Polskie prywatyzacje giełdowe – wielkie emocje i niemałe zyski

Na początku wszystko było państwowe – w kwietniu 1991 roku na państwowej GPW zadebiutowało pięć państwowych spółek. Również w następnych latach listę emitentów zazwyczaj otwierały spółki ze stajni Skarbu Państwa i tak też jest w tym roku, gdy inwestorzy mogli się zapisać na akcje dużych spółek Skarbu Państwa: banku PKO BP oraz Polskiej Grupy Energetycznej. Niektóre prywatyzacje inwestorzy rozpamiętują do dziś.

Z pierwszej piątki debiutującej na warszawskim parkiecie do dziś ostały się tylko Kable, które jednak wkrótce mogą zniknąć z publicznego obrotu – wezwanie na 100% walorów spółki ogłosił jej główny udziałowiec oraz Krośnieńskie Huty Szkła „Krosno”, które od kwietnia znajdują się w stanie upadłości likwidacyjnej.

Ale pierwsze narodowe emocje (i chyba do tej pory największe) wzbudziła prywatyzacja Banku Śląskiego jesienią 1993. Rząd zdecydował się na sprzedaż banku na giełdzie tuż przed szczytem pierwszej bańki spekulacyjnej – na parkiet wchodzili „inwestorzy” niemający zielonego pojęcia o rynku kapitałowym i liczący na kilkusetprocentowe stopy zwrotu. Głodni zysków Polacy stali po symboliczną jedną akcję „Śląskiego” w wielogodzinnych kolejkach, a na debiucie przebicie było 13,5-krotne. To wzbudziło falę krytyki (żywej zresztą aż do 2007 roku), że rząd sprzedał bank „zbyt tanio”. Dodatkowo niezbyt sprawny i powolnie działający system rejestracji akcji sprawił, że część posiadaczy papierów Banku Śląskiego nie mogła sprzedać ich na szczycie hossy (czyli w dniu debiutu). Na osiągnięcie ceny z pierwszego dnia notowań trzeba było czekać przez kolejne 12 lat.

Podobne zainteresowanie i równie duże emocje towarzyszyły pierwszej ofercie publicznej banku PKO BP w roku 2004. Skarb Państwa sprzedał wówczas 49% akcji największego banku w Polsce po 20,50 złotych za sztukę, z czego 160 mln papierów objęli inwestorzy indywidualni. Pierwszy dzień notowań również zapisał się w historii warszawskiego pakietu – kurs PKO wzrósł do 24,50 złotych przy rekordowych obrotach (2,8 mld zł na jednej spółce do dziś robi wrażenie). Jednak w przeciwieństwie do Banku Śląskiego inwestycja w walory PKO BP okazała się opłacalna także w dłuższym terminie. Mimo że po debiucie analitycy mówili, że mamy „najdroższy bank w Europie” i że akcje są przewartościowane (rzeczywiście relacja cena do wartości księgowej przekraczała 3), to w szczycie hossy w sierpniu 2007 roku za jeden walor PKO BP płacono nawet 57 złotych. Następnie na dnie bessy akcjami PKO handlowano po cenie 18,90 zł.

Prywatyzacją dla bardzo cierpliwych inwestorów była sprzedaż mniejszościowego pakietu akcji KGHM-u. W lipcu 1997 roku miedziowy kombinat zadebiutował po kursie 23,50 zł, ale rok kończył z ceną o dziesięć złotych niższą. Dopiero dwa lata później walory KGHM-u dotarły do poziomu 30 złotych, by po pęknięciu bańki internetowej ponownie dołować na wysokości 10 złotych. Fajerwerki zaczęły się dopiero wraz z hossą na rynku miedzi, dzięki której notowania polskiego producenta czerwonego metalu podskoczyły do 135 złotych w maju 2006 roku. Miedziowy kombinat przypomniał o sobie także w tym roku, gdy do końca lipca czterokrotnie zwiększył swoją wartość rynkową względem październikowego minimum.

Podobnie wyglądała sprawa z PKN Orlen, który przez pierwsze lata swojej giełdowej kariery głównie przynosił straty, a „odpalił” dopiero w trzy i pół roku po debiucie, by w ciągu następnych dwóch lat dać zarobić 260%. Podobnie jak KGHM szczyt notowań naszego naftowego potentata wypadł w 2006 roku – a więc na długo przed końcem ostatniej hossy na warszawskim parkiecie. Potem obu spółkom zabrakło wigoru, a państwowy właściciel używał ich majątku w celach niekoniecznie służących rozwojowi i zwiększaniu wartości dla mniejszościowych akcjonariuszy.

Po bessie wywołanej pęknięciem bańki internetowej na giełdowe prywatyzacje musieliśmy poczekać do roku 2004, gdy ministrem skarbu został Jacek Socha. Wówczas resort postanowił sprzedawać udziały w państwowych spółkach za pośrednictwem GPW. Na parkiet trafiły wtedy walory firm, bez których dzisiaj trudno sobie wyobrazić handel w Warszawie. W indeksie WIG20 zadomowiły się Lotos oraz PGNiG, a w gronie mniejszych spółek znalazły się Ruch i ZA Puławy, a nieco wcześniej także Zelmer i Ciech. Sprzedaż dużych spółek przez Skarb Państwa ściągała nad Wisłę zagraniczne kapitały poszukujące stabilnych i płynnych inwestycji.

Na kolejną falę giełdowych debiutów musieliśmy poczekać aż do roku 2008. Tyle że z powodu rozpoczynającej się globalnej recesji oraz trwającego kryzysu finansowego i giełdowej dekoniunktury nie były to debiuty łatwe. Totalnym fiaskiem zakończyła się sprzedaż ZA Tarnów. Do kupienia było 16 milionów akcji po 19,50 zł. każda. Zawiedli zwłaszcza inwestorzy instytucjonalni, więc 6,56 milionów papierów nabyły kontrolowane przez Skarb Państwa PGNiG oraz Ciech. Zabrakło chętnych na blisko 900 tysięcy walorów, choć redukcja w transzy dla inwestorów indywidualnych sięgnęła 49,6%. Mimo tego kupno zakładów azotowych z Tarnowa nie było dobrą inwestycją: na debiucie strata sięgała czterech złotych (czyli 20%), zaś styczniu za jeden walor płacono ledwie 6,25 zł. Do dziś kurs ZA Tarnów nie osiągnął poziomu ceny emisyjnej.

Nie dziwi więc fakt, że debiutująca podczas apogeum kryzysu finansowego Enea nie przyciągnęła już tak wielu drobnych inwestorów – redukcja wyniosła tylko 20,4%. Jeszcze mocniej zawiedli inwestorzy branżowi – po kosztujące aż 20,14 złotych walory Enei zgłosił się jedynie szwedzki państwowy koncern Vattenfall, który nabył 18,7% udziałów w spółce. Indywidualni weszli w inwestycję po kursie 15,40 zł. Pomimo strat na debiucie walor już od kwietnia zaczął przynosić zyski, a w sierpniu można było wyjść z inwestycji nawet przy kursie 25 złotych, czyli realizując stopę zwrotu rzędu 62%.

Zyski przyniosła też Bogdanka – pierwsza notowana na GPW polska kopalnia węgla kamiennego już na debiucie dała zarobić 16,9%. Od lipcowego debiutu do październikowego szczytu kurs spółki wzrósł o kolejne 35%, osiągając poziom 77,50 zł.

Udana oferta akcji Bogdanki zdecydowanie poprawiła postrzeganie spółek sprzedawanych przez Skarb Państwa. To stwarza szansę, że zainteresowanie akcjami PGE oraz nową emisją PKO BP będzie duże, choć raczej trudno spodziewać się powtórki sukcesów z lat 2004-06. Zupełnie inna jest już koniunktura zarówno gospodarcza jak i giełdowa, a i gorący kapitał spekulacyjny dużo ostrożniej podchodzi do inwestycji na rynkach wschodzących. Niemniej jednak obie spółki najprawdopodobniej znajdą się w indeksie WIG20, co niejako zmusi do zakupów krajowe instytucje finansowe.

Krzysztof  Kolany
Źródło: Bankier.pl