Po czwartkowej euforii przyszedł czas na myślenie

W piątek przed bykami w USA stało tylko jedno zadanie: pokazać, że czwartkowa zwyżka była powrotem do wzrostów, a nie tylko mocnym odreagowaniem spadków. W tym celu trzeba było doprowadzić do kolejnego wzrostu albo choćby do neutralnego zamknięcia, co w ostatnim dniu miesiąca powinno być znacznie ułatwione (window dressing). Okazało się, że było to zadanie stanowczo zbyt trudne. Potwierdziło się to, co pisałem w czwartek: Amerykanie wpierw strzelają, a potem myślą – jak się okazało nie tylko w Iraku, czy Afganistanie.

Dane makro bykom pomagały tylko częściowo. Raport o przychodach/wydatkach Amerykanów nie powinien być wydarzeniem, bo nie było w nim najmniejszej niespodzianki. Wydatki spadły o 0,5 procent (tego oczekiwano), a powodem był koniec programu „kasa za grata”. Bardzo dobrze zachował się jednak indeks Chicago PMI w październiku wzrósł 46,1 do 54,2 pkt. (oczekiwano wzrostu do 49 pkt.). Weryfikacja indeksu nastroju Uniwersytetu Michigan potwierdziła, że nastroje pogarszają się – spadł z 73,5 we wrześniu do 70,6 pkt. w październiku. O nastrojach panujących na giełdzie świadczy to, że we wszystkich komentarzach można przeczytać o spadku wydatków, a prawie niegdzie nie wspomina się o indeksie z Chicago.

Rynek akcji zachował  się tak jakby ktoś nagle uświadomił graczom, że czwartkowy optymizm był dużym błędem. Indeksy od początku dnia spadały, ale naprawdę ruszyły szybko na południe po 2,5 godzinach handlu. Z pewnością pomogło niedźwiedziom to, że na NYSE pojawiły się problemy z podawaniem cen akcji. Zleceń było tak dużo, że systemy komputerowe nie dawały rady. To oczywiście musiało znacznie zwiększyć podaż. Podawano też inne powody tak dużej przeceny. Wiele funduszy inwestycyjnych kończy swój rok obrachunkowy właśnie w końcu października. Sprzedają one akcje, na których mają straty po to, żeby zmniejszyć podatki. Duży niepokój wzbudziła też wypowiedź Wilbura Rossa dla Radia Bloomberg. Powiedział on, że rozpoczyna się „olbrzymi krach w nieruchomościach komercyjnych”. To wszystko z pewnością szkodziło akcjom, ale ja zakładam, że po prostu Amerykanie przespali się po czwartkowej sesji i doszli do wniosku, że zakupy były błędem. Tak duże spadki, po czwartkowych zwyżkach pokazują kompletną dezorientację graczy.

GPW w piątek też  (podobnie jak inne giełdy europejskie) zachowywała się od rana zadziwiająco rozsądnie. Gracze nie zarazili się amerykańskim optymizmem. WIG20 rozpoczął nawet sesję od spadku (był to wynik niepewności na innych giełdach. Bardzo szybko popyt odwrócił kierunek i indeks wszedł w bardzo długą i nudną stabilizację w okolicach poziomu czwartkowego zamknięcie. Pierwszy zestaw danych makro z USA nie poprawił nastrojów – indeksy zaczęły się osuwać. Już na 30 minut przed rozpoczęciem sesji w USA niepokój doprowadził do spadku WIG20. Brak pozytywnej reakcji rynków amerykańskich na bardzo dobry odczyt Chicago PMI dobił nasz obóz byków i zakończyliśmy sesję spadkiem WIG20 o 1,4 procent. Niewiele, jak spojrzy się na trzyprocentowe spadki indeksów w Niemczech i Francji, ale tamte rynki kończyły sesję później, kiedy w USA już trwała ostra przecena. Korekta trwa, sygnały sprzedaży obowiązują, więc lepiej nie szukać wrażeń, o ile ktoś nie ma olbrzymiego apetytu na ryzyko.
 
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi