Ogólnopolski internet bezprzewodowy będzie kosztował 10 razy więcej, niż szacują politycy

– Budowanie ogólnopolskiej bezprzewodowej sieci internetowej w paśmie 2,5 GHz ma sens. Dostępny jest zarówno sprzęt do budowy sieci w technologii mobilnego WiMax, jak i urządzenia odbiorcze – mówi GP pragnący zachować anonimowość przedstawiciel czołowego światowego dostawcy sprzętu sieciowego.

Technologia WiMax w miastach zapewnia szerokopasmowy dostęp do internetu w odległości do 1 km od stacji nadawczo-odbiorczej. W terenach wiejskich zasięg rośnie do ok. 5 km. Im więcej użytkowników, tym gęściej muszą stać stacje bazowe. Aby w pełni wykorzystać ich możliwości, należałoby je podłączyć do sieci szkieletowych łączami o wysokiej przepustowości.

Projekt przygotowywany przez UKE zakłada, że zwycięzcy przetargu 20 proc. częstotliwości udostępniliby dla darmowego dostępu do internetu.

– W paśmie 2,5–2,69 GHz dostępne jest 205 MHz, z czego na bezpłatny dostęp planujemy zarezerwować być może nawet 50 MHz. Ten zasób będzie przeznaczony dla kogoś, kto zobowiąże się do wybudowania sieci z prędkością 256 kb/sek, z identyfikacją użytkowników, miesięcznym limitem (500 MB – przyp. GP) czy obowiązkiem przerywania sesji co określony czas (co 30 minut – przyp. GP). Jest to podobna koncepcja, jaką forsuje obecnie amerykański regulator FCC – mówi w wywiadzie dla portalu fkn.pl Anna Streżyńska, prezes UKE.

Prezes UKE zaznacza, że ten projekt nie ma nic wspólnego z opisywanymi w GP 13 października rozważaniami polityków PO, by ulgę na internet zastąpić darmowym bezprzewodowym internetem. Według informacji GP koszty takiej infrastruktury szacowane są na 2 mld zł.

– Darmowy internet wszędzie i dla wszystkich to political fiction. Sieć zapewniająca sensowne parametry przynajmniej w 80 proc. polskich mieszkań kosztowałaby nie 2 mld zł tylko 20–40 mld zł. Ponadto utrzymanie jej kosztowałoby kolejne 5–10 mld zł, tyle że rocznie – uważa Andrzej Piotrowski, ekspert telekomunikacyjny, właściciel firmy doradczej Spread Strategies, były prezes Exatelu.

– W darmowej sieci trudno będzie zagwarantować wszystkim dostęp do szybkiego internetu. Pojedynczy użytkownik w mieście w praktyce korzystałby z prędkości rzędu 64–128 kb/s – dodaje przedstawiciel jednego z producentów sprzętu.
Andrzej Piotrowski jest jeszcze bardziej sceptyczny.

– Efektem takich działań byłby dostęp do sieci co najwyżej w niektórych obszarach miast i to przeważnie dla użytkowników siedzących z notebookiem na zewnątrz budynków – mówi.

Jego zdaniem, koncepcja UKE trochę przypomina próbę rozwoju motoryzacji przez rozdawanie hulajnóg.
– Jeśli naśladowana będzie koncepcja amerykańska, to dostęp nie będzie za darmo, lecz w zamian za oglądanie reklam. Próby takiego modelu w przypadku telefonii komórkowej w Polsce się nie sprawdziły – dodaje Andrzej Piotrowski.

Tomasz Świderek

Gazeta Prawna 21.10.2008 (206) –forsal.pl – str. A 6