Pułapki leadershipu: Mit charyzmy menedżerskiej

Gdy w latach 80-tych Lee Iacocca stał u sterów Chryslera, był jednym z najbardziej słuchanych i najczęściej zapraszanych na salony guru biznesu.

W tym czasie napisał książkę pod mało zaskakującym tytułem „Iacocca”, która pobiła wszelkie rekordy popularności, sprzedając się w ilości ponad 7 mln egzemplarzy. W trakcie swojego tournee po Azji, został poturbowany przez tysiące japońskich fanów, oczekujących go na tokijskim lotnisku. Zdjęcia, na których uwieczniono to wydarzenie, przypominają zdjęcia z koncertów The Beatles lat 60-tych. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mniej więcej w tym samym czasie wartość akcji Chryslera spadała ponad 30 %; a jednak wyznawcom wielkiego guru specjalnie to nie przeszkadzało.

Mit charyzmy menedżerskiej  

Jedno z najbardziej zgubnych przekonań dotyczy tego, że skuteczny lider musi pociągać za sobą tłumy, być ekstrawertyczną, wyróżniającą się osobowością. Na szczęście mit charyzmy został dość dawno i wielostronnie obalony (np. w badaniach Kirkpatricka i Locke’a, którzy analizując cechy przywódcze doszli do wniosku, że charyzma okazała się jedną z najmniej istotnych). Do bardzo ciekawych wniosków doszedł też Jim Collins w słynnej koncepcji „Good to Great”, gdzie okazywało się, że naprawdę skuteczni liderzy byli znacznie rzadziej eksponowani w mediach i znacznie rzadziej posługiwali się słowami „ja” i „mnie”, w porównaniu z liderami nieco mniej skutecznymi, ale za to bardziej charyzmatycznymi.

Przywództwo 5-tego poziomu

Pomimo dość wątpliwej metodologii badań, przyjętej przez Collinsa, w jego koncepcji „przywództwa 5-go poziomu” tkwi wiele sensownych rekomendacji. Collins argumentuje, że najskuteczniejsi liderzy łączą zdrową determinację ze skromnością osobistą. Jednym z ciekawszych przykładów z życia wziętych, potwierdzających jego teorię, jest zderzenie dwóch osobowości: Ricka Rescorli oraz Rudolpha Giulianiego. Obaj liderzy odegrali bardzo istotną rolę w dramatycznych wydarzeniach z września 2001. Jednak każdy z nich jest zupełnie inaczej oceniany z perspektywy czasu. Otóż Giuliani od zawsze pokazywał się jako bezwzględny, skuteczny lider, który walczy z przestępcami i terrorystami, a wiele jego decyzji (podjętych jeszcze pod koniec poprzedniego wieku) jest ocenianych jako słuszne. Niestety, utwierdzany we własnej wielkości i aspirujący do stanowiska prezydenta USA, Giuliani w pewnym momencie… przedobrzył.

Po atakach na WTC wykazywał wielką aktywność, tłumaczył mediom: „Jestem jednym z Was, na Ground Zero spędziłem więcej czasu, niż niejeden robotnik”. Sęk w tym, że po czasie niemal żaden z robotników nie mógł sobie przypomnieć regularnej obecności Giulianiego na terenie zburzonych biurowców. Po kilku miesiącach, gdy odtajniono księgi czasu pracy burmistrza, okazało się, że spędził tam łącznie… 29 godzin. I to rozsierdziło opinię publiczną i przyczyniło się do pozbawienia Giulianiego szans w wyścigu o prezydenturę. Okazało się, że ludzie mają alergię na liderów – pozorantów, a używając bardziej kolokwialnego języka: „lanserów”. Przeciwwagą dla Giulianiego stał się skromny szef ochrony banku Morgan Stanley, Rick Rescorla, który cierpliwie, konsekwentnie ostrzegał „głuche” kierownictwo firmy przed możliwym atakiem terrorystycznym, a w krytycznej chwili rozpoczął błyskawiczną, systematyczną ewakuację 2 700 pracowników Morgan Stanley z obu wież WTC. W rezultacie z niemal 3000 pracowników banku, przebywających wówczas w WTC, w katastrofie zginęło… 6 osób. W tym wszystkim nie szukał rozgłosu, po prostu robił swoje. Co więcej, jego skromność była autentyczna, co jest bardzo istotne; Jacek Santorski uczula na pewien paradoks, którego Rescorla całe życie skutecznie unikał: „Niektórzy są bardzo dumni z tego, że są skromni”.

Wracając do koncepcji Collinsa, oprócz skromności osobistej bardzo ważna jest odwaga i determinacja w działaniu. Co by się stało, gdyby przed laty wielcy i skuteczni przywódcy historyczni, tacy jak Horace Nelson czy Ernest Shackleton, zachowywali się tak, jak obecnie działają polscy liderzy? Wtedy na pewno można by o ich dokonaniach nakręcić niezłą komedię. Wyobraźmy sobie Shackletona, słynnego polarnika, który w 1915 roku dryfuje sobie z załogą zmiażdżonego statku na krze lodowej i myśli: „Poczekajmy, ten kryzys za chwilę przeminie”.

Źródło: Wymiatacze.pl