Rośnie rachunek dla Japonii. Europa boi się fundamentów

PKB Japonii może spaść nawet o 12 proc. w porównaniu do ostatniego kwartału, a koszty odbudowy mogą sięgnąć 309 mld USD i czterokrotnie przekroczyć usuwanie skutków huraganu Katrina.

Rachunek dla japońskiej gospodarki rośnie i wywołuje coraz większe obawy. Ze względu na brak możliwości przywrócenia produkcji wiele zakładów (Toyota, Sony) nadal wstrzymuje prace co odbije się na dynamice produkcji przemysłowej i na całej gospodarce. To główna przyczyna, dla której Nikkei stracił dziś 1,6 proc. Pozostałe parkiety azjatyckie były mocniejsze, być może inwestorzy sądzą, że producenci z Korei czy Chin przynajmniej chwilowo zastąpią miejsce japońskich w światowej sieci sprzedaży. Kospi stracił 0,1 proc., Hang Seng 0,3 proc., a SCI wzrósł o ponad 1 proc.

Nastroje w Europie mogą być nie najlepsze, mimo że spadki na Wall Street okazały się mniejsze niż się tego obawiano (S&P stracił 0,4 proc. po spokojnej sesji). Przyczyną jest zwiększone zainteresowanie fundamentami europejskiej gospodarki, które zostało wczoraj przywrócone przez brytyjski urząd statystyczny. „Inflacja wymknęła się spod kontroli” – takie zdanie często wczoraj padało, w komentarzu do dynamiki wzrostu cen sięgającej 4,4 proc. Ale przecież nie tylko Bank Anglii stoi przed wyborem – dusić gospodarkę czy inflację. Takie same wybory stoją dziś przed ECB i naszą Radą Polityki Pieniężnej. Dlatego drożejąca ropa wciąż pozostanie czynnikiem powstrzymującym inwestorów przed kupnem akcji.

Na tym jednak nie koniec – okazuje się, że mimo wstępnego porozumienia w sprawie Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej osiągniętego 11 marca, zdania poszczególnych krajów są nadal mocno podzielone, co może utrudniać zawarcie kompromisu. Trafnie oddał sytuację jeden z komentatorów Bloomebrga – „EFSF może wzrosnąć nawet do 5 bln EUR, ale to niczego nie zmieni bez konsolidacji finansów publicznych”. Nawet kompromis nie musi więc okazać się rozwiązaniem dobrym dla rynków. Oczy inwestorów zwrócą się też w kierunku Lizbony, gdzie parlament głosuje dziś cięcia do wydatków budżetowych. W najczarniejszym scenariuszu głosowanie może zakończyć się upadkiem rządu.

Okoliczności nie są więc wesołe i rynki będą czuły tę presję. U nas na osłodę – bo dane będą zapewne dobre – poznamy dynamikę sprzedaży detalicznej i stopę bezrobocia (o 10:00), ale nastroje inwestorów raczej nie będą zależały od tych liczb, poprawić się może co najwyżej komfort psychiczny. Spodziewam się raczej testu wczorajszego minimum. WIG20 odbijał w końcówce notowań licząc na lepszą sesję w USA, ale choć S&P zanotował ostatecznie niewielką stratę, to przez cały dzień systematycznie się osuwał (tak samo przebieg sesji wyglądał na rynkach azjatyckich, z wyjątkiem SCI). Warszawa zapłaci więc cenę za wczorajszy przypływ odwagi.

W orbicie zainteresowań inwestorów ponownie znajdą się akcje spółek energetycznych. Tauron ma już za sobą „wizytę u dentysty” – skarb państwa sprzedał wczoraj pakiet jego akcji i groźba podaży została z rynku zdjęta, ale natychmiast pojawiły się podejrzenia, że resort skarbu wystawi na sprzedaż udziały w PGE, kiedy tylko minie mu lock-up (w lipcu). Bez względu na słuszność tych domysłów, presja na kurs może być wywierana.

Ewentualne przełamanie minimów wczorajszej (a przy okazji też piątkowej) sesji na poziomie 2 755 pkt, otworzy drogę do 2700 pkt i to szybciej niż może się to wydawać. W okolicach 2 735 pkt (1,2 proc. poniżej wczorajszego zamknięcia) przebiega linia krótkoterminowego trendu wzrostowego rozpoczętego przed miesiącem. Ona także może zatrzymać spadek na jakiś czas, ale ponieważ jest ostro nachylona, nie będzie to wsparcie, które może wiecznie działać.

Źródło: Noble Securities SA