Od przyszłego roku wzrosną podatki

Budżet państwa na ten rok został już oficjalnie odchudzony ze względu na kryzys. Sądzi Pan, że to ostatnia nowelizacja?
Myślę, że jeśli po drodze nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, to Ministerstwo Finansów i zwykli obywatele mogą spać spokojnie. Założenia spadku dochodów przyjęte przez ministra Jacka Rostowskiego są na realistycznym poziomie. Niepokojące jest to, że przy okazji rząd pozbył się praktycznie wszystkich możliwych rezerw jak chociażby funduszu solidarnościowego, który miał przecież iść na złagodzenie skutków kryzysu wśród najuboższych. Widać wyraźnie, że budżet jest łatany doraźnie, chociażby przez wyciśnięcie dywidendy ze spółek Skarbu Państwa za historyczne i niemożliwe przecież do powtórzenia dobre wyniki finansowe w 2008 roku.

Czy budżet na ten rok można było lepiej zaplanować?
W obecnej sytuacji, gdy zmagamy się z najgorszym kryzysem od lat 30. ubiegłego wieku, rząd ma małe pole manewru. Ta nowelizacja nie jest głęboka, bo nie mamy do czynienia z ogromnym wzrostem deficytu czy cięciem pensji w budżetówce, a nawet emerytur, a przecież tak dzieje się chociażby na Łotwie. Ale proszę zauważyć, że już pierwotna wersja budżetu wyciskała z niego to, co się dało. To poniekąd normalna sytuacja, bo właśnie po to są tworzone rezerwy. W dobrych dla budżetu latach 2005-2007 przechodziły one na następny rok. Moim zdaniem prawdziwe problemy pojawią się dopiero w przyszłym roku. Część wydatków, m.in. na budowę dróg czy podwyżki dla nauczycieli, przeniesiono bowiem na 2010 r. Podobną sytuację mieliśmy pod koniec 2008 r., kiedy to przesunięto część wydatków m.in. na policję i wojsko na styczeń 2009 r. Jednak taka księgowa sztuczka wyszła bokiem, gdyż budżet zaczął cały rok na minusie. W przyszłym roku dojdą również coraz wyższe koszty obsługi zadłużenia państwa [przegłosowana w piątek nowelizacja podniosła deficyt z 18 do 27 mld zł – przyp. red]

Sądzi Pan, że może dojść do problemów z płynnością finansową państwa?
Mogą pojawić się zatory w płatnościach, np. na rządowe kontrakty drogowe, co zresztą nawet dzisiaj nie jest niczym nadzwyczajnym. Doraźnie resort finansów może ratować się emisją bonów skarbowych. Nadal jest na nie duży popyt, bo inwestorzy wierzą w siłę naszej gospodarki. Jak już wspomniałem, część wydatków została przesunięta na przyszły rok i tu mogą być kłopoty. Pytanie brzmi: skąd wziąć na to wszystko pieniądze przy jednoczesnym finansowaniu bieżących wydatków. A zaplanowane kwoty muszą się znaleźć, bo te wydatki są sztywne i bez zmian w odpowiednich ustawach nie da się z nich zrezygnować. Może to doprowadzić do błędnego koła, w którym budżet będzie się zadłużał w rekordowym tempie.

Czy w tej sytuacja zapowiedź podwyżki podatków w przyszłym roku jest praktycznie przesądzona?
Obawiam się, że tak. Na miejscu ministra finansów nie ruszałbym podatków dochodowych, czyli PIT iCIT, bo to tylko zachęta do ucieczki w szarą strefę. W efekcie dochody budżetu nie wzrosną tak, jakby tego chciało ministerstwo. Rozwiązaniem byłoby podniesienie drugiej stawki VAT z 22 do 24 proc. To dałoby nieco ponad 10 mld zł. Można też zwiększyć akcyzę, pytanie tylko: na co. Mając na uwadze spodziewane umocnienie złotego wobec dolara i spadek cen ropy, można zwiększyć akcyzę o 20-30 groszy na litrze w przyszłym roku. To da kolejne kilka mld złotych.

A może po prostu wyciągnąć pieniądze z NBP?
Jestem zdecydowanie przeciwny takim pomysłom. Planowany przez rząd zysk NBP za ten rok, który miałby zasilić budżet w 2010 r., jest czysto wirtualny. Te pieniądze trzeba by było wydrukować, dlatego że zysk powstałby dopiero w momencie sprzedaży rezerw walutowych NBP. Oczywiście NBP wykaże też zysk faktyczny wynikający z inwestowania np. w amerykańskich obligacjach, ale sięgnie on maksymalne kilku, a nie kilkunastu miliardów złotych. Co więcej przy takiej zmienności rynków finansowych trudno kategorycznie wyrokować, o jakich kwotach mówimy. Wycena rezerw w złotych oraz wynik finansowy NBP zależy od kursu naszej waluty, sam zysk również od oprocentowania papierów wartościowych, w których trzymane są rezerwy. Jeśli złoty się umocni do końca roku, na co wskazuje większość prognoz, to może on być niewielki. Dlatego planowanie na tym etapie dodatkowych dochodów budżetu z czysto hipotetycznego zysku NBP na 2010 r. jest według mnie błędnym założeniem.