Paymax – w końcu czas na mPOS?

Urządzenia zamieniające telefon w terminal pozwalający akceptować karty płatnicze to na pierwszy rzut oka atrakcyjna propozycja dla drobnych przedsiębiorców, którzy od czasu spotykają się z pytaniem klienta o możliwość zapłaty plastikiem. Na naszym rynku mPOS-y wciąż jednak radzą sobie kiepsko. Nie zraża to jednak kolejnych chętnych.


Na miano pioniera rynku mPOS w Polsce zasługuje niemiecka firma Payleven. Jako pierwsza zaproponowała ona w sierpniu 2012 r. podłączany do smartfona czytnik pozwalający przyjmować płatności. Początki były trudne – urządzenia nie były zgodne z EMV, a transakcję potwierdzało się podpisem na ekranie telefonu. Później pojawiła się przystawka z własnym PIN-padem, spełniająca warunki, które zadowoliły także Visę.

Payleven początkowo żądał 2,95 proc. + 37 groszy od każdej transakcji, ale podobnie jak pierwowzór zza oceanu (Square) nie pobierał żadnych stałych opłat. W 2013 roku opłatę od transakcji obniżono do 2,75 proc. rezygnując z dodatkowej płaskiej prowizji. Za łączący się z telefonem czytnik trzeba było jednak zapłacić niebagatelną kwotę 399 zł netto.

Nowy gracz, stary schemat


Kilka dni temu reklamować zaczął się „pierwszy polski system mobilnej akceptacji płatności” pod nazwą Paymax. Przedsięwzięcie wspierane jest, podobnie jak Payleven, przez fundusz VC. Tym razem jednak w grę wchodzi polski kapitał – fundusz Satus korzystający z finansowania Krajowego Funduszu Kapitałowego znajdującego się pod skrzydłami BGK.

Paymax oferuje przystawkę łączącą się z telefonem za pomocą Bluetooth. Urządzenie jest w pełni zgodne ze specyfikacją EMV i posiada wbudowany PIN-pad. Dzięki odpowiedniej aplikacji, smartfon sparowany z czytnikiem kart zamienia się w mobilny POS.

Podobnie jak główny konkurent, Paymax nie pobiera żadnych stałych opłat od akceptantów. Przystawka kosztuje 339 zł netto, a od każdej transakcji potrącane jest 2,75 proc. plus 19 groszy. Warunki cenowe można negocjować – zapewne po przekroczeniu pewnego progu obrotów.

Jeśli ktoś miał nadzieję, że pojawienie się drugiego gracza na rynku mPOS spowoduje, że ceny usługi znacząco spadną, to raczej się zawiódł. Payleven proponuje obecnie swoje urządzenie za bardzo zbliżoną cenę (349 zł netto), a podstawowa stawka opłaty MSC jest bardziej atrakcyjna niż u nowego konkurenta. Nadal żaden z systemów nie pozwala obsługiwać płatności zbliżeniowych, co mogłoby być istotne dla akceptantów działających w niektórych branżach. Mówiąc krótko – zamiast jednego dostawcy mPOS-ów, mamy obecnie dwóch, bardzo do siebie podobnych.

Tanie mPOS-y, niskie opłaty – może to rozrusza rynek?


Jak sugerują badania prowadzone na polskim rynku, mobilne terminale mogłyby trafić w potrzeby dość licznej grupy akceptantów – przede wszystkim tych działających w mniejszych miejscowościach (gdzie klienci rzadziej dopytują się o możliwość zapłacenia kartą) oraz wrażliwych na koszty stałe. Można powiedzieć, że mPOS to taki „gateway drug”, pozwalający wciągnąć do obrotu bezgotówkowego tych, którzy wahają się czy skorzystać z oferty agentów rozliczeniowych i pragną wypróbować nowy dla nich sposób płatności na ograniczoną skalę. W miarę wzrostu obrotów, stopniowo będą oni sięgać po klasyczne usługi dla merchantów – bardziej opłacalne pod względem kosztowym.

Rynkowi mPOS przyglądają się bacznie nie tylko startupy takie jak Paymax czy Payleven, ale również agenci rozliczeniowi już obecni na polskim rynku. Dostawców gotowych, certyfikowanych urządzeń jest coraz więcej, a ceny przystawek spadają. Jeśli dodać do tego kurczące się stawki interchange, to można mówić o zbliżającym się zbiegu pomyślnych okoliczności. Wygląda na to, że tkwiąca w marazmie nisza mobilnych terminali ma szansę wkrótce zabłysnąć.