Rynkowa zmienność nie trzyma się kalendarza

Kierowanie się w inwestycyjnych ocenach tradycyjnym kalendarzem daje często nieadekwatny obraz giełdowej koniunktury. Na rynkowe cykle warto popatrzeć bez schematu od początku do końca roku.

Analizując zachowanie indeksów giełdowych i oceniając pod tym względem poszczególne lata, większość inwestorów najczęściej koncentruje się na rocznej stopie zwrotu. To jednak ocena powierzchowna i jednostronna. Nie uwzględnia ona bardzo dużych często wahań indeksów w ciągu roku, w poszczególnych fazach giełdowej koniunktury. Bardzo dobrym przykładem jest sytuacja, z jaką mieliśmy do czynienia w 2002 roku. Cały rok indeks WIG20 zakończył spadkiem o 2,7 proc. Jednak różnica między najniższym a najwyższym poziomem wskaźnika w ciągu roku wyniosła 45 proc. I ta wartość nie daje adekwatnego obrazu inwestycyjnego potencjału rynku. Cała sekwencja zmian w ciągu roku składała się bowiem z trzech faz: dwóch fal wzrostów, po 21-23 proc. każda, przedzielonych 31-proc. falą spadkową.

Teoretycznie więc inwestor, który miał szczęście idealnie trafnie określić szczyty i dołki poszczególnych faz, mógł zyskać tyle, ile wynosiła różnica między najniższą a najwyższą wartością indeksu. Choć takich szczęściarzy jest z reguły niewielu, to warto przyjrzeć się występującym w poszczególnych latach rynkowym prawidłowościom i starać się wykorzystać wnioski w inwestycyjnej praktyce.

Roczna zmiana WIG20 oraz rozpiętość między najniższym a najwyższym poziomem w ciągu roku (w proc.)
 
Źródło: obliczenia własne na podstawie danych GPW.

Maksymalny zysk i największa strata w ciągu roku (w proc.)
 
Źródło: obliczenia własne na podstawie danych GPW.

Porównanie rocznych zmian wartości indeksu naszych największych spółek na przestrzeni ostatnich dwunastu lat pokazuje, że jedynie w trzech kapitał inwestora narażony był na duże, sięgające od 22 do 48 proc. straty. W każdym z tych przypadków mieliśmy do czynienia z bardzo poważnymi perturbacjami w globalnej gospodarce i na rynkach finansowych (pęknięcie bańki internetowej, krach na rynku nieruchomości, kryzys zadłużenia państw europejskich). Jednocześnie w ciągu tych dwunastu lat byliśmy świadkami jednego z najdłuższych i najbardziej spektakularnych boomu gospodarczego. W jego szczytowym okresie, w latach 2004-2006 indeks naszych największych spółek zyskiwał od 24 do 35 proc. rocznie.

W latach rozkwitu gospodarczej koniunktury i giełdowej hossy o zyski z inwestycji w akcje nie było trudno. W najtrudniejszych latach, z wyjątkiem 2008 roku, najbardziej doświadczeni inwestorzy mogli nie tylko uniknąć strat, ale i osiągnąć zyski, odczytując umiejętnie rynkowe sygnały lub wykorzystując skuteczne strategie inwestycyjne. Odpowiedź na pojawiające się coraz częściej pytanie, czy warto inwestować w akcje, wydaje się więc być oczywista. Warto, ale trzeba też wykazywać aktywność. W zależności od doświadczenia i indywidualnych cech inwestora, może ona przybierać formę bądź zmiany struktury portfela, bądź też strategii systematycznego angażowania stałych kwot w różnych fazach koniunktury. Ten pierwszy rodzaj aktywności jest domeną inwestorów o większym doświadczeniu, gotowych poświęcać więcej czasu na pomnażanie pieniędzy. Ten drugi można zalecać osobom o mniejszej wiedzy i skłonności do ryzyka.

Z historycznych obserwacji zmian koniunktury giełdowej w ciągu ostatnich dwunastu lat trudno wyciągać jednoznaczne wnioski dotyczące cykliczności lub prawidłowości sezonowych. Rynkowe tendencje nie przebiegają bowiem w rytm kalendarza, lecz uwzględniają sekwencje zjawisk i procesów zachodzących w realnej gospodarce i na rynkach finansowych, które rzadko pokrywają się z początkiem i końcem roku lub wahaniami sezonowymi. Obserwując giełdowe cykle warto więc wychodzić poza ramy tradycyjnego kalendarza.

Pod względem podwyższonej zmienności koniunktury na giełdzie, utrudniającej osiąganie dobrych efektów inwestycyjnych, 2011 rok należał do najbardziej kapryśnych od początku bieżącego stulecia. W ciągu najbardziej zmiennych poprzednich lat z reguły mieliśmy do czynienia z najwyżej trzema fazami występujących na przemian dynamicznych ruchów indeksu. Przyjmując odpowiedni poziom akceptacji strat lub realizacji zysków, można było osiągnąć dobre rezultaty. W ubiegłym roku było to wyjątkowo trudne z kilku powodów. Po pierwsze, mieliśmy do czynienia z nieprzewidywalnymi czynnikami zewnętrznymi, silnie wpływającymi na rynki finansowe (arabska wiosna ludów, trzęsienie ziemi w Japonii, kłopoty z podniesieniem limitu zadłużenia amerykańskiego budżetu, nasilenie problemów w Europie).

Po drugie, częściej występowały zwroty kierunku zmian giełdowych indeksów. Po trzecie wreszcie, zakres zmian każdej z faz był wystarczająco duży, by spowodować istotne zmiany wartości portfela, ale nie aż tak duży, by skłonić inwestora do zmiany jego struktury lub zmiany strategii.

W poprzednich latach przyjęcie strategii ucinania strat po spadku indeksu o 15 proc. chroniło przed znacznie większym uszczerbkiem kapitału, zaś realizacja zysków, sięgających 20 proc. zapewniała przyzwoity wzrost wartości portfela. W 2011 roku tak wyraźnych sygnałów rynek giełdowy nie dawał, a prawie 30-proc. tąpnięcie, które miało miejsce od kwietnia do października, pozbawiło zysków większość inwestorów.

Mimo utrzymującej się niepewności co do kondycji i perspektyw globalnej gospodarki oraz szans na przezwyciężenie kryzysu zadłużenia w strefie euro, można przypuszczać, że obecny rok i najbliższe lata znów okażą się bardziej przewidywalne w kontekście giełdowych inwestycji.

Źródło: Open Finance