We wtorek amerykańskie indeksy rosły na przekór negatywnym impulsom. Można się spodziewać, że dziś w ślad za nimi podążą wskaźniki europejskie. Pod warunkiem, że limit złych wieści został wyczerpany.
Inwestorzy na Wall Street wykazali się we wtorek odpornością na złe informacje, których napłynęło niemało. Trafne do tej pory prognozy chińskiej prasy mówiły o wzroście inflacji do 5-6 proc., sugerując że grozi to kolejnymi podwyżkami stóp. James Bullard z Fed wskazał na możliwość okrojenia o 100 mld dolarów programu skupu obligacji i przestrzegł przed groźbą inflacji wynikającą z luźnej polityki pieniężnej, kolejny przedstawiciel Europejskiego Banku Centralnego uznał podwyżkę stóp w strefie euro w kwietniu za całkiem możliwą, Standard&Poors obniżyła rating Grecji i Portugalii, ceny domów w amerykańskich metropoliach obniżyły się o 3,1 proc., a nastroje konsumentów mocno się pogorszyły. Po takiej dawce pesymizmu rynki powinny zaliczyć spory spadek.
Tymczasem Amerykanie tylko trochę się skrzywili na początku sesji i wkrótce ruszyli do kupowania akcji. Po niecałej godzinie handlu indeksy wyszły na plus i byki przez nikogo nie niepokojone popychały je systematycznie w górę. Dow Jones i S&P500 wzrosły po 0,7 proc., a Nasdaq zyskał niemal 1 proc. Zwyżka przebiegła bez najmniejszej kontry podaży. Bardzo to wszystko dziwne i trudno dla tego paradoksalnego zachowania rynków znaleźć inne wyjaśnienie poza tym, że właśnie kończy się kwartał i w tych ciężkich czasach warto pokusić się o mały window dressing.
Dziś na giełdach azjatyckich dominowały zwyżki. Nikkei szedł w górę o 2,5 proc. w reakcji na informację o wzroście produkcji w lutym o 0,4 proc., podczas gdy spodziewano się jej spadku o 0,3 proc. W porównaniu do lutego ubiegłego roku dynamika produkcji wyniosła jedynie 2,8 proc., a liczono na zwyżkę o 3,8 proc. Reakcja japońskiej giełdy była więc przesadzona. Na Filipinach indeks szedł w górę o 3 proc., w Hong Kongu wzrost sięgał 1,7 proc., w Korei i Singapurze przekraczał 1 proc. Tylko w Szanghaju indeksy na godzinę przed końcem handlu znajdowały się w okolicach wtorkowego zamknięcia.
Zyskujące 0,3-0,4 proc. kontrakty na amerykańskie indeksy wskazują na możliwość kontynuacji wzrostów za oceanem. W każdym razie pomogą europejskim inwestorom zacząć dzień na plusie. Do wtorkowych opinii Bullarda dziś dołączył kolejny członek Fed Richard Fisher, deklarując że będzie głosował przeciw przedłużeniu programu skupu obligacji. To już czwarty przedstawiciel Fed opowiadający się za zakończeniem ilościowego luzowania polityki pieniężnej. To bardzo istotny dla rynków sygnał, ale inwestorzy na niego nie reagują. Reakcja jednak z pewnością się pojawi. Danych makroekonomicznych będzie dziś niewiele. Poznamy wskaźniki nastrojów w gospodarce strefy euro. Zwykle nie robią one większego wrażenia na inwestorach. Za oceanem opublikowane zostaną raporty ADP o zmianie liczby miejsc pracy i Challengera o planowanej liczbie zwolnień. Szacuje się, że w marcu przybyło 200 tys. etatów, o 17 tys. mniej niż w lutym. Analitycy liczą na spadek liczby zwolnień z 50,7 do 41 tys. Te dane mogą spowodować reakcję na rynkach, choć kluczowe informacje dotyczące rynku pracy pojawią się w piątek.
Źródło: Open Finance