Ruch PKO BP zmieni reguły na rynku kredytów w rachunku, a potem kart kredytowych?

Kredyt w rachunku to najtańszy typ kredytu na rynku. Oczywiście poza pewnymi wyjątkami w postaci Pekao SA, Banku BPH i kilku innych instytucji, które przy najniższych stopach procentowych w historii, utrzymują oprocentowanie kredytu odnawialnego w koncie na wyjątkowo wysokim poziomie. Niestety dużo wskazuje, że czasy taniego kredytu w koncie odchodzą do historii. A to może oznaczać w przyszłości spore zmiany na całym rynku kont osobistych. Zwłaszcza w kontekście kryzysu finansowego, który przyspieszy pewne trendy.

Kredyt odnawialny w rachunku to rzecz raczej rzadko spotykana za granicą. W Polsce wbrew pozoru też nie jest jakoś bardzo popularny, przynajmniej patrząc po statystykach zadłużenia z NBP. Polacy zadłużają się poprzez kredyt na jakiś cel (np. samochodowy, ratalny) lub po prostu zaciągając pożyczkę gotówkową. Ewentualnie korzystamy z karty kredytowej, na których zadłużenie przekroczyło to zaciągnięte w kontach osobistych. Kredyt w rachunku to kolejny etap w cyklu życia klienta – w przypadku kredytu gotówkowego czy karty kredytowej, mówimy bardzo często o obcym kliencie lub też takim, z którym bank ma na codzień luźne relacje. Kredyt w rachunku to pozostałość wysokiej inflacji i rodzącej się początkowo w bólach nowocześniej bankowości. Tylko w ten sposób banki mogły poznać klienta, jego zarobki, zachowania płatnicze, etc. Wraz z rozwojem i dojrzewaniem rynku, można było zacząć udzielać kredytów gotówkowych, również obcym klientom. Kto jeszcze pamięta, że jeszcze kilka lat temu, żeby zaciągnąć kredyt gotówkowy, trzeba było przyjść do banku z dwoma żyrantami? Albo to, że wydanie karty charge (czy w ogóle embosowanej – debetowej!!!) wiązało się z procedurą znacznie bardziej rozbudowaną, niż dzisiaj otrzymanie karty kredytowej? Kredyt w rachunku był w takim przypadku najlepszym rozwiązaniem. Można było dowolnie sterować oprocentowaniem z miesiąca na miesiąc, w dobie rodzącej się wymiany informacji o spłacających kredyty, był to też sposób na bieżącą obserwację spłaty zaciągniętego długu (pamiętajmy, że duża część pracy była wykonywana przez placówki) i wpływów z pensji. Również był to sposób na przywiązanie do siebie klienta – kredyt można było dostać jako wielokrotność średnich wpływów na rachunek, mniej więcej po 3 miesiącach stałych wpływów.

Czasy się zmieniły. Zmienia się też rola kredytu w rachunku. Banki zaczynają na niego patrzeć zupełnie inaczej niż jakiś czas temu. Przestaje to być narzędzie budowania lojalności, a zaczyna być normalną ofertą, do tego nie taką tanią. Mamy przecież przykłady banków, które w ogóle nie oferują kredytu w koncie. Wcale się też nie zdziwmy, kiedy za jakiś czas ten rodzaj kredytu w ogóle zacznie być przez banki wycofywany z oferty. Kiedyś chciał tak zrobić Pekao SA – oferują karty kredytowe w zamian za limit w rachunku  – klienci jakoś się na to nie zgodzili. I nie ma się co dziwić. Limit w rachunku to obecnie rzecz dla banku niekoniecznie taka dobra – z punktu widzenia dochodów. Po pierwsze klienci przyzwyczaili się, że jest on tańszy od kredytu na karcie kredytowej. Po drugie limit kredytowy w rachunku sprawia, że klient nie trzyma zbyt dużej poduszki płynnościowej licząc, że zawsze może być na minusie. Zamiast trzymać więcej pieniędzy na nieoprocentowanym rachunku, tacy klienci często trzymają je na przykład na rachunkach oszczędnościowych. To ewidentna strata dla banku, podobnie jak fakt, że każdy wpływ redukuje zadłużenie. W przypadku kredytówek użytkownicy często nie spłacają całego kredytu, a z drugiej strony nie ma automatycznego powiązania z kontem, jak w przypadku zwykłego RORu, gdzie wpływa pensja, redukując zadłużenie (czyli zarobek banku). Kolejna rzecz – karta kredytowa – to przychody z interchange przy korzystaniu, a w przypadku wypłaty gotówki z bankomatu bardzo często wysoka prowizja i oprocentowanie. W przypadku kredytu w koncie klienci wypłacają za darmo gotówkę (z własnej sieci), co za tym idzie bank traci dodatkowe przychody – no i oprocentowanie kredytu jest niższe. Ostatnia rzecz – ważna za granicą – możliwość naliczania karnych opłat za niedozwolone przekroczenie salda (nawet kilka razy dziennie – wysoka opłata za każde przekroczenie). Stąd też powszechny brak takiego kredytu w ofercie w rachunkach na zachodzie – ewentualnie jest to debet, podobny do tego na kartach charge, spłacany w całości raz na miesiąc. W Polsce ciekawym przykładem jest np. Polbank EFG, gdzie po prostu takiego produktu nie ma – jest osobny rachunek z kredytem i kartą – ale działa on zupełnie równolegle do ROR.

Na rynku kredytów w rachunku niepodzielnie rządzi PKO BP. Jako jedyny tak duży bank oferował naprawdę atrakcyjne oprocentowanie kredytu w koncie. Owszem – swego czasu konkurował z nim aktywnie MultiBank, Nordea, czy banki wirtualne. Jednak tak czy inaczej patrząc na udział w rynku, PKO BP jest bezkonkurencyjny i nie da się ukryć, że ustala reguły gry na tym rynku. Stanowi swoisty benchmark dla konkurencji, która nie mogła do tej pory wykorzystywać tego na swoją korzyść, przejmując klientów PKO BP. Dotyczy to nie tylko wysokości oprocentowania, ale również prowizji za przyznanie i odnowienie kredytu.

PKO BP to bank, który do niedawna miał ofertę wyjątkowo prostą i mało rozbudowaną. Nieliczne oferty specjalne (a jeśli już to mocno promowane), mało progów, właściwie tylko jeden rodzaj konta osobistego (nie licząc oferty dla segmentu premium), etc. To się od jakiego czasu szybko zmienia. Co prawda nowy Prezes zapowiada, że gwiazdek w ofercie banku nie będzie, ale różnego rodzaju progi, oprocentowanie progresywne, degresywne, to już co innego. A przecież jeśli się tak mocno zastanowić, to są to środki z tego samego arsenału.

Tego rodzaju zmiany mają negatywny wpływ na zrozumienie oferty banków, które coraz bardziej przypominają skomplikowane oferty telekomów. Na tym tle banki wirtualne wydają się być jak telefony pre-paid – prostota za niską cenę. Oferta kredytów w rachunku do niedawna była poza pewnymi wyjątkami wolna od progów – podobnie jak w przypadku kart kredytowych. Z tego też względu to, co w tej chwili robi PKO BP, może spowodować w przyszłości lawinę podobnych posunięć ze strony konkurencji. Bank wyrównał do złego standardu z punktu widzenia jasności oferty. To jednak naturalne – zły pieniądz wypiera dobry, zaciemnione rozwiązania wypierają te prosto komunikowane. Co więcej przy tej okazji bank nie odmówił sobie możliwości podwyższenia oprocentowania kredytu… Paradoksalnie – mamy najniższe stopy w historii, banki nie wahają się ścinać oprocentowania lokat, a oprocentowanie kredytów w rachunkach jak było wysokie, tak takie pozostaje, a często dochodzi do podwyżek. Przykładem jest właśnie PKO BP. Wcześnie oprocentowanie wzrosło m.in. w MultiBanku, BGŻ, ING BSK, Raiffeisen Banku czy Toyota Banku. Alior podniósł opłatę za przyznanie i odnowienie linii kredytowej.

Do niedawna oprocentowanie linii kredytowej w rachunku w PKO BP wynosiło dla wszystkich 11 procent. To oprocentowanie zostało na pewien czas tylko dla klientów ze starą umową, a wszystkie nowe umowy podpisywano już na znacznie wyższą cenę kredytu. Dla nowych umów oprocentowanie jest degresywne. Do 6 000,00 zł – 14,99% w skali roku
- nadwyżka ponad 6 000,00 zł do 11 000,00 zł – 14,49% w skali roku
- nadwyżka ponad 11 000,00 zł do 16 000,00 zł – 13,99% w skali roku
- nadwyżka ponad 16 000,00 zł do 21 000,00 zł – 12,99% w skali roku
- nadwyżka ponad 21 000,00 zł – 11,99% w skali roku. Ustawienie progów powoduje, że przeciętny klient nie ma bladego pojęcia jak wysokie jest jego oprocentowanie. Co więcej należy się spodziewać, że zadłużenie większości klientów wynosi właśnie do 11 tysięcy złotych. W praktyce to oznacza, że bank podwyższył nowym klientom oprocentowanie o blisko 4 pp. To dużo –przy niższych kwotach kredyt drożeje nawet o 1/3! Starzy nie mają się z czego cieszyć, bo bank podwyższył oprocentowanie do 14%. Prawdopodobnie w przyszłości dojdzie do kolejnych zmian i ujednolicenia oferty.

Skąd taki ruch banku? Pytanie retoryczne. W poszukiwaniu nowych źródeł przychodów banki szukają wszystkich sposobów. W przypadku tej zmiany ważne jest naszym zdaniem co innego, niż sam fakt podwyżki. Przede wszystkim fakt, że robi to PKO BP, który ma mniej więcej 30-40% rynku o wartości 11,50 mld złotych. Wprowadzenie oprocentowania degresywnego w takim produkcie jak kredyt w rachunku, może dość szybko doprowadzić do podobnego ruchu u konkurencji. Nie tylko w przypadku tych kredytów, ale również kart kredytowych, kiedy zaczną rosnąć stopy procentowe. Po co? W łatwy sposób bank premiuje “lepszych” klientów, a z drugiej strony może w materiałach reklamowych i promocyjnych pokazywać to niższe oprocentowanie – oczywiście po to, żeby zaciemnić ofertę lub wprowadzić tylnymi drzwiami podwyżkę. W przypadku nowego kredytu w PKO BP w mediach i reklamach oprocentowanie będzie pokazywane od 11,99% – a to przecież jest jedno z najniższych na rynku. Problem w tym, że takie oprocentowanie w praktyce nie będzie występować, bo jest ono dla nadwyżki 21 tysięcy złotych. Rzeczywiste oprocentowanie jest wyższe. Prostym ruchem bank wciąż jest atrakcyjny dla klienta (w warstwie promocyjnej), a jednocześnie zarabia więcej. W przypadku kart kredytowych przykładem nowego trendu jest Alior. Akurat degresywne oprocentowanie dla kredytów w ROR stosuje więcej banków, z tego też nie ma się co dziwić, że właśnie tą drogą idzie również PKO BP. Jeśli zatem takie podejście prezentują największe banki w Polsce, to nie ma co się oszukiwać – podobnego ruchu można spodziewać się w przyszłości po reszcie konkurencji. Dla klienta nie jest to dobra sytuacja. Niestety znowu się okazuje, że nie zawsze warto mieć jasną ofertę. Skoro klienci nie zwracają na to uwagi, to w sumie…

W przyszłości należy się spodziewać więcej tego rodzaju zmian. Kolejnym kierunkiem są wspomniane karty kredytowe. Równolegle może jednak następować pogłębienie już stosowanych zmian – czyli np. zamiast dwóch – większa liczba progów w rachunkach oszczędnościowych, etc. Dlaczego? W czasach dużej konkurencji cenowej, bankom opłacało się pokazywać prostą ofertę. Obecnie, kiedy kredyty są coraz droższe, ale i podaż mniejsza, banki robią wszystko, żeby „schować” koszty. W przypadku depozytów,  bank stosując strategię defensywną robi wszystko, żeby nie tracić najbogatszych klientów na rzecz konkurencji stosującej „dumpingowe” ceny. Stosując strategię ofensywną, chce z kolei wprowadzić jak najbardziej w błąd nowych klientów. Innowacyjnym sposobem jest sposób „na Aliora”, czyli pokazywanie wyższego oprocentowania połowy ulokowanych środków. Banki robią to, bo chcą więcej zarabiać. Niestety wszystko kosztem percepcji klienta, który i tak ledwo odnajduje się w gęstwinie ofert, raportów, reklam…

Źródło: PR News