Odbicie indeksów nie gwarantuje rajdu św. Mikołaja

Danych makro we wtorek nie publikowano, więc gracze skupili się na informacjach ze spółek. Sieci sprzedaży detalicznej Sears Roebuck i Staples podały bardzo słabe wyniki kwartału, ale akcje Staples rosły. Fatalny był raport kwartalny dewelopera Beazer Homes – strata ponad 12 USD na akcję (oczekiwano 2 USD). Akcje tej spółki gwałtownie taniały, ale mało kto tym się przejmował. General Electric zapowiedział, że jego zysk w czwartym kwartale będzie w dolnych granicach oczekiwań. Spółka jednak nie zrezygnuje z wypłacenia dywidendy, a tego się obawiano. Cena akcji rosła w czasie sesji nawet od 11 procent. Drożały też akcje w sektorze finansowym – pretekstem było przedłużenie przez Fed trzech programów, dzięki którym wspomagał pożyczkami banki, do 30 kwietnia 2009 (miały się kończyć 30 stycznia).
Osobnym tematem był sektor producentów samochodów. We wtorek mijał termin dostarczenia Kongresowi programów naprawczych przez General Motors, Forda i Chryslera. Pierwszy z gotowym planem był Ford. Spółka obiecuje nie wypłacać premii kierownictwu, zmniejszyć ilość dealerów i rozpocząć pracę nad projektem samochodu z napędem elektrycznym. Zgodnie z tym planem „już” w 2011 roku spółka ma nie przynosić strat. Nadzieje na pomoc rządu i plan Forda pomagały we wzroście cen akcji w całym sektorze. Do momentu jednak, kiedy to GM poinformował, że sprzedał w listopadzie o 41 procent mniej samochodów niż rok temu. Cena akcji błyskawicznie spadła z 4,8 USD do 4,3 USD, czyli o ponad 10 procent.
Właśnie ta informacja doprowadziła (była pretekstem) około 2,5 godziny przed końcem sesji do gwałtownej realizacji zysków na giełdach. Rosnące już blisko 4 procent indeksy (włączyli się przecież oczywiście łowcy okazji po poniedziałkowej przecenie) w ciągu godziny spadły o 3 punkty procentowe. To już wyglądało bardzo źle, ale walka oczywiście trwała nadal. Wiadomo było, że przy tej olbrzymiej zmienności wszystko się może wydarzyć. I rzeczywiście, ostatnia godzina był totalnym zwycięstwem byków. Indeksy wzrosły po ponad trzy procent. Taki koniec sesji niczego nie wyjaśnia, ale daje znowu szansę bykom na przejęcie kierownicy.
GPW rozpoczęła wtorkową sesję od ponad trzyprocentowego spadku indeksu WIG20, ale i u nas spadki trwały krótko. Polowanie na odbicie rozpoczęte na innych giełdach europejskich musiało przełożyć się natychmiast i na nasz rynek. Co prawda w Europie indeksy spadły w poniedziałek po blisko sześć procent, więc miały co odrabiać, ale przecież WIG20 też w ciągu ostatnich dwóch sesji podobnie stracił na wartości.
Faktem jest jednak, że wzrosty były zdecydowanie zbyt entuzjastyczne. Nic dziwnego, że po południu rozpoczęła się korekta, która z prawie dwuprocentowego wzrostu zrobiła mniej niż jednoprocentowy. Od czego jednak „cudo-fixing”? To na nim indeksowi WIG20 przybyło 20 punktów, dzięki czemu sesja zakończyła się wzrostem o 1,8 procent, a nie o 0,7 procent. To oczywiście nie ma znaczenia, bo wynik idzie w świat, ale jak widać zlecenia na fixingu nadal potrafią całkiem ładnie zdeformować koniec sesji. Wczorajsza wygrana byków w USA może dzisiaj spowodować lekkie wzrosty na początku sesji, ale tym razem trudniej będzie prowadzić mocno indeksy na północ. Zbyt dużo danych makro napłynie z USA. Logiczne byłoby, gdyby indeksy trochę wzrosły i czekały na reakcje rynków globalnych, które zobaczymy po publikacji danych w USA.
Piotr Kuczyński
Główny Analityk