Przepytamy ministra finansów

Jak się Pan dowiedział o wielkim deficycie w przyszłorocznym budżecie?
Pewnie tak jak pan. Z mediów.

Minister Jacek Rostowski nie informował koalicjanta o swoich wyliczeniach?
W takich sytuacjach zawsze są dwie drogi. Jeśli minister poinformowałby koalicję o swoich wyliczeniach przed ujawnieniam ich opinii publicznej, moglibyśmy wcześniej zadać nasze pytania. A tak wziął na siebie całą odpowiedzialność. Wyliczył, że deficyt będzie miał 52 miliardy złotych, więc pewnie wie, co mówi.

Zdenerwował Pana?
W polityce nie ma miejsca na nerwy.

Nie zastanawia Pana, że minister mówi o deficycie bez jakiegokolwiek dokumentu? Nie pokazał przecież projektu budżetu.
Nie chcę się czepiać, ale na kilku spotkaniach, gdy pytaliśmy Jacka Rostowskiego o pewne szczegóły jego wyliczeń, jego wiedza okazywała się – powiedzmy – dość ogólna. A matematyka jest nauką ścisłą. Łatwo określić wynik dodawania czy odejmowania.

Minister się pomylił?
Mam za mało danych, by to stwierdzić. Nie wiem nawet, jaką metodą budżet był liczony. Będziemy o tym rozmawiać na spotkaniu koalicyjnym. Dla PSL wypowiedź ministra jest nawet wygodna, bo cała odpowiedzialność za budżet spada na niego. Dodatkowo teraz będzie musiał odpowiedzieć na szereg naszych pytań.

A co Was tak zastanawia?
Na przykład jak to możliwe, że sprzedaż detaliczna rok do roku rośnie, a wpływy z VAT-u są mniejsze? Czy w związku z tym wpływy z tego podatku nie mogą być większe? A także, czy wydatki nie mogą być mniejsze?

Minister coś ukrywa przed koalicjantem?
Mam nadzieję, że wszystko zostało wyliczone poprawnie, ale w Ministerstwie Finansów zawsze była taka tendencja, by zostawiać sobie pewną rezerwę. Chcemy się dowiedzieć, jaka ona jest.

Czyli że minister zakłada scenariusz czarniejszy od rzeczywistości?
Jeśli tak robi, to nie ma w tym nic złego, bo lepiej rozczarować się pozytywnie niż negatywnie. My jednak tego nie wiemy. Tymczasem jeśli ministrowie z PSL mają podejmować niepopularne decyzje, powinni wiedzieć, jaką rezerwę ma minister finansów. Byłem ministrem w czterech rządach i upublicznianie tego rodzaju informacji zawsze było konsultowane z szefami resortów.

Budżet opiera się na ambitnym planie prywatyzacyjnym. Czy minister rozmawiał z wicepremierem Waldemarem Pawlakiem o tym, które branże i jak powinny być prywatyzowane?
Z tego, co wiem, nie. Ale tego rodzaju niuansów jest więcej. Od dłuższego czasu podkreślamy, że ogromne wpływy można uzyskać ze sprzedaży ziemi. Obecnie państwo dzierżawi 1,6 mln ha ziemi.
Znaczna część dzierżawców chciałaby ją wykupić, bo w przyszłym roku ziemię będą mogli kupować obcokrajowcy. Z tej sprzedaży do budżetu mogłoby wpłynąć nawet 10 mld zł. Tylko że tym dzierżawcom trzeba by pomóc w wykupie. Przygotować plan prywatyzacyjny, uruchomić kredyty. Minister woli sprzedawać firmy w czasie dekoniunktury, gdy ceny są niskie.