Silny wzrost Nikkei. Rynek szuka oporu

S&P po gładkim wzroście o 1,5 proc. powrócił w okolice 1300 pkt i zanotował najwyższe zamknięcie od tygodnia. W cztery sesje odrobił 4 proc. i pojawia się pytanie o granice odbicia. Nie tylko na Wall Street.

Nastroje były wczoraj nadal dobre. Inwestorzy przestali już zupełnie się bać dymu nad Fukushimą, operacje w Libii przebiegają pomyślnie (przynajmniej widziane z daleka), władze Bahrajnu spacyfikowały buntowników, w syryjskich protestach nie polała się krew, a Jemen nie jest dla rynków istotny. Inwestorzy kupowali więc akcje, choć giełda brazylijska nieoczekiwanie zanotowała wczoraj skromny spadek.

Poza tym wyjątkiem akcje jednak drożały, a dobre nastroje przeniosły się do Azji. Nikkei wzrósł o 4,4 proc. i dotarł do poziomu zamknięcia sesji z poprzedniego poniedziałku (już po trzęsieniu ziemi, ale jeszcze przed wybuchami w elektrowni atomowej). Tym samym „efekt Fukushimy” został przez Nikkei wymazany. Od dołka sesji z ostatniego wtorku (tej, na której japońscy inwestorzy próbowali wycenić eksplozje w elektrowni atomowej) Nikkei wzrósł już o 16,8 proc., w czym pomagają także kolejne oceny przyspieszenia wzrostu gospodarczego kraju w efekcie odbudowy zniszczeń (wychodzi więc na to, że trzęsienie ziemi jest dla gospodarki pozytywnym impulsem…). Przy takiej skali wzrostu muszą pojawić się pytania o jego granice. Impet zwyżki jest duży, na wykresie Nikkei zamknął właśnie pierwszą z trzech luk bessy, które pojawiły się w ostatnich dwóch tygodniach. Do powrotu do stanu sprzed trzęsienia musiałby jednak zyskać jeszcze kolejnych 9,5 proc. Nawet gdyby dokonał tego nieprawdopodobnego wyczynu, pokusa realizacji zysków szybko zepchnęłaby go z powrotem.

Dziś nad Fukushimą znowu widać obłoki dymu, ale skoro nie przeszkodził on inwestorom w Tokio, to tym bardziej nie wystraszył inwestorów na innych rynkach azjatyckich. Hang Seng wzrósł o 0,8 proc., Kospi o 0,5 proc., a SCI o 0,3 proc.

Mimo dobrych sesji w USA i w Azji nastroje w Europie mogą być neutralne, lub umiarkowanie pozytywne. Także tutaj odbicie z kilku dni osiągnęło spore rozmiary (3,5 proc. w Londynie, 5,4 proc. w Paryżu) i sam fakt, że akcje są „tanie” już pomagać nie będzie. Potrzebne jest coś więcej, tymczasem z wypowiedzi przedstawicieli ECB wynika, że nowa sytuacja (Libia, Japonia) nie odwiedzie banku centralnego od podwyżek stóp, a ceny ropy nadal straszą presją inflacyjną. Do tego dochodzą stałe już obawy o kondycję budżetów niektórych krajów, zaś w tym tygodniu rozstrzygną się losy Funduszu Stabilizacji Finansowej (propozycje zmian jego działania wstępnie zaakceptowane 11 marca wymagają jeszcze potwierdzenia).

U nas sytuacja jak zwykle nie jest typowa. WIG20 zyskał wczoraj 0,5 proc. i „raził słabością” na tle rynków europejskich. To prawda, ale indeksowi zabrakło zaledwie 2 pkt (mniej niż 0,1 proc.) by zanotować najwyższe w czasie tej hossy zamknięcie. To nie jest słabość rynku, tylko oczekiwanie, aż inne parkiety do nas doszlusują. Przy tak niewielkiej odległości od szczytu, nie można wykluczyć, że rekord hossy padnie dziś, ale tak stać się nie musi. Wczoraj WIG20 zanotował trzecie już podejście do zamknięcia powyżej 2 790 pkt w ciągu ostatnich dwóch miesięcy. Kolejna nieudana próba może mieć nieprzyjemne konsekwencje.

Rynek będzie dziś mocniej przyglądał się spółkom energetycznym. Skarb państwa sprzedaje prawie 12 proc. akcji Tauronu, PGE podał słabsze niż oczekiwano wyniki, PGNiG przymierza się do przejęcia interesów Vatenfalla. Są to informacje, które mogą zaszkodzić notowaniom całej trójki. Plusem dla rynku może być natomiast wypowiedź szefa NBP dla obserwatorafinansowego. Zdaniem Marka Belki rynek zbytnio zapędził się w przewidywaniu dalszych podwyżek stóp procentowych w Polsce.

Źródło: Noble Securities SA