Rośnie koszt pożyczania pieniędzy przez USA

Opublikowane w czwartek w USA dane makro były mieszane, ale oczywiście mogły być uznane za „dobre”. Wydajność pracy w pierwszym kwartale wzrosła mocniej niż tego oczekiwano (0,8 proc.), ale dane z poprzedniego kwartału zweryfikowano w dół (z – 0,4 do – 0,6 proc.).

Poza tym jednostkowe koszty pracy też były większe od oczekiwań (3,3 proc.). Ilość noworejestrowanych bezrobotnych wzrosła o 601 tysięcy, czyli mniej niż oczekiwano (635 tys.), ale ogólna ilość pobierających zasiłków wzrosła czternasty raz z rzędu (6,35 mln). Wielkiego wpływu na rynek dane te mieć nie mogły i nie miały. 

Informacje o sprzedaży kwietniowej podały sieci sprzedaży detalicznej. Twierdzono, ze były to dobre dane, bo z 31 firm 64 procent poinformowało o sprzedaży wyższej od oczekiwań Wall Street, ale to naprawdę nic nie znaczy – wiemy, jakie to są prognozy. Sprzedaż Wal-Mart w kwietniu przekroczyła prognozy, ale przypominam, że Wal-Mart to najtańsza sieć, więc wzrost sprzedaży wcale nie sygnalizuje dobrego samopoczucia konsumentów. Na przykład sprzedaż Costco spadła o 8 procent, a Limited Brands o 6 procent. Jeśli wyłączy się Wal-Mart to sprzedaż całego sektora spadła w kwietniu (miesiącu ze świętami) o 2,7 procent. Cokolwiek by nie twierdzili amerykańscy analitycy to nie były dobre dane. Potwierdziły to zresztą dane o kredycie konsumenckim – w marcu nieoczekiwanie spadł o 11 mld USD (największy spadek od 1943 roku). Oczekiwano spadku o 1 mld USD.

Pojawił się też Ben Bernanke, szef Fed. Nie wypowiadał się na temat koniunktury gospodarczej, więc jego wystąpienie nie miało znaczenia dla zachowania rynków. Z pewnością negatywny wpływ miała jednak aukcja 14 mld USD 30 letnich obligacji. Żeby je sprzedać rząd został zmuszony od zapłacenia więcej niż oczekiwano. Po tej aukcji gwałtownie skoczyła do góry również rentowność obligacji 10 letnich na rynku wtórnym. Sięgnęła już poziomu sprzed prawie pół roku, a pamiętać trzeba, że to ona jest odnośnikiem, na którym opiera się wycena kredytów hipotecznych. 

Mówiło się, że rynkowi akcji zaszkodziła aukcja obligacji, ale według mnie to jeszcze nie ten etap (chociaż już się chyba zbliża). Powodem przeceny było… czekanie na ogłoszenie wyników testów wysiłkowych („stress tests”) 19 największych amerykańskich banków. Do końca sesji ich nie opublikowano, ale wszyscy wiedzieli, że wielkich niespodzianek nie będzie. W tej sytuacji wielu graczy postąpiło według znanej zasady: kupuj pogłoski (a było ich przez ostatni tydzień mnóstwo), sprzedawaj fakty. Nie wszystkie jednak akcje sektora finansowego taniały. Np. Bank of America drożał, bo Morgan Stanley zmienił mu rekomendacje na „przeważaj”. 

Najgorzej zachowywał się NASDAQ. Cisco, które po środowej sesji, podało lepsze od prognoz wyniki i wtedy drożało, traciło pięć procent. Taniały też AT&T i Verizon Communications po obniżeniu rekomendacji przez JP Morgan Chase. Spadała cena akcji Symanteca, bo opublikował prognozy sprzedaży gorsze od oczekiwań. Generalnie szukano pretekstu, żeby sprzedawać akcje z NASDAQ, który zabrnął już w czasie zwyżki zdecydowanie dalej niż S&P 500. W ostatnich 30 minutach sesji byki zaatakowały, czemu dziwić się nie można, bo to nie ta faza rynku, żeby na oślep wyprzedawać akcje, dzięki czemu indeksy odrobiły część strat. Sesja była tylko i wyłącznie prostą korektą. Dużo zależy teraz od sesji piątkowej – jeśli indeksy znowu mocno spadną to będzie zwiastowało dłuższą korektę. Jeśli wzrosną to „byczy” obraz rynku się nie zmieni. 

Na GPW czwartkowa sesja rozpoczęła się od kolejnego ataku indeksu WIG20 na 1.900 pkt. Nie było to nic nieoczekiwanego, bo zachowanie rynków światowych to po prostu wymusiło. Tyle tylko, że indeks natychmiast dotarł w bezpośrednie pobliże tego oporu i zamarł na długi czas. Byki najwyraźniej bały się, że przełamanie 1.900 pkt. okaże się być pułapką. Po dwóch godzinach takiego dreptania w miejscu na rynku widać już było zniechęcenie, co zaowocowało osuwaniem się WIG20. Nie pomagało coraz bardziej „bycze” zachowanie innych giełd (również czeskiej i węgierskiej). 
WIG20 rósł już tylko jeden procent, kiedy byki zaatakowały po raz kolejny. W ciągu ostatnich 3 dni był to już 5 atak na opór. I znowu rynek zamarł w dwugodzinnym marazmie, z którego znowu bez powodu, wyszedł w końcu dołem. I to jednak nie był koniec walki o 1.900 pkt. Po rozpoczęciu sesji w USA, kiedy indeksy tam jeszcze rosły, byki uderzyły jeszcze raz i nawet udało się im się doprowadzić do tego, że WIG20 sięgnął poziomu 1.904 pkt. Tyle, że to był już prawdziwy łabędzi śpiew. Od tej pory indeksy się szybko osuwały, a WIG20 zakończył sesję spadkiem o 0,7 proc. Opór podaży przy oporze 1.900 pkt. jest tak duży, że rynek musi się cofnąć i nabrać siły zanim znowu ten opór zaatakuje. Po sześciu atakach na opór zniechęcenia jest już tak duże, że trudno sobie wyobrazić, żeby przełamanie nastąpiło w ciągu kilku najbliższych dni.
 
Piotr Kuczyński
główny analityk
Xelion. Doradcy Finansowi
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi