„Stare książeczki mieszkaniowe posiada jeszcze olbrzymia rzesza, bo przeszło 1,3 mln osób. Sama likwidacja książeczki się nie opłaca, bo dostaniemy marne grosze. Jeżeli jednak spełni się wymagania zawarte w przepisach, to można liczyć średnio na 7 tys. zł. Niby nie jest to dużo. Zawsze jednak to zastrzyk pieniędzy, który przyda się po zakupie mieszkania lub wymianie okien czy instalacji gazowej” – informuje Rzeczpospolita.
„Mogą się o nią ubiegać posiadacze książeczek wystawionych do 23 października 1990 r., i to tylko ci, którzy poczynili wydatki na cele mieszkaniowe wymienione w przepisach. Chodzi o ustawę z 30 listopada 1995 r. o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych, udzielaniu premii gwarancyjnych oraz refundacji bankom premii gwarancyjnych (dalej: ustawa). Lista tych wydatków jest długa” – czytamy w dzienniku.
PKO BP postanowiło przywrócić blask książeczce mieszkaniowej i zamieściło ją wśród swoich produktów. Nowe książeczki proponują oprocentowanie podobne do lokat bankowych, czyli od 4 do 5,3 proc. i są zwolnione z podatku Belki. Dochodzą do tego preferencyjne warunki przy przyszłym zaciąganiu kredytu hipotecznego w PKO BP w postaci niższych prowizji i opłat uzależnione od wysokości wpłat na książeczkę.
Więcej w Rzeczpospolitej, w artykule Renaty Krupy-Dąbrowskiej, pt. „Na wykup i remont”.
DB