Dramatyczna sytuacja strefy euro nie zniechęca rządu Donalda Tuska do przyjęcia wspólnej waluty. Niestety, posunięcia polskich władz pokazują, że nie potrafią one w najmniejszym stopniu wykorzystać doświadczeń krajów, które zbyt pochopnie wstąpiły do eurostrefy i obecnie za nierozwagę płacą poważnym kryzysem.
Z perspektywy rządu kusząco wygląda spadek stóp procentowych, który zapewni władzom oszczędności na finansowaniu deficytu. Na wprowadzeniu euro skorzystają też gospodarstwa domowe, gdyż niskie stopy to mniejsze raty kredytów. Takie połączenie zapewni kilkuletnie ożywienie gospodarcze. Jednak korzyści wynikające z przystąpienia do strefy euro ulecą szybko i pozostawią słony rachunek do zapłacenia.
Tani pieniądz zagrożeniem dla gospodarki
Niskie stopy procentowe będą największą szkodą dla polskiej gospodarki. W powszechnym przekonaniu tani pieniądz jest korzystny, gdyż okresy niskich stóp charakteryzuje silny wzrost gospodarczy. Jednak w rzeczywistości takie ożywienie ma kiepską jakość, gdyż jego fundamentem jest kredyt bez pokrycia w oszczędnościach. Dlatego takiego rodzaju wzrost nie ma trwałego charakteru i kończy się ostrym hamowaniem.
Taki los spotkał kraje peryferyjne strefy euro, których gospodarki nie były przygotowane na niskie stopy. Reakcja polskiej gospodarki będzie w dużym stopniu zbliżona.
Wzrost produktu krajowego brutto od 2000 roku do 2011 roku
Źródło: Eurostat
Rząd zgarnie największą pulę
Determinacja rządu w dążeniu do strefy euro ma silne uzasadnienie, gdyż największym beneficjentem niskich stóp procentowych będzie budżet państwa. W zeszłym roku obsługa długu publicznego pochłonęła ponad 34 mld zł. Obciążenie jest olbrzymie. Dla porównania: na szkolnictwo wyższe rząd przeznacza tylko 12 mld zł, a na naukę zaledwie 4,5 mld zł, co łącznie stanowi tylko połowę rocznego kosztu obsługi zadłużenia.
Obecnie rentowność dziesięcioletnich obligacji rządowych przekracza 5,8 proc. Spadek oprocentowania o jeden punkt procentowy oznacza blisko 20 proc. oszczędności na koszcie obsługi długu. Budżet zaoszczędziłby na tym niemal 7 mld zł rocznie.
Lekcja płynąca z unijnych peryferii
Po utworzeniu unii monetarnej koszty kredytu we wszystkich krajach zmalały do wysokości właściwej najmocniej rozwiniętym gospodarkom, czyli Niemcom i Francji. Spadek oprocentowania dotyczył w pierwszym rzędzie obligacji rządowych, co pozwoliło krajom takim jak Grecja bez przeszkód zwiększać deficyt budżetowy i dług publiczny. Ponadto znacząco zmalało oprocentowanie kredytów, prowadząc w konsekwencji do bańki na rynku nieruchomości w Hiszpanii i Irlandii.
Rentowność 10-letnich obligacji skarbowych od 1999 roku do 2007 roku
Źródło: Eurostat
Po przystąpieniu Polski do strefy euro gospodarka zareagowałaby bardzo podobnie, a na taki scenariusz liczy zapewne polski rząd. Niższy koszt pożyczania pieniędzy otwiera drogę do zwiększania długu publicznego bez groźby przekroczenia progów oszczędnościowych. Ponadto tani pieniądz zapewnia ożywienie gospodarcze, które niesie ze sobą wyższe wpływy do budżetu. Takie połączenie tworzy iluzję silnej i stabilnej gospodarki.
Dług publiczny jako procent PKB od 1999 do 2010 roku
Źródło: Eurostat
Doświadczenia krajów PIGS pokazują, że rządzący potraktowali przystąpienie do unii monetarnej jako okazję do rozbudowania państwa opiekuńczego. Konsekwencje widać na ulicach europejskich stolic, gdzie protestują grupy młodych ludzi bez pracy i perspektyw. Tymczasem ich rządy balansują na krawędzi bankructwa.
Źródło: Bankier.pl