeksy wskazują na duże prawdopodobieństwo kontynuowania przeceny na giełdach. Parkietowi przy Wall Street dziś to nie grozi, bo Amerykanie obchodzą Święto Pracy. Nasz rynek poddał się jej z łatwością i niczym szczególnym się nie wyróżniał spośród pozostałych parkietów, poza próbą zmniejszenia skali przeceny w ostatnich minutach piątkowej sesji. Wyciągnięcie indeksu największych spółek z 3,5 proc. zniżki do 2,3 proc. spadku, czyli o 30 punktów, można uznać za spore osiągnięcie. Tyle, że nie niesie ono żadnych konsekwencji dla sytuacji na rynku w najbliższym czasie.
Źródło: Open Finance