Rzęsisty deszcz – analiza AZ Finanse

Eksperci giełdowi upatrują przyczyn nagłego załamania kursów akcji w spadku cen surowców na światowych giełdach. Spółki w różny sposób uzależnione od cen surowców stanowią potężną branżą na niemal każdym parkiecie (u nas jej przedstawiciele to m.in. PKN, lotos, MOL, KGHM, czy PGNiG), więc ich zjazd ciągnie za sobą cały rynek. Niby logiczne, ale o tym, że ceny surowców spadają, było wiadomo już w środę. A mimo tego w USA i Europie Zachodniej nastroje były nie najgorsze (Dow Jones pobił nawet w trakcie sesji swój historyczny rekord, choć dzień zakończył na niewielkim minusie).

Dopiero w czwartkowy poranek (a nieco wcześniej – jeszcze w nocy naszego czasu – na rynkach azjatyckich) inwestorów coś olśniło i zaczęli wyprzedawać akcje. Te polskie niestety przodowały na liście najchętniej wyrzucanych z portfeli. Gdy nasz WIG20 w czwartkowe popołudnie dołował o

2 proc., węgierski BUX tracił tylko 1,1 proc., a czeski CTX – ledwie 0,2 proc. wśród rynków wschodzących Polskę siłą spadków przez pewien czas przewyższał tylko parkiet w Argentynie, ale i tam ostatecznie ceny spadły o mniej, niż półtora procenta.

Czyżby więc inwestorzy zaczęli uciekać z polskich akcji z innych przyczyn, niż tylko kryzys cen surowców? Część obserwatorów uważa, że graczy z zagranicy wystraszyła wyciągnięta niczym królik z kapelusza nominacja Sławomira Skrzypka na prezesa Narodowego Banku Polskiego. Owszem, Skrzypek, od niedawna p.o. prezesa PKO BP, nie ma zbyt wysokich kwalifikacji (brak doświadczenia nie pozwolił mu nawet na objęcie ”pełnej” prezesury w PKO), ale nawet najgorszy prezes nie będzie w stanie zniszczyć NBP i zmienić kursu polityki pieniężnej, np. na rzecz ciągłego obniżania stóp procentowych. Te decyzje, najważniejsze z punktu widzenia ludzi oszczędzających i inwestujących swoje pieniądze, podejmuje kolegialnie Rada Polityki Pieniężnej, a nie prezes NBP.

Powodów do paniki z powodu desygnowania Skrzypka na razie nie ma, a o dużej skali spadków cen akcji zadecydowały raczej czynniki psychologiczne. Inwestorzy zauważyli spadający kurs złotego (spadający głównie z powodu układu sił na rynkach międzynarodowych i naturalnej korekty po wcześniejszym umocnieniu) i uznali, że to „zagranica” ucieka z Polski. To w zupełności wystarczyło do reakcji łańcuchowej i ostrej przeceny akcji.

Czy w piątek będzie następna? Gdy rynkiem rządzą emocje, wszystko jest możliwe. Ba, niektórzy analitycy wieszczą nawet początek fali spadkowej, która może przynieść 10-16 proc. przeceny akcji. Ale bardzo wiele przemawia też za uspokojeniem nastrojów. Indeks obrazujący giełdowe ceny surowców w USA w czwartek wieczorem (polskiego czasu) znów spadł, ale na Wall Street, gdzie mieszczą się najpotężniejsze amerykańskie giełdy akcji, królowała stabilizacja.

Przebieg czwartkowych notowań, choć przygnębiający, daje też pewne pozytywne sygnały. Po pierwsze trzeba docenić, że od porannego otwarcia (minus 1,9 proc.) spadki już się nie pogłębiły. A przecież z łatwością można sobie wyobrazić, że po takim szoku inwestorzy przystępują do panicznej wyprzedaży. Do niczego takiego nie doszło. Nawet akcje KGHM, najsłabsze na rynku, bo przecenione rano o prawie 5 proc., w ciągu dnia już niżej nie spadły. To oznacza, że rynek nie został jeszcze opanowany przez tzw. „słabe ręce” – tak w giełdowym slangu mówi się na mniej odpornych nerwowo inwestorów.

Po drugie zaś warto pamiętać, że na przecenę indeksów sięgającą 2 proc. „zapracowały” w głównej mierze spółki telekomunikacyjne i surowcowo-paliwowe. Patrząc na indeksy pozostałych branż (budowlanej, bankowej, informatycznej, czy medialnej) zobaczymy, że te spółki spadły średnio tylko o 1 proc. To też świadczy, że kondycja giełdy nie jest wcale tak zła, jak wyglądałoby to na pierwszy rzut oka. Jakkolwiek więc czwartkowe tąpnięcie oddala wizję powrotu rekordowych cen na parkiet, to jeszcze nie przesądza o nadejściu fali bessy. O wszystkim zadecyduje kilka najbliższych dni. Decydująca dla rozwoju sytuacji może być koniunktura na giełdach światowych (oby nie było tam zbyt nerwowo).