Media na wyścigi przytaczają obecnie wyniki badania firmy Forrester Research o tym, że już pół miliona Brytyjczyków przestało korzystać z bankowości internetowej. To w sumie i tak mało porównując z USA.
Za przyczynę takiego stanu podaje się przede wszystkim phishing i konie trojańskie. Część mediów podaje informację PAPowską, część próbuje dodać komentarz od siebie – przenosząc sytuację z Wielkiej Brytanii do Polski. PAP już w ogóle naszym zdaniem dał ciała pisząc o bankach wirtualnych – a wiadomo, że u nas raczej różnicuje się w potocznym rozumieniu banki wirtualne od tradycyjnych z kanałem internetowym…
W czym zatem problem? W tym, że dziennikarze często nie wiedzą o czym piszą (albo po prostu tłumaczą jak leci). O ile w prasie ogólnopolskiej nie ma problemu, to dla lokalnych mediów to prawdziwa uczta. Nie raz i nie dwa pismacy udowadniali, że nie wiedzą o czym piszą. Chociaż w tekstach roi się od merytorycznych błędów – później największe portale internetowe to publikują i co tu nie mówić – podcinają gałąź, na której również siedzą (bo zmniejsza się zaufanie do elektronicznych metod płatności). Ostatnio wszyscy się głowili nad tekstem, w którym „dziennikarze” napisali, że jacyś młodzieńcy dokonali czegoś, co teoretycznie nie było możliwe. Jeszcze zasugerowali, że chodziło o inny bank niż wiadomo o który (pod koniec roku ma wprowadzić w końcu te dodatkowe zabezpieczenia). Oczywiście wypisane bzdury (dla wzmocnienia przekazu) – ale swój efekt miało. Kolejna cegiełka do budowy nieufności do kanału internetowego…
Czy istotnie sytuacja w Polsce jest równie groźna jak w W. Brytanii? W dosłownie żadnym z tych alarmistycznie brzmiących tekstów dziennikarz nie pokusił się o porównanie polskiego i brytyjskiego rynku. Gdyby tylko to zrobił zrozumiałby natychmiast swój błąd. Otóż – o czym nie wszyscy pamiętają – rynek brytyjski, amerykański (ogólnie Anglosaski) to zupełnie inna bajka w temacie zabezpieczenia rachunków internetowych i możliwości popełnienia za ich pomocą oszustw. Po pierwsze – zdecydowana większość banków w tych krajach jako jedyne zabezpieczenie stosuje sam login i hasło – czyli jak rodzime Allegro czy eBay.com – żeby to zobrazować na prostym przykładzie. Dopiero od niedawna wprowadzane są różne dodatkowe zabezpieczenia w postaci potrzeby wpisywania niektórych znanych tylko użytkownikowi danych (cyfra z daty urodzenia, dokumentu, numeru ubezpieczenia, itp.), specjalne znaki wodne, itp. Takie zabezpieczenia jak tokeny, albo TANy to po prostu jakaś futurologia dostępna jedynie w nielicznych bankach lub dla najbogatszych klientów – i to tylko dla chętnych.
Dlatego jakiekolwiek porównywanie polskiego rynku bankowości internetowej do brytyjskiego i do tego wyciąganie z tego wniosków mija się z celem i świadczy o braku profesjonalizmu szukających sensacji pismaków. Ale też obnaża niemoc samych banków. Media strzelają do nich jak do kaczek, a banki nic w tym temacie nie robią – zamiast wyjść z jakąś szerszą akcją edukacyjną, skierowaną właśnie do mediów, wolą wydawać kupę kasy na reklamę.
Jest zatem dużo do zrobienia w kwestii edukacji. Prędzej czy później życie do tego banki zmusi, bo staną przed barierą, której nawet największe nakłady na reklamę nie rozbiją. W sumie pod egidą ZBP tworzony jest obecnie projekt Bezpieczny Bank, ale znając życie, jeszcze sporo takich artykułów w prasie się ukaże, zanim witryna i program zacznie w pełni funkcjonować. Miejmy zatem nadzieję, że się mylimy…