Pełny rok funkcjonowania w warunkach kryzysu to okres wystarczający, żeby wyrobić sobie pogląd na temat tego, jak krajowy sektor bankowy radzi sobie z tym wyzwaniem

Ocena odpowiedzi na to wyzwanie musi być zróżnicowana. Z jednej strony przetrwanie instytucji kredytowych jest bezspornym sukcesem, z drugiej udział banków w utrzymaniu aktywności zawodowej Polaków jest stanowczo zbyt mały.

Trudności oceny potęguje przebieg zaburzeń w gospodarce światowej. Nie przyjmuje on formy litery L, kiedy po gwałtownym spadku aktywności gospodarczej następuje jej gwałtowne zamrożenie. Nie jest to litera V, kiedy po dramatycznym spadku następuje równie silne odbicie i powrót do poziomu aktywności sprzed zapaści. Nie jest to litera U, kiedy zarówno zapaść jak i odbudowa potencjału rozwojowego mają łagodny charakter.

Dotychczasowy przebieg zaburzeń na rynkach finansowych i w gospodarce światowej wydaje się przybierać kształt litery W. Po okresie nasilenia tendencji spadkowych pojawiają się pierwsze oznaki poprawy. Wycena ryzyka kredytowego raz idzie ostro do góry, by równie gwałtownie spaść do wielkości sprzed utraty płynności na rynku międzybankowym. W chwilę później pojawiają się krótkoterminowe oczekiwania deflacyjne, a tuż za nimi – długookresowe oczekiwania inflacyjne. Migotanie racjonalnych oczekiwań deflacyjnych i inflacyjnych, przechodzenie gospodarki przez zero, klasyczna recesja a nie tylko zapaść – wszystko to prowadzi do realnie ujemnych stóp procentowych NBC.

Straty i zyski
Funkcjonowanie banków komercyjnych w warunkach niekonwencjonalnej polityki pieniężnej musi być obarczone bardzo dużą niepewnością. Fakt, że jedynie 14 banków komercyjnych i 2 banki spółdzielcze odnotowały w 2008 r. straty musi budzić uznanie. Strata 360 mln zł po rocznej jeździe na diabelskiej karuzeli to bardzo dobry wynik. Pozostałe 56 banków komercyjnych i 577 banków spółdzielczych wykazało zysk netto 15,1 mld zł.

Całkowity zysk z działalności bankowej był o 26,7 proc. wyższy niż w roku poprzednim. Banki zarabiały głównie na odsetkach od kredytów (30 mld zł), prowizjach (11 mld zł) oraz wymianie walut (6,7 mld zł). Dochody z tytułu akcji i udziałów dały 1,5 mld zł zysku, zaś obrót instrumentami pochodnymi przyniósł stratę 0,5 mld zł.

Struktura źródeł zysków banków nie budziłaby zastrzeżeń, gdyby nie fakt, że realne stopy procentowe od pozyskanych depozytów są ujemne. W tych warunkach makroekonomicznych zwiększanie opłat i prowizji grozi rebelią lojalnych klientów.

Rozkład kosztów zaburzeń w funkcjonowaniu rynków finansowych jest daleki od sprawiedliwości. Akcjonariusze, którzy nie wykazali się należytą troską o jakość zarządzania ryzykiem w bankowych spółkach akcyjnych, zostali sowicie wynagrodzeni. Podobnie jak kadra zarządzająca banków. Stopa zwrotu z kapitału była w 2008 r. wyjątkowo wysoka i wynosiła 21,2 proc. Dane te nie obejmują 18 oddziałów instytucji kredytowych działających w Polsce, jak również ponad 100 instytucji finansowych nostryfikujących swoją działalność w Polsce bez obecności handlowej. Są to wielkości porównywalne z udziałem w rynku banków spółdzielczych i spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych. Łącznie jest to nie mniej niż 20 proc. usług finansowych w Polsce.

Kłopotliwa nacjonalizacja

Utrzymanie tak wysokiego poziomu zwrotu z kapitału będzie niesłychanie trudne. Po pierwsze, w wyniku przymusowych i czasowych nacjonalizacji rośnie udział własności państwowej w sektorze bankowym. Często jest to własność innych państw członkowskich Unii Europejskiej. Właściciele państwowi, poza wyjątkiem PKO BP, są traktowani po macoszemu przez kadrę zarządzającą banków kontrolowanych przez rządy. Po drugie, gwałtowny odpływ kapitału z rynku kapitałowego powoduje daleko idącą przecenę wartości akcji bankowych spółek kapitałowych. Nowy kapitał jest trudno dostępny i jego zbyt wysokie opłacenie powoduje utratę udziału w rynku.

Zbyt wysokie ROE powoduje podejrzenia, że kondycja finansowa banku jest zagrożona. Rozerwanie związku między ryzykiem i ceną kapitału musi budzić podejrzenia, że toksyczne aktywa dadzą jeszcze o sobie znać w danym banku.

W pierwszym kwartale 2009 r. ROE w sektorze bankowym spadło o połowę. Oznacza to wzrost zagrożenia odpływem kapitału z krajowego sektora bankowego. Wysoki poziom koncentracji kapitałowej w sektorze powoduje, że 5 pierwszych banków jest za dużych, aby mogły upaść oraz by ich likwidacja mogła być sfinansowana ze środków Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Ostateczne zatem utrzymywanie wysokiego ROE należy uznać za sukces banków w 2009 r.

Syntetyczną miarą stabilności systemu finansowego jest w myśl ustaleń Nowej Umowy Kapitałowej współczynnik adekwatności kapitałowej banków. Jest on zaskakująco wysoki i utrzymuje się przez cały czas kryzysu na niezmienionym poziomie 11,2 proc. Jest zatem wyższy od postulowanego przez Komisję Nadzoru Finansowego poziomu 10 proc. Nie wiadomo, jaką metodą jest liczony ten współczynnik. Warto pamiętać, że w krajach skandynawskich w czasie kryzysów bliźniaczych – walutowych i nieruchomości – współczynnik adekwatności kapitałowej wynosił 18 proc.

Klęska urodzaju
Lekcja kryzysu skandynawskiego jest nadal aktualna. Był to splot kryzysu finansów publicznych, kryzysu walutowego oraz kryzysu na rynku nieruchomości. Jego opanowanie i dobre wyjście z kryzysu było możliwe jedynie dzięki polityce pełnej jawności. Rząd nie zasłaniał się autonomią organów spółek objętych przymusową nacjonalizacją. Zarządzanie kryzysowe pokazało jawną rękę państwa, a nie taktykę przeczekiwania kryzysu i zawierzania pieniędzy rezydentów podatników niewidzialnej ręce rynku.

Każdy z kluczowych graczy na krajowym rynku usług finansowych przyjął inną strategię postępowania. Dwa największe banki detaliczne stały się złotymi jajkami ich właścicieli. W ten sposób ich kadra kierownicza odsuwała groźbę przyjaznego lub wrogiego przejęcia. Pozostałe banki szukały specjalistycznej niszy. Ta strategia okazała się bardzo wrażliwa na zaburzenia na globalnym rynku finansowym. Obserwujemy odwrót od bankowości transakcyjnej – do bankowości relacyjnej. W cenie są klasyczne zasady bankowości. Ceni się, gdy depozyty banku w pełni pokrywają jego akcję kredytową. Deprecjacja waluty krajowej ujawniła lukę finansową. Akcja kredytowa jest o blisko 100 mld zł wyższa od pozyskanych depozytów.

Podstawowym problemem sektora bankowego w Polsce jest zwiększenie skłonności rodaków do oszczędzania. Zamożniejsza część społeczeństwa postanowiła wycofać się z giełdy i zainwestować posiadane środki w wieloletnie obligacje oraz depozyty. W warunkach rozbudzonych przez analityków oczekiwań inflacyjnych, strategia przeczekania fali inflacji wydaje się być racjonalnym działaniem. Osoby bardzo zamożne i ubogie preferują gotówkę i poszukiwanie szans na kupienie okazji. Krótkookresowe oczekiwania deflacyjne w Niemczech i Wielkiej Brytanii skłaniają do omijania banków i szukania okazji na własną rękę.

Rozwarstwienie społeczeństwa w warunkach zaburzeń w funkcjonowaniu rynków finansowych koncentruje się na wykluczonych z dostępu do profesjonalnego zarządzania ryzykiem finansowym codzienności. Brak oferty usług bankowych dla ubogich nie wynika z braku wiedzy i produktów oraz technologii. Jest to pochodna wyboru docelowego segmentu rynku dla największych banków w Polsce. Są to ludzie zamożni. Wizerunek banku w ich oczach popsułby się, gdyby bank był bankiem powszechnym i bankiem ubogich.

Błędna strategia marketingowa największych banków w Polsce wcześniej czy później doprowadzi te banki na skraj upadłości. Najwyższa pora, aby dokonać zmiany strategii i objęcia nią ubogich mieszkańców kraju. To jest lojalna i zyskowna grupa klientów, o czym świadczy rozwój SKOK-ów. Najwyraźniej kryzys nie dotarł do dna, bo obszar wykluczenia w dostępie do profesjonalnych usług finansowych nie ulega zmniejszeniu.

Jan. K. Solarz

Autor jest pracownikiem naukowym Akademii Finansów