Popyt jedzie na oparach

Wczorajsza sesja w Stanach mogła skończyć się prawdziwą porażką byków, a to za sprawą słabych danych marko. Na pierwszy ogień poszły dane z amerykańskiego rynku pracy, ale rynki europejskie i amerykańskie je zignorowały. Na marginesie warto zauważyć, że ich wskazania nie dają miejsca na optymizm przed piątkową informacją o stopie bezrobocia w USA.

Raport Challengera pokazał prognozę większej ilości zwolnień niż oczekiwano. Z kolei zmiana zatrudnienia pokazywana przez raport ADP również była odrobinę gorsza od prognoz i przewiduje ubytek 371 tysięcy miejsc pracy, ale to i tak jest najlepszy wynik (najmniejszy prognozowany ubytek miejsc pracy) od listopada.

To wszystko były jednak dane z drugiej ligi, ponieważ najważniejsze dane pojawiły się dopiero o godzi. 16, a więc zaledwie chwilę przed zakończeniem krajowej sesji. Indeks ISM opisujący rozwój sektora usług w Stanach nie wzrósł do oczekiwanych 48 pkt., a spadł do 46,4 pkt. czym potwierdził, że sektor usługowy w USA dziesiąty miesiąc z rzędu się kurczy. Dodatkowo indeks zanotował pierwszy miesięczny spadek od marca, czyli od początku giełdowego odbicia. Po takich informacjach niedźwiedzie miały wszelkie argumenty aby doprowadzić do korekty. Miały, ale zupełnie im ta sztuka nie wyszła. S&P500 z początku spadał o ponad 1 proc., ale druga część dnia to niwelowanie strat przez co ostatecznie indeks zamknął się powyżej psychologicznej bariery 1000 pkt. Sytuacja popytu staje się nie do pozazdroszczenia, ponieważ im dłużej rynek będzie kurczowo trzymał się oporu tym mocniej później to odchoruje. Na razie jednak byki mają kapitałowe paliwo, ale są to raczej resztki oparów, a nie pełny bak.

Całkowicie odmienny obraz dnia zaprezentowała wczoraj GPW. Pierwsze takty były zdecydowanie wzrostowe, do czego przyczynił się ogłoszony rano rewelacyjny wyniki banku BZ WBK, który podobnie jak wczorajsze półroczne informacje z PEKAO, zaskoczyły wyraźnie pozytywnie. Rynek szczególnie optymistycznie zareagował na fakt, że bank zarobił o ponad 50 proc. więcej niż oczekiwano. Radość nie trwała jednak długo, bo po 20 minutach zabrakło siły do zwyżki.

Następnie przewaga popytu stopniowo malała aż w końcu WIG20 zabarwił się na czerwono. Krajowy rynek w trakcie dnia wyraźnie podzielił się na zwolenników korekty dużych spółek i kontynuatorów hossy na mniejszych przedsiębiorstwach. mWIG40 radził sobie najlepiej ze wszystkich indeksów, a zawdzięczał to głównie bankom i deweloperom. Zwłaszcza ten drugi sektor był wczoraj najsilniejszy i miał swój dzień. Indeks WIG-DEWELOPERZY gromadzący 17 spółek z głównego parkietu zyskał 5,6 proc. i niewiele dzieli go od osiągnięcia rocznego maksimum. Od listopadowego dołka zyskał już ponad 150 proc.

Obraz dnia zasadniczo zmieniły słabe amerykańskie dane. Po nich WIG20 w moment stracił 50 pkt. przez co zakończył na poziomie najniższym od końca lipca. Silna wyprzedaż w końcówce doskonale pokazuje jak sztuczne było pompowanie rynku na  koniec ubiegłego miesiąca. Podaż znużona wyczekiwaniem na najmniejszy pretekst do ataku wczoraj go dostała i konsekwentnie wykorzystała. Spokojnie można powiedzieć, że trzy procentowy spadek dobrze oczyszcza atmosferę, bo w końcu pojawiła się wyczekiwana korekta. Jednak prawdziwe jej konsekwencje będziemy mogli dopiero ocenić po kontrze byków. Jeżeli popyt w najbliższych dniach ponownie powróci powyżej 2100 pkt. potwierdzi swoją dominację i będzie można oczekiwać dalszych wzrostów. Jeżeli jednak reakcja będzie słaba lub też w ogóle jej nie będzie to szanse na dalsze spadki będą tylko kwestią czasu.

Paweł Cymcyk
Źródło: AZ Finanse