Słowo „hekatomba” w pierwotnym znaczeniu określało ofiarę w postaci 100 wołów składaną Zeusowi (z gr. hekaton – sto; za Wikipedią). Jeśli jakiemukolwiek inwestorowi zależałoby na opisaniu zeszłego miesiąca jednym słowem, pasuje ono niestety jak ulał. Zwyczajowo hossa jest animizowana przez byka, zaś bessa przez niedźwiedzia. Gdy na giełdzie przeważają spadki, mówi się często, że niedźwiedzie są w natarciu, a byki w odwrocie. To co działo się na giełdach w październiku zwykłym odwrotem nazwać jest trudno. Zdecydowanie bardziej pasuje hekatomba, poległo bowiem bardzo wiele byków.
Wszystkie podstawowe indeksy na warszawskiej giełdzie w październiku straciły na wartości mniej więcej jedną czwartą (szczegółowe dane przedstawia poniższa tabela). Dla mierzącego koniunkturę na akcjach największych spółek wskaźnika WIG20, pod względem skali spadku był to trzeci najgorszy miesiąc w jego ponad 14-letniej historii, a dla indeksu szerokiego rynku WIG – piąty. Tym samym, w trakcie trwającej już ponad rok bessy, nasza giełda straciła już przeszło 50 proc.
Sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyby nie ostatni tydzień października, kiedy nastąpiło długo oczekiwane odreagowanie gwałtownych spadków (w pewnym momencie, licząc od końca września, strata WIG20 przekraczała 38 proc.!). Naturalną konsekwencją tak drastycznych spadków indeksów giełdowych, są adekwatne straty wartości jednostek uczestnictwa funduszy polskich akcji. Zaczęły one co prawda odrabiać straty wraz z powrotem optymizmu na warszawski parkiet, mimo to wyniki w skali miesiąca wyglądają – mówiąc wprost – fatalnie.
Średnia strata w tej kategorii wyniosła ponad 22 proc., a rozrzut wyników był spory, bo przeszło 10-proc. Widać po tym wyraźnie, jak różne jest zaangażowanie poszczególnych funduszy w akcje. Cześć zarządzających zachowała większą ostrożność i przygotowała portfele na gorsze czasy, schodząc z udziałem akcji w portfelach do najniższych, statutowo możliwych poziomów. Widać też wyraźnie przewagę funduszy małych i średnich nad dużymi. Największe straty przyniosły takie fundusze jak Arka, Pioneer czy PKO/Credit Suisse, których aktywa sięgają co najmniej miliarda złotych i więcej. Jak widać powolność gigantów, zwłaszcza w tak dynamicznych i obfitujących w wiele gwałtownych zmian czasach, działa zdecydowanie na niekorzyść inwestorów powierzających im swoje pieniądze.
W ujęciu rocznym średnia strata funduszy akcji na koniec października wyniosła prawie 54 proc. Najmniejsza strata sięgnęła 44 proc., a największa 64 proc. Bez wątpienia jest to najgorsze 12 miesięcy dla liczącego sobie już kilkanaście lat polskiego rynku funduszy. Choć pod koniec zeszłego miesiąca na giełdach lekko powiało optymizmem, to mimo to pytanie, czy to już koniec spadków, pozostaje na razie bez odpowiedzi. Co jakiś czas z pewnością będą nas dobiegały wieści o kłopotach kolejnych banków, jednak pakiety pomocowe, z jakimi wystąpiły rządy wielu państw, powinny te problemy łagodzić i w znacznym stopniu rozwiązywać. Trzeba też uczciwie powiedzieć, że po fali paniki wywołanej informacjami o upadkach i przejęciach za grosze wielkich banków, które znalazły się w tarapatach, percepcja inwestorów zwyczajnie uległa osłabieniu, a próg odporności na negatywne informacje znacznie podwyższył się. W końcu, po takich wydarzeniach, jak wiele gorszego może rynek spotkać?
Być może wszystkie te negatywne informacje są już zawarte w kilkudziesięcioprocentowych zniżkach kursów? Rozsądek, a przede wszystkim statystyka, podpowiadają, że dalsze spadki w podobnej skali są raczej mało prawdopodobne. Niestety wcale nie musi oznaczać to natychmiastowego powrotu na rynek dobrej koniunktury. Poniesione ostatnio straty dały się inwestorom mocno we znaki, skutecznie odstraszając ich od inwestowania. Z pewnością prędzej czy później na rynek powrócą. Z obecnej perspektywy nie wydaje się jednak, żeby można było oczekiwać gremialnego, hurraoptymistycznego powrotu. Należy raczej nastawić się, że ten proces będzie mocno rozłożony w czasie.
Węgierski syndrom
Październik także posiadaczom funduszy polskich obligacji nie przyniósł ukojenia. Po wakacyjnej hossie w tym segmencie rynku, przyszedł czas na zimny prysznic. Rentowności polskich papierów skarbowych w ubiegłym miesiącu znacząco wzrosły, a to spowodowało spory spadek wartości obligacji w portfelach funduszy. Obecnie, wraz z poprawą sytuacji na rynku akcji, także rynek długu odzyskuje stabilność, zachwianą z kolei przez zawirowania na rynku walutowym. Poważne kłopoty w jakich znalazły się Węgry, wywołały u globalnych inwestorów awersję do całego naszego regionu Europy Środkowowschodniej. Pozbywali się w związku z tym aktywów nominowanych w forintach, czeskich koronach, hrywnach czy złotych. W tym także obligacji polskiego rządu.
Średnia strata funduszy polskich obligacji sięgnęła -3,42 proc. Znacznie zaniżają ją jednak dwa fundusze – SEB 5 Obligacji Skarbowych i SEB 2 Obligacji i Bonów Skarbowych. Pierwszy z nich stracił 9,6 proc., drugi zaś 25,6 proc. (sic!). Pisaliśmy już o tym w komentarzu do wrześniowego ratingu. Wtedy jednak strata nie przekraczała 10 proc. Przypomnijmy zatem, że fundusz SEB 2, działając w zgodzie ze swoim statutem, sporo aktywów zainwestował w obligacje korporacyjne spółek zależnych kapitałowo od rosyjskich koncernów. Gwałtowny spadek zaufania do rosyjskiego rynku spowodował przecenę tamtejszych aktywów, w tym obligacji emitowanych przez przedsiębiorstwa. To właśnie wywołało tak znaczny spadek wartości jednostki uczestnictwa tego funduszu.
Choć Komisja Nadzoru Finansowego potwierdziła, że fundusz podejmował decyzje inwestycyjne zgodnie z zasadami i ograniczeniami jego polityki inwestycyjnej, to jednak zwraca uwagę jedna rzecz – nazwa funduszu. Jednoznacznie informuje ona, że jest to fundusz inwestujący w obligacje i bony SKARBOWE. To ostatnie słowo wyraźnie wskazuje, że są to instrumenty dłużne, których emitentem jest skarb państwa. Nijak nie przystaje to jednak do rzeczywistości, w której fundusz inwestuje w papiery emitowane przez przedsiębiorstwa. Oczywiście nie ma znaczenia prawnego dla osób, które decyzje podejmują jedynie w oparciu o nazwę funduszu, bez zapoznania się ze szczegółami jego oferty, jednak nazwa ta może wprowadzić w błąd i uśpić czujność inwestorów.
Wydarzenia ostatniego miesiąca nie zmieniają naszego podejścia do funduszy obligacji. Cały czas jesteśmy przekonani, że w perspektywie najbliższego roku, dwóch lat ich zyski będą konkurencyjne wobec obecnej oferty lokat bankowych i mogą być o kilka punktów procentowych wyższe. Spodziewane spowolnienie gospodarcze, a także prognozy zakładające stopniowy spadek inflacji, powinny być istotnym argumentem przemawiającym za obniżaniem stóp procentowych przez Radę Polityki Pieniężnej. W takiej sytuacji, na skutek spadających rentowności obligacji, będą rosły ich ceny, a wraz z nimi wartość jednostek uczestnictwa.
Rodzynki w zakalcu
Z powyższych słów można by wysnuć przypuszczenie, że w październiku na funduszach można było tylko stracić. Nie jest to do końca prawdą, choć faktycznie zdecydowana ich większość przyniosła inwestorom mniejsze lub większe straty. Do chlubnych wyjątków należą fundusze z rodziny Superfund, de facto jedyne dostępne polskim inwestorom fundusze hedgingowe. Ich podstawową zaletą jest to, że dzięki inwestycjom w instrumenty pochodne mogą zarabiać zarówno na wzrostach jak i na spadkach. Oczywiście pod warunkiem, że osoba zarządzającego bądź system, zgodnie z którym fundusz jest zarządzany, generuje właściwe sygnały do kupna bądź sprzedaży. Dla funduszy Superfund ostatnie miesiące są szczególnie udane – najlepszy Superfund SFIO subfundusz C w samym tylko październiku dał zarobić 39 proc.
Niezłymi zyskami dla polskiego inwestora mogą też pochwalić się fundusze przyjmujące wpłaty w złotych i inwestujące w aktywa nominowane w walutach obcych, a zwłaszcza w obligacje dolarowe. Najlepszy spośród nich Millennium FIO Subfundusz Dolarowa Lokata w ubiegłym miesiącu przyniósł inwestorom 19,4-proc. zarobek, co oczywiście w całości zawdzięcza przeszło 20-proc. umocnieniu się dolara wobec złotego.
Bernard Waszczyk
analityk Open Finance