Od kilku dni ministrowie Donalda Tuska serwują nam kolejne pomysły na ratowanie budżetu i trzeszczącego w szwach systemu emerytalnego. Co się dzieje?
Widzę tu przede wszystkim brak koordynacji, bo za te kwestie odpowiada minister pracy i polityki społecznej. Świadczy to o tym, że rząd nie tyle chce reformować system emerytalny, co zdaje sobie sprawę z fatalnej sytuacji finansów publicznych. Z roku na rok zwiększa się poziomu dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Stąd takie pomysły. Może to sygnały próbne, by zorientować się, co społeczeństwo jest w stanie bardziej zaakceptować. Mając do wyboru elastyczny wiek emerytalny czy zmniejszenie składki do OFE, wybierze raczej to drugie. Najgorsze jest to, że nie ma obecnie na temat systemu emerytalnego poważnej dyskusji, nie ma żadnego projektu ustawy. Nie ma do czego się odnieść.
Minister finansów Jacek Rostowski powiedział, że należałoby się zastanowić, czy nie odejść od sztywno określonego wieku emerytalnego i uzależnić go od przewidywanej u nas średniej długości życia? Tak jest w krajach skandynawskich.
Zakładając, że Polki żyją dłużej, to chyba pomysł nie jest najszczęśliwszy. Wówczas teoretycznie panie powinny pracować zdecydowanie dłużej niż mężczyźni.
A pomysł minister pracy Jolanty Fedak, by zmniejszyć składkę emerytalną na OFE z 7 do 2 proc.?
Nie potępiałbym go, ale poczekałbym na przedstawienie szczegółowych wyliczeń z nim związanych. Po 10 latach nie spełniła się wizja z reklam, że będziemy na emeryturze odpoczywać pod palmami. Trzeba sobie jasno powiedzieć, że eksperyment z OFE może był i korzystny, ale tylko dla firm, które je prowadzą. Kryzys zjadł zyski funduszy, a kryzysy powtarzają się cyklicznie. Nawet jeśli dojdzie do odbicia na giełdzie, to trzeba sobie zdać pytanie, czy zrekompensuje nam koszty, jakie ponieśliśmy na ten system. Kiedy słyszę broniących go ojców reformy emerytalnej, myślę sobie, że powinni informować, czy teraz są w radach nadzorczych powszechnych towarzystw emerytalnych. Wtedy ich głos będzie, choć równie ważny, inaczej oceniany. Przekazujemy pieniądze do OFE, gdzie teoretycznie pracują na naszą przyszłość, ale równocześnie państwo zwiększa deficyt, by dołożyć do FUS, czyli generuje długi, które i tak nam przyjdzie spłacić. Może warto policzyć, czy nie taniej byłoby mniej dawać do OFE, patrząc, ile mniej będziemy mieć na własnym koncie, ale na ile będziemy obciążeni mniejszymi kosztami likwidowania deficytu budżetowego.
To może pójść na całość i przerzucić wszystkie składki na ZUS, a nie tylko zredukować udział OFE w państwowych dopłatach?
Tak daleko bym nie szedł. Znów byłoby wedle hasła: każdemu po równo. Uważam też, że pomysł minister Fedak jest być może zbyt radykalny. Może warto rozważyć mniejsze ograniczenie składki na OFE.
Ale nawet to firmy prowadzące OFE mogłyby zaskarżyć. Już zabrano im część prowizji.
Mówimy o wielkich pieniądzach, które zarobiły dosyć łatwo. Polacy indywidualnie też potrafią kupować obligacje. Z pewnością firmy skarżyłyby się do sądu, straszyły Trybunałem w Strasburgu czy Komisją Europejską.
Wtedy możemy przegrać i płacić odszkodowanie.
Ale też niedobrze byłoby, gdybyśmy nic nie robili, bo ktoś się nie zgadza lub możemy przegrać. Jeśli pan mnie, rocznik ’68, który ostatni mógł wybierać, czy skorzysta z nowego systemu emerytalnego, zapyta, czy żałuję swego wyboru, to powiem, że tak.
Co Pan sądzi o pomysłach niemieckich, by do 2020 r. podnieść wiek emerytalny do 67 lat? Czy powinniśmy zrobić podobnie? Tak chce minister Michał Boni.
Podoba mi się, jak Niemcy to zrobili. Usiedli do stołu i odbyli poważną rozmowę. I opozycja, i koalicja, i związki, i pracodawcy. My rządzimy, potem wy, a każdy z nas poniesie tego koszty. Podzielmy się więc kosztami negatywnymi po równo, na bazie umowy społecznej. Proces podnoszenia wieku emerytalnego o dwa lata rozciągnęli na kilkanaście lat. Taka perspektyw jest dla wszystkich do przełknięcia. Wiadomo, że społeczeństwa żyją dłużej. W 2050 r. połowa Polaków będzie pracowała na drugą połowę, której większość stanowiliby emeryci. Przy takiej strukturze zatrudnienienia system emerytalny jest nie do utrzymania.
U nas ustawowy wiek to 60 lat w przypadku kobiet i 65 lat dla mężczyzn. Czy należałoby przy okazji to zrównać?
To pytanie do rządu. Przede wszystkim powinniśmy robić wszystko, by wydłużyć aktywność zawodową Polaków. Ale nie zmuszając ich do niczego, a raczej zachęcając. Ciekawy był projekt „50 plus”.
Załóżmy, że rząd nic nie zrobi. Kiedy nasz system emerytalny się zawali?
Myślę, że już koło 2030 r. będziemy mieli olbrzymie problemy. Wynika to z prognoz długości życia, liczby emerytów i koniecznych dopłat do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Teraz jest ponad 30 mld zł, ale zaraz może być równie dobrze i kilkukrotnie więcej. A nikt przecież nie chciałby, aby nasze emerytury zostały obcięte o połowę.
Dlaczego rząd bierze się za wiek emerytalny i OFE, a odkłada reformę KRUS, emerytur mundurowych czy górniczych. Te świadczenia kosztują budżet ponad 25 mld zł rocznie. To kuriozum, że 35-letni policjant przechodzi na emeryturę.
Bo my jesteśmy krajem, w którym nieustająco odbywają się jakieś wybory. Czy Pan sobie wyobraża premiera Rzeczpospolitej, który, jak wszyscy wiemy chce być prezydentem i który na rok przed kampanią wyborczą zafunduje rodakom takie pomysły? Zabierzemy rolnikom KRUS, każemy policjantom i żołnierzom pracować 25 lat, podniesiemy wiek emerytalny do 67. roku życia. Ja mam bogatą wyobraźnię, ale nie aż tak. Teraz żyjemy granicą wyborów prezydenckich 2010. Dlatego choćby nie ograniczyliśmy wydatków sztywnych. Nie reformujemy finansów publicznych. Nie myślimy, co stanie się w latach następnych. Wszystko jest podporządkowane spokojnej kampanii wyborczej.
Ale rząd PiS też nie wziął się ostro za reformy, a już zwłaszcza za emerytalną.
Zgadzam się. Do tej pory żaden rząd nie był w pełni zdeterminowany do jej przeprowadzenia. Ale żaden też nie balansował na krawędzi przekroczenia progu ostrożnościowego, jeśli chodzi o deficyt finansów publicznych. Każda partia chce realizować swój program wyborczy na różnych polach, ale ma też zamiar wygrać kolejne wybory. A musi pan przyznać, że wygrywanie wyborów pod hasłem: narazimy się elektoratowi, jest raczej trudne.