W maju, czerwcu, lipcu, sierpniu i we wrześniu gdzieniegdzie woda występowała z brzegów, zalewała pola, wsie, miasta i miasteczka. Stacje telewizyjne prześcigały się w montowaniu bardziej i bardziej dramatycznych klipów, a politycy obiecywali – przed wyborami prezydenckimi – miliony na odbudowę zniszczonych domostw.
Minęło wiele tygodni od ostatniej powodzi. Od pierwszej kilka miesięcy, a powodzianie mimo obietnic w dalszym ciągu mieszkają w kontenerach, nie mają za co remontować zalanych domów lub wręcz nie mogą znaleźć fachowców, którzy za usługę remontowo-budowlaną wystawią fakturę. Tylko faktura bowiem jest podstawą do rozliczenia finansowej pomocy państwa.
Komisja Nadzoru Finansowego opublikowała komunikat w sprawie szkód spowodowanych przez powodzie, burze oraz ulewne deszcze w maju, czerwcu, sierpniu i wrześniu. Są to zaledwie szacunkowe dane i tylko te, które zostały zgłoszone do zakładów ubezpieczeń, czyli stanowią część wszystkich szkód jakie spowodowała wielka woda.
KNF podaje, że do 16 września włącznie zgłoszono 246 294 szkody, w tym niemalże 30 tys. powstałych w sierpniu i we wrześniu. Wartość wypłaconych odszkodowań brutto (czyli bez udziału reasekuracji) wynosi 735,7 mln zł. Natomiast wartość rezerwy na niewypłacone odszkodowania i świadczenia brutto to 690,4 mln zł. Ubezpieczyciele szacują, że łączna wartość wszystkich zobowiązań z tytułu zawartych umów ubezpieczenia wyniesie prawie 1,5 mld zł, a średnia wartość wypłacona jednemu ubezpieczonemu 5,8 tys. zł. Czy za takie pieniądze można odbudować dom? Czy na takie pieniądze z ubezpieczenia liczyli powodzianie, którzy sumiennie płacili składki przez lata? I czy ubezpieczyciele wywiązują się z obietnic składanych już w maju, po pierwszej powodzi, kiedy to zapowiadali, że będą realizować wypłaty w trybie uproszczonym, że zmobilizują wszystkich swoich rzeczoznawców by skrócić do minimum czas oczekiwania?
Na wielu forach internetowych czytam komentarze utrzymane w tonie wypowiedzi Włodzimierza Cimoszewicza sprzed lat. Nie zalani piszą, że zalani sami są sobie winni bo pobudowali się na terenach zalewowych, bo się nie ubezpieczali. Nie przeczę, że SA i takie przypadki – świadome stawianie domów w miejscach zagrożonych powodzią (tam ziemia była tańsza). Większość domów stanęła jednak na polderach bo zgodziły się na to gminy, powiaty, miasta. Urzędnicy ochoczo przybijali pieczątki pod pozwoleniami na budowę, nie dbając o konsekwencje swoich decyzji.
Tak było np. w Piasecznie pod Warszawą, gdzie za sprawą kilkunastominutowej ulewy zalane zostało pół miasta niemalże i dopiero wówczas mieszkańcy zaczęli sprawdzać dokumentację terenów, na których stanęły osiedla mieszkalne. Teraz w pozwie zbiorowym skarżą władze gminy.
Wczoraj media doniosły, że pewna rodzina z kontenera jakim obdarzyła je gmina w zastępstwie zalanego po trzykroć domu, przeniosła się do chlewika i mieszkać tam zamierza razem ze zwierzętami bo cieplej. Chcą tak przeczekać zimę.
Inny człowiek, młody nawet nie trzydziesto letni, skarżył się, że do dziś w jego dwukrotnie zalanym domu stoi woda, a to uniemożliwia podjęcie jakichkolwiek prac remontowych i zaprzepaszcza szansę na uzyskanie pomocy finansowej od państwa. Jeśli wody przed zimą się nie pozbędzie (a zalana jest cała wieś) to dom nie będzie się już nadawał do remontu.
Takich dramatów jest znacznie więcej. Rodziny tymczasowo umieszczane w starych szkołach płacą po wielokroć większe rachunki za media i czynsz niż te, które były przypisane im zniszczonym mieszkaniom. Jednak o nich już się mówi. Wybory prezydenckie są już pieśnią przeszłości i można zapomnieć o tym co się ludziom obiecało.
Nadzieją dla olanych zalanych są wybory samorządowe, które już 21 listopada. Do tego czasu jednak przyjdą przymrozki i zniszczą resztkę tego co mogłoby się jeszcze nadawać do remontu. Zastanawiam się, czy ci, którzy z takim zapałem pokonywali kilometry do prowizorycznych lokali wyborczych łodziami, pontonami, w kaloszach, pozwolą i tym razem oszukać się władzy – bez względu na to kto tę władzę ma sprawować? Czy pójdą, czy popłynął na wybory?
Źródło: Gazeta Bankowa