To boiskowe powiedzenie, znane wśród fanów piłki nożnej, pasuje jak ulał do sytuacji na warszawskim parkiecie. Wczoraj obóz optymistów nie wykorzystał stuprocentowej okazji, żeby wbić gola sprzedającym.
WIG20 był o krok od pokonania bariery 1920 pkt. i oddalenia się od niej na bezpieczną odległość. Nie udało się. Przez dwie godziny główny indeks giełdy utrzymywał się w okolicach 1920-1910 pkt., ale pod koniec dnia spadł znów poniżej 1900 pkt. Tradycji więc stało się zadość, ta próba przejścia bariery ważnej dla przyszłości koniunktury na rynku skończyła się tak samo, jak wszystkie poprzednie.
To boli, zwłaszcza że okoliczności były wymarzone – na giełdach europejskich ceny akcji szły mocno w górę, Ameryka startowała na solidnych plusach, wcześniej dobrą kondycją popisały się giełdy azjatyckie, rosnące mimo fatalnych danych o spadku PKB w Japonii. Trudno zgłębić przyczynę dziwnej słabości polskiego rynku. Być może znowu poszczególne etapy zmian koniunktury u nas rozjeżdżają się w czasie w stosunku do giełd zachodnich?
Tak czy owak – niewykorzystane okazje się mszczą. Jeśli ktoś myślał, że dziś będzie kolejna szansa na ułańską szarżę na 1900 pkt. – może się srodze zawieść. Co prawda amerykańskie giełdy przez niemal całą środową sesję były na solidnych plusach, ale przed końcem dnia w USA opublikowano dokumenty Fed, z których wynika, że recesja w Ameryce w tym roku będzie głębsza, niż się spodziewano, zaś w przyszłym roku ożywienie będzie relatywnie słabe.
Paniki na rynku te informacje nie wznieciły, ale wystarczyły, by giełdy w USA już drugi dzień z rzędu zamknęły dzień na minusie. To na pewno nie pomoże obozowi byków w Polsce w walce o pokonanie bariery 1900 pkt. Jeśli wczoraj, przy dużo bardziej sprzyjających okolicznościach, nie dali rady, to dziś potrzebować będą cudu.
Paweł Grubiak
Doradca inwestycyjny
Superfund TFI
Źródło: Superfund TFI