Niemal 2,5 mld złotych – za taką kwotę Polacy kupili detaliczne obligacje skarbowe tylko w styczniu br. W ciągu zaledwie 31 dni sprzedano papiery o wartości większej niż w całym 2012 roku. Popyt był tak duży, że zabrakło najpopularniejszych obecnie „czterolatek” i jeszcze styczniu trzeba było stworzyć ich więcej.
Choć Minister Finansów mógł się już przyzwyczaić do bicia kolejnych rekordów sprzedaży obligacji skarbowych, to nawet jego musiał zaskoczyć styczniowy popyt. Polacy w ciągu zaledwie pierwszego miesiąca bieżącego roku kupili bowiem detaliczne papiery o wartości prawie 2,5 mld złotych – to ponad dwa razy (120%) więcej niż w styczniu 2019 roku. Wynik ubiegłego miesiąca jest tym bardziej imponujący jeśli zderzyć go z wynikami z lat 2010-12. Wtedy to w ciągu całego roku nie sprzedawano takiej ilości papierów skarbowych, jak w styczniu br.
Obligacją w inflację
Jeśli popyt na obligacje dalej będzie tak wysoki, to z łatwością pokonany zostanie też historyczny rekord sprzedaży obligacji z roku ubiegłego, kiedy to łupem inwestorów padły papiery o wartości 17,3 mld złotych.
Nie powinniśmy mieć złudzeń, że za popularnością papierów skarbowych stoi kilka czynników. Jednym z nich jest fakt, że Polacy mają w portfelach coraz więcej pieniędzy. Problem w tym, że banki oferują dziś najniższe w historii oprocentowanie lokat. To dlatego posiadacze kapitału szukają alternatywy dla swoich pieniędzy. Znajdują ją w nieruchomościach, złocie czy na bardziej ryzykownej giełdzie, ale też wcześniej wspomnianych obligacjach.
Co jednak było ostatnio głównym powodem stojącym za popularnością sprzedawanych przez ministra obligacji? Odpowiedź możemy znaleźć w danych na temat sprzedaży poszczególnych typów papierów. Największą popularnością cieszą się bowiem papiery indeksowane inflacją. W uproszczeniu rzeczona indeksacja polega na tym, że oprocentowanie rośnie wraz z przyspieszającym wzrostem cen w sklepach i punktach usługowych. I to właśnie inflacja jest teraz najważniejszym czynnikiem, który generuje rekordowy popyt na papiery skarbowe.
Efekt tego jest taki, że w styczniu niezbędny był aneks do listu emisyjnego obligacji czteroletnich. Pierwotnie założono bowiem, że do sprzedaży trafią papiery o wartości miliarda złotych. Okazało się jednak, że to za mało i trzeba było podnieść ten limit. Ostatecznie w styczniu 2020 r. Polacy kupili „czterolatki” za prawie 1140 milionów złotych (1,14 mld zł).
Zaletą tych papierów jest to, że po pierwszym roku oszczędzania z oprocentowaniem na poziomie 2,4% można dzięki nim zarobić 1,25 pkt. proc. ponad inflację. Realnie papiery te chronią więc wartość nabywczą oszczędności póki inflacja nie przekroczy poziomu 5,33% – wynika z szacunków HRE Investments. Chodzi o to, że w skrajnym przypadku – przy 5,33-proc. inflacji – oprocentowanie czteroletnich papierów wyniosłoby 6,58%. Odliczając podatek (19%) zostaje nam „na rękę” około 5,33%, czyli siła nabywcza naszych oszczędności zostaje zachowana. Jeśli więc inflacja jest niższa niż 5,33%, to na czteroletnich papierach realnie zarabiamy, a przy wyższym wzroście cen dóbr i usług realnie tracimy na inwestycji w „czterolatki”.
Podobny mechanizm indeksowania inflacją, dzięki któremu obligacje dają zarobić więcej przy szybszym wzroście cen, działa w przypadku obligacji sześcio-, dziesięcio- i dwunastoletnich.
Bartosz Turek, główny analityk HRE Investments