Polska gospodarka ma problemy

Zbliża się do końca pierwszy miesiąc roku. Za nami są już dane makroekonomiczne opisujące sytuację, jaka panowała w gospodarce w grudniu 2004 roku. Mamy już do dyspozycji trzy raporty: dynamikę produkcji, sprzedaż detaliczną i bezrobocie. Wszystkie te raporty pokazują, że już w grudniu nasza gospodarka zwalniała.

Produkcja przemysłowa w stosunku do poprzedniego roku wzrosła nieznacznie (6,4 proc.), a jeśli weźmie się pod uwagę, że było więcej dni roboczych to sytuacja staje się jeszcze gorsza i nie ma co się pocieszać, że być może pracownicy odbierali dwa dni za sobotę już w grudniu. Wielu z nich odbierało je już w nowym roku, a wielu również zwiększało ilość dni urlopowych. Tak naprawdę trzeba zakładać, że produkcja, po uwzględnieniu większej ilości dni roboczych, spadła.

Cieszenie się tym, że o 7,9 proc. wzrosła produkcja budowlana jest niezbyt zasadne. Wystarczy porównać temperatury w tym i tamtym roku. Firmy budowlane, wiedząc, jakie są prognozy po prostu nie hamowały produkcji. Jednak, skoro tak duża była dynamika wzrostu produkcji budowlanej, z czego błędnie wyciąga się wniosek, że w tym roku wyraźnie wzrosną inwestycje, to powinien poprawić się rynek pracy, a tymczasem bezrobocie wzrosło do 19,1 proc. Wicepremier Jerzy Hausner zapowiada, że w styczniu bezrobocie będzie rosło do wysokości 19,4 – 19,5 proc. Inaczej mówiąc wzrost PKB o ponad pięć procent nie redukuje bezrobocia. A jeśli tak jest to, w tym roku lepiej z rynkiem pracy już nie będzie, bo PKB wzrośnie znacznie mniej.

Popytu nie ma

Jeśli bezrobocie rośnie to trudno oczekiwać, żeby wyraźnie wzrósł popyt wewnętrzny i tak właśnie się stało. Sprzedaż detaliczna wzrosła tylko o 2,8 proc. Wzrosła tak nieznacznie mimo tego, że grudzień kończący tak dla Polski dobry rok powinien wymusić bardzo duży wzrost popytu w okresie przedświątecznym. Tak się nie stało i trudno winić za taki stan rzeczy jedynie bardzo duży spadek sprzedaży pojazdów mechanicznych (29,9 proc.).

W sytuacji, kiedy bezrobocie rośnie, wzrost płac jest mniejszy od inflacji, a Polacy masowo kupowali wszystko, na co ich było stać na zapas przed wejściem do Unii Europejskiej po prostu nie można oczekiwać zwiększenia popytu wewnętrznego. A jeśli tak jest to nadal liczymy tylko na eksport. Na eksport, który ma coraz większe problemy ze względu na wzrost siły złotego.

Niektórzy komentatorzy rynku i ekonomiści mówią, że słaba dynamika produkcji nie może być jeszcze wynikiem wzmocnienia złotego. Po pierwsze jednak złoty wzmacniał się od lutego 2004 r., więc w grudniu już jakieś skutki można było odnotować. Po drugie, jeśli jeszcze nie do końca widać negatywne skutki wzmocnienia złotego, to co się stanie wkrótce, kiedy już je będzie widać?

Wyborcze nadzieje

Duże nadzieje na inwestycje w roku bieżącym prawie na pewno zostaną zawiedzione. Powodów jest wiele (np. ten, że Polska nie jest ziemią obiecaną dla inwestorów z UE), ale jeśli wybory odbędą się rzeczywiście we wrześniu, a to jest obecnie najbardziej prawdopodobne, to niepewność polityczna i coraz większy bałagan – a będzie jeszcze większy niż teraz – wystraszy potencjalnych inwestorów. Po co mają ryzykować, skoro mogą ten rok przeczekać? Poza tym nowy Sejm będzie jeszcze gorszy od obecnego – niewiele sensownych uchwał da się w nim przyjąć. Susan Schadler, szefowa misji Międzynarodowego Funduszu Walutowego (MFW) w Polsce, mówi, że „po wyborach może dojść do bardzo silnego odbicia wzrostu gospodarczego, inwestycji, zatrudnienia oraz ogólnego nastawienia rynków finansowych”. Czy zagranica tak źle zna Polskę, czy też po prostu pani Schadler stara się być dla nas uprzejma?

Wystarczy popatrzeć na wykresy produkcji i sprzedaży w zeszłym roku, żeby nabrać pewności, że w tym roku będzie dużo gorzej i nie tylko dlatego, że Chiny i USA w 2005 roku będą się wolniej rozwijały, a w Eurolandzie nadal będzie trwała stagnacja. Niektórzy komentatorzy rynku już zaczynają przygotowywać inwestorów do zmiany swojego, tak optymistycznego jeszcze miesiąc temu stanowiska. A przecież nic się od tego czasu nie zmieniło. Ja sam wielokrotnie pisałem o tym, że oczekiwania są zdecydowanie za bardzo optymistyczne już od wielu miesięcy.

Sen inwestorów

Szaleństwo zakupowo – produkcyjne przed wejściem do Unii nie ma szans się powtórzyć. Dziwne będzie, jeśli w pierwszej połowie roku dynamika produkcji nie zejdzie poniżej zera. Podobnie może być ze sprzedażą detaliczną. Jak w takich warunkach PKB ma wzrastać o 4,5 – 5,5 proc., co zakładają prawie wszyscy ekonomiści? A nie zapominajmy o tym, że PKB w zeszłym roku był podnoszony przez bardzo duży, wręcz od dawna niespotykany stan zapasów. Jeśli przedsiębiorstwa będą te zapasy upłynniały to dynamika wzrostu PKB będzie malała, a to jeszcze bardzie ograniczy zatrudnienie i zmniejszy płace realne podcinając popyt wewnętrzny.

Dziwne by było, żeby w drugiej połowie roku nie trzeba było nowelizować budżetu szczególnie, że nowy Sejm z przyjemnością pokaże, że stara władza stworzyła nierzetelny budżet. Pozostaje tylko postawić pytanie: kiedy inwestorzy zagraniczni obudzą się z przyjemnego snu i uświadomią sobie, że w tym roku niczego dobrego w Polsce nie znajdą?

Piotr Kuczyński

Główny Analityk

Warszawska Grupa Inwestycyjna SA