Początek korekty trzymiesięcznego wzrostu

Po poniedziałkowym, mocnym odbiciu indeksu S&P 500 od oporu w okolicach 944 pkt. wtorek był testem realnej siły byków. Raporty makro sprzyjały im tylko pozornie. Dane o rozpoczętych budowach domów i zezwoleniach na ich budowę teoretycznie były bardzo dobre. Po dużym spadku w kwietniu znowu pojawił się duży wzrost.

Ilość rozpoczętych budów domów wzrosła o 17,2 procent, a ilość zezwoleniach na budowę o 4 procent. To o wiele więcej niż oczekiwano, ale problem w tym, że taki wzrost osiągnięto przede wszystkim dzięki wzrostowi budownictwa wielorodzinnego (wzrost o 61,7 procent po spadku w poprzednim miesiącu o 49,4 proc.). Te dane są bardzo zmienne. Poza tym zawsze przypominam, że te dane nic nie mówią o cenach, ale oczywiście byki musiały je wykorzystać na swoją korzyść. 

Drugi zestaw był dużo gorszy. Produkcja przemysłowa spadła w maju o jeden procent w stosunku do kwietnia, a 13,4 procent w stosunku do zeszłego roku (największy spadek od października 1946 roku). Wykorzystanie potencjału produkcyjnego też spadło mocniej niż oczekiwano (do 68,3 procent – najniżej od 1967 roku). Okazało się też, że inflacja w cenach produkcji (PPI) wzrosła mniej niż oczekiwano (0,2 proc.). Na tę miarę inflacji Fed niespecjalnie zwraca uwagę, ale rynek mógł dane potraktować jako zapowiedź CPI, czyli nadal braku zagrożenie inflacją. Jeśli chodzi o produkcję przemysłową to zawsze trzeba pamiętać, że sektor przemysłowy ma mniejszy niż 20 procent udział w gospodarce USA. Duża jego część to produkcja przemysłu samochodowego, którego problemy są od dawna znane. Gracze nie musieli się więc tymi danymi bardzo przejmować i tak na początku się zachowywali, ale potem było dużo gorzej. 

Indeksy giełdowe usiłowały rosnąć (korekta poniedziałkowego spadku), ale już po 3,5 godzinach zabarwiły się na czerwono. Gracze postanowili pesymistycznie zinterpretować dane makro. Poza tym sektorowi sprzedaży detalicznej szkodził raport kwartalny i prognoza sieci sprzedaży Best Buy. Spadek nie był bolesny, ale końcówka sesji (wyprzedaż) sygnalizuje, że rynek nie spodziewa się szybkiego zwrotu. Indeks S&P 500 opuścił kanał trendu wzrostowego, a to w analizie technicznej traktowane jest jako sygnał sprzedaży, czyli początek korekty trzymiesięcznego wzrostu. 

GPW rozpoczęła wtorkową sesję oczekiwanym spadkiem indeksów. Mniej oczekiwane było to, że spadek WIG20 będzie głęboki (dwa procent), mimo że na giełdach w Niemczech i Francji panowało wyczekiwanie. Jednak w Budapeszcie indeks też tracił bardzo podobnie. Wyglądało to tak jakby kapitały zaangażowane w naszym regionie z większym wigorem realizowały zyski. Najgorzej zachowywały się spółki sektora surowcowego, mimo tego, że surowce całkiem wyraźnie drożały. Spekulacje na temat przejęcia Lotosu przez Orlen i proponowana wysokość dywidendy KGHM niespecjalnie podobały się inwestorom. 

Po godzinnym spadku indeksy zaczęły się powoli podnosić, a po południu widać było ten proces już całkiem wyraźnie. GPW po prostu poszła śladem innych giełd europejskich – zaczęło się polowanie na odbicie w USA. WIG20 szybko redukował skalę spadków. W tej fazie rósł już kurs KGHM bardzo pomagając w tym odbiciu. Okazało się bowiem, że WZA zadecydowało o wypłacie aż 11,68 zł./akcję, czyli o 50 procent więcej niż wcześniej proponowano. 

Po publikacji pierwszego zestawu danych makro w USA ze spadku już indeksów nic nie zostało. Drugi zestaw pogorszył sytuację, ale delikatne wzrosty indeksów na rozpoczęcie amerykańskiej sesji pomagały bykom na tyle, że znowu podjęły próbę doprowadzenie WIG20 do neutralnego poziomu. Nie udało się. Fixing, obniżając indeks o kilkanaście punktów, postawił kropkę nad i – sesja zakończyła się spadkiem WIG20 o 1,35 proc., co oczywiście w niczym nie zmieniło obrazu technicznego rynku. Indeks nadal pozostaje w kanale trendu wzrostowego.
 
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi