Rynek się oczyścił

Na głównym indeksie WIG20 od niemal 20 sesji obserwujemy idealną wręcz równowagę popytu i podaży, nie pozwalającą mu się wiarygodnie wybić ani ponad 1900, ani poniżej 1800 pkt. Wzrostowy dorobek KGHM niwelowany jest przez tracącą TP SA, a neutralne zachowanie PKO i Pekao przypieczętowuje majowy remis.

Do końca miesiąca pozostały już tylko dwie sesje i chyba tylko nadzwyczajnie nietypowa dynamika naszego PKB za I kwartał br. (publikowana w piątek) może rzutem na taśmę tę miesięczną równowagę zaburzyć.

Ubiegłotygodniowa niepewność w szeregach byków okazała się dość wątła i nie wywołała głębszych lęków. Wskaźnik S&P500 cofnął się zaledwie 50 pkt od niedawnych lokalnych szczytów, ale na fali optymizmu z ostatnich dwóch sesji (majowy wystrzał zaufania konsumentów zrobił swoje) powrócił powyżej 900 pkt. Równolegle, nasz indeks głównych spółek jest wybraniany tuż poniżej bariery 1800 pkt, pomimo kolejnych mizernych danych o dynamice produkcji przemysłowej (spadek o 12,4 proc. rok do roku w kwietniu br.). Skutkiem tego wszystkiego pasmo 1800-1900 zdążyło się już niejednemu graczowi znudzić. Gra „od bandy do bandy” wydaje się teraz najbardziej rozsądna, jednak nieubłaganie zbliża się moment silnego wybicia poza konsolidację, co spowoduje po jednej stronie rynkowej barykady solidne straty.

Pokłady optymizmu zalegają pomimo pomruków wydawanych przez sam rynek, zwłaszcza amerykańskiego długu. Świat cały czas wierzy w nieomylność agencji ratingowych, które zgodnie klasyfikują Stany Zjednoczone w najwyższej możliwej kategorii jeśli chodzi o bezpieczeństwo i wypłacalność. Żółte światło w postaci negatywnej perspektywy zapalono odnośnie Wielkiej Brytanii (dług publiczny zrównał się tam z rocznym PKB). Strach wkradł się w segment anglosaskich obligacji, a rentowność papierów pomimo pozornie (formalnie) zerowych stóp zaczęła rosnąć. To pokazuje, że ciała decydujące o polityce monetarnej nie mają praktycznie w zanadrzu amunicji do walki z kryzysem. Standardowe metody nie działają, gdyż kilka dekad życia na wiecznie rosnący kredyt wystawia teraz wysoki rachunek kolejnym pokoleniom. Dodruk pustego pieniądza to prosta droga do pozornego zasypania dziur, jednak prowadzi ona do inflacyjnej erupcji, wraz ze złotem po 2 tys. dolarów lub więcej za uncję za jakiś czas.

Napięcie na polskim parkiecie osiągnie zenit w piątkowy poranek. Wszyscy okopują się w zasiekach przed podawaną wówczas dynamiką naszego produktu. Rozpleniły się medialno-przedwyborcze rządowe zapewnienia że jednak uda się nam uratować nieznaczny plus, tak jakby +0,3 proc. czy -0,6 proc. miało przełomowe znaczenie. Typuje się wynik w rejonie 1 proc. wzrostu. Struktura naszego PKB jest inna (bardziej rozproszona, a nie uzależniona od zaledwie kilku branż) niż słowacka, estońska czy czeska, dlatego na tle regionu wyglądamy dobrze. Zatem ta statystyczna oaza szczęśliwości nie jest zasługą żadnego rządu, parlamentów czy jakichkolwiek sił politycznych. I tak dobrym osiągnięciem byłoby utrzymanie się wokół „zera” za cały br. Nie jest to dane gospodarce amerykańskiej, w której wg drugiego przybliżenia odnotowano regres w wymiarze 5,5 proc.- tamte szczegóły również w piątek.

Panoramicznie rzecz naświetlając, nie zdziwię się gdyby doszło u nas do wybicia z miesięcznej konsolidacji w górę (równolegle do nieznacznego pokonania analogicznych szczytów na indeksach w USA). Ale wiele nadziei z zasięgiem ewentualnego ruchu bym nie wiązał. W najlepszym razie 2000 pkt z małym naddatkiem to szczyt osiągnięć w atmosferze jeszcze nie wytyczonego u nas gospodarczego dołka cyklu. Czas łatwych zysków skończył się na dość długie lata w pierwszej połowie 2007 r., a lepsze efekty powinno dawać inwestowanie w pojedyncze spółki z potencjałem lub wręcz niektóre surowce.

Bartosz Stawiarski
Źródło: Wealth Solutions