Batalia pomiędzy SKOK-ami a bankami trwa. Weszliśmy w kolejny etap i trzeba przyznać – zaczyna być bardzo gorąco. Nie wiedzieć kiedy, pod bokiem banków komercyjnych i spółdzielczych urósł groźny konkurent. Bo jak inaczej powiedzieć o instytucji finansowej, która dyspoinuje blisko 1600 placówkami i obsługuje prawie 1,5 mln klientów? To czwarta co do wielkości, a właściwie trzecia (nie licząc banków spółdzielczych) instytucja finansowa w Polsce Sukces SKOK-ów może budzić podziw. Jeszcze w 2000 roku kasy miały 560 oddziałów i niecałe 400 tysięcy klientów. W tym momencie to cały konglomerat spełniający wszystkie potrzeby finansowe, nawet bardziej wymagających klientów. Gdzie tkwi przyczyna sukcesu? Zapewne nie w zwolnieniach podatkowych, bo tutaj wiadomo koszty zawsze można sztucznie wygenerować, a i sam podatek nie jest jakimś wielkim obciążeniem – zwłaszcza, że zysk nie stanowi tutaj takiego fetyszu jak w przypadku banków komercyjnych. Wydaje się zatem, że na sukces złożyło się kilka czynników: poparcie polityczne (od prawej do lewej strony), brak objęcia SKOK-ów Nadzorem Bankowym, ale także skierowanie swojej oferty do klientów, którzy do niedawna pory byli ignorowani przez największe banki. Dodajmy do tego skuteczny marketing, międzynarodowe know-how i… emocjonalne poparcie znacznej część klientów. Nie od dzisiaj wiadomo bowiem, że SKOK-i cieszą się dobrą opinią w kręgach kościelnych, a niektórzy słuchacze Radia Maryja za swój patriotyczny obowiązek wręcz uważają założenie tam rachunku. Zapewne z tego też powodu SKOK-i chcą obecnie obsługiwać rachunki parafii…
Czasy się zmieniły i banki nagle zdały sobie sprawę, że na rynku consumer finance można dobrze zarobić. I nie trzeba tutaj dawać przykładu Lukas Banku czy GE Money Banku. Pożyczki gotówkowe do sztandarowy produkt każdego dużego banku – od PKO BP, przez Pekao SA na BZ WBK i Citibanku skończywszy. A SKOK-i okazują się groźnym konkurentem. Z trochę ponad 1% aktywów bankowych mają około 7% udział w całym rynku consumer finance. Co więcej cały czas rośnie.
Objęcie SKOK-ów takimi samymi wymogami jak banki zapewne radykalnie zmniejszyłoby ich przewagę konkurencyjną. Nie ma się co zatem dziwić, że bronią się przed takim pomysłem jak tylko mogą. Nie przeszkadza im to w zdobywaniu kolejnych obszarów – jak na przykład możliwości udzielania kredytów hipotecznych. W momencie wprowadzenia ustawy o dopłacie do kredytów hipotecznych, SKOK-i byłby chyba największym beneficjentem tej ustawy. Dlaczego? Banki spółdzielcze nie mają swoich kredytów hipotecznych – posiłkują się współpracą z BGŻ-tem lub Nykreditem. Z kolei banki komercyjne nie mają zbyt dużego udziału w mniejszych miejscowościach – zupełnie inaczej niż SKOK-i. A nowa ustawa byłaby na rękę przede wszystkim mieszkańcom mniejszych miejscowości i dla osób budujących domy w systemie gospodarczym, bo tam gdzie ceny rosną jak szalone, praktycznie nikt z ustawy nie skorzysta…
A SKOK-i nie oglądają się na boki i robią swoje. Warto spojrzeć na ich ciekawy sposób na poznawanie klienta. Tak jak banki specjalizujące się w consumer finance, kasy również mają swój sposób na poznanie wiarygodności klienta. Co robi Lukas Bank czy GE Money, czy w końcu Cetelem Bank? Owszem korzystają z BIK-u, ale liczy się przede wszystkim ich własna historia klienta. Dlatego są nawet skłonne dopłacić sklepom, żeby klienci brali produkty na raty. Jak widać po wynikach tych banków, system sprawdza się doskonale. Podobnie też przez wiele lat działały SKOK-i. Bo jak inaczej nazwać znane wszystkim „chwilówki”? Udzielane praktycznie od ręki i na niewielką kwotę? Czasy się zmieniły i SKOK-i równie dobrze nauczyły sobie radzić z ryzykiem – tak samo jak banki komercyjne. Najwięcej stracił na tym wszystkim Provident, bo nagle wszyscy zaczęli bić się o tego samego klienta. A na tych „najgorszych” trudno już tak zarobić, bo nad głową wisi ustawa antylichwiarska.
A SKOK-i? Co i rusz udowadniają, że są nad wyraz skuteczne. W tej walce banki najwyraźniej tracą pole – najbardziej widać to nie po udziale rynkowym, czy wizerunku, ale po możliwości kształtowania prawa jeśli nie przynajmniej na swoją korzyść, to chociaż w taki sposób, żeby nie szkodziło to ich interesom. Podobnie jest z rządem dusz. Tutaj banki są w wyraźnej defensywie. Zresztą nie może to dziwić. 9,2 miliarda złotych zysków sektora bankowego w porównaniu z… 17,2 milionami złotych (sic!) uzyskanymi przez SKOK-i, musi działać na wyobraźnię. Jeśli jeszcze popatrzeć, że ponad 70 procent aktywów banków jest kontrolowana przez obcy kapitał… No cóż.
Te dane mogą po części wytłumaczyć tak szybki rozwój SKOK-ów. Gdyby banki komercyjne nie musiały się tak bić o zysk – zapewne rozwijałyby się jeszcze szybciej. Wystarczy spojrzeć na przykład Banku BPH, który w ciągu bardzo krótkiego czasu poszerzył swoją sieć sprzedaży o ok. 450 placówek partnerskich, dzięki czemu zasięgiem przegonił Pekao SA (łącznie ponad 900 oddziałów). SKOK-i zysków wykazywać nie muszą (wręcz przeciwnie, w ich przypadku nie jest do dobrze widziane), więc ładują w rozwój ile tylko się da. Efekty nie powinny zatem zupełnie nikogo dziwić – są czymś naturalnym!
No i teraz trzeba przyznać, że banki mają kłopot co z tym fantem zrobić. Przez lata twierdziły przecież, że SKOK-i są potrzebne, bo edukują finansowo klientów, dzięki czemu po jakimś czasie bardziej skomplikowane produkty mogą dostarczyć banki. Tak się jednak nie stało. SKOK-i sposobem obeszły ograniczające je zapisy powołującej je ustawy i same zaczęły proponować te skomplikowane produkty. Czasami oferując więcej – na przykład wycieczki, które można oczywiście skredytować w tym samym SKOK-u. Doskonały przykład cross-sellingu, o którym bankowcy mogą tylko marzyć, chociaż nic im nie przeszkadza, żeby nawiązać strategiczne partnerstwo z jakimś większym tour-operatorem (coś podobnego próbuje zrobić VW Bank direct – ale to nie ta skala działalności).
Klimat polityczny ostatnio wyjątkowo sprzyja SKOK-om i banki metodami administracyjnymi nic raczej nie wskórają. Konkurować też stosunkowo trudno w zasadzie, bo zyski w stosunku do kosztów obsługi tego segmentu klientów nie powalają z nóg. Providentowi przynajmniej pożyczało się drożej pieniądze na jego akcję kredytową i można było poczekać w oczekiwaniu lepszych czasów, trzymając część tego rodzaju klientów w swoistej zamrażarce. Nie ukrywajmy – to są klienci bardzo drodzy w utrzymaniu. Brak edukacji finansowej, możliwość obsługi jedynie w placówkach, potrzeba utrzymywania drogiej obsługi kasowej, bo raczej nie korzystają z kanałów samoobsługowych, brak przychodów z obsługi kart płatniczych, etc. Jeśli już taki klient trafi do banku, to musi się liczyć z wysokimi kosztami, a i sam bank nie jest z niego zbytnio zadowolony – chyba, że przychodzi po sam kredyt. I to właśnie rodzi konflikt. SKOK-i wyspecjalizowały się w obsłudze takiego klienta, co więcej coraz częściej wchodzą na obszar dotychczas zarezerwowany dla banków komercyjnych (już nawet nie spółdzielczych). No i pojawia się problem. Jak na razie jakoś nie widzimy, żeby sektor bankowy miał jakiś skuteczny pomysł co z tym fantem zrobić. Jednym zauważalny sposobem obrony, ale najwyraźniej nieskutecznym, patrząc po rosnącej liczbie klientów Kas, jest wskazywanie potencjalnych zagrożeń. To dość czuły punkt, bo właśnie brak takiego samego jak w przypadku banków Nadzoru ze strony niezależnego, państwowego urzędu sprawia, że trudno odnosić się do zarzutów, nie odsłaniając przy tym wszystkich kart. SKOK-i zaś najwyraźniej nie chcą grać na warunkach, które chcą im narzucić banki. Nie ma się co dziwić – w ich przypadku byłoby to równanie w dół. Jak dotąd wychodziły na tej strategii bardzo dobrze. Umieszczając całostronicowe ogłoszenie w najbardziej opiniotwórczych dziennikach (my zauważyliśmy ogłoszenie w Rzeczpospolitej i w Dzienniku), SKOK-i odrzucają wszystkie zarzuty i wytaczają swoje działa, wskazując na dotychczasowe kłopoty sektora bankowego – upadek 4 banków komercyjnych i 89 spółdzielczych. Batalia zapowiada się zatem bardzo ciekawie i zapewne jeszcze nie jeden raz będzie na ten temat głośno.
Trudno oczywiście mówić o tym, że SKOK-i realnie zagrażają pozycji banków. Z pewnością tak się nie stanie. Zważywszy jednak na dość specyficzną sytuację w Polsce (niskie ubankowienie przy jednoczesnej małej urbanizacji w stosunku do innych krajów UE i niskich dochodach ludności), mogą dość szybko uzyskać mocną pozycję. Na tyle mocną, że trzeba będzie się z nimi liczyć, uwzględniać przy konstruowaniu produktów i włączać do benchmarkingu. Tak stało się na przykład w Irlandii, gdzie brytyjskie banki przespały swój czas, pozwalając na umasowienie się Kas do takiego stopnia, że jest tam więcej ich członków niż ludności (ach ta statystyka – oczywiście część Irlandczyków należy do kilku kas). Taki konkurent, w mniemaniu banków sztucznie zaniżający ceny, prędzej czy później wpłynie na poziom możliwych do uzyskania zysków. A zatem w przeciągu kilku lat może chodzić o grube miliardy złotych! Argumenty bankowców, że wszyscy powinni walczyć na równych warunkach zupełnie nie trafiają do polityków, którzy gdyby mogli, najchętniej zrenacjonalizowaliby cały sektor bankowy.
Tak patrząc z boku pomysł nie jest głupi. Jak kiedyś była bitwa o handel, teraz możemy mieć bitwę o finanse. Jeśli wziąć pod uwagę PKO BP współdziałające z Bankiem Pocztowym i PZU, do tego dodać BGK i BOŚ, a na koniec SKOK-i, to taki plan miałby realne szanse powodzenia! Nie dziwi zatem fakt, że tak podoba się PiS-owi (no chyba, że to my sobie tak teraz wykoncypowaliśmy to; jeśli tak zgłaszamy się na społecznego doradcę nowego premiera, bo ten ostatni niestety musiał zakończyć karierę ;).
Tak czy siak dzieje się dużo. Zwłaszcza, że SKOK-i czując dobrą koniunkturę sięgają po zastrzeżone do tej pory dla banków przywileje. Bankowcy i słusznie twierdzą, że mają przywileje, ale mają też związane z tym obowiązki, które w wielu przypadkach krępują im ręce. Zbyt dobrze wiedzą co się w takich przypadkach dzieje – bo na Zachodzie mają możliwość obserwowanie efektów liberalizacji rynków na własnej skórze od lat 80-tych ubiegłego wieku. Kompromis? Owszem widzimy go. Zamiast włączać SKOK-i pod zintegrowany nadzór, wzorem USA kontrolować powinna je niezależna instytucja, gdzie szef wybierany jest np. przez Premiera czy jeszcze lepiej Prezydenta, tak jak ma to miejsce w przypadku NBP. SKOK-i nie mogłyby stwierdzić, że nadzoruje je „konkurent”, a banki, że Kasy to czarna dziura, która w każdej chwili grozi katastrofą, dlatego trzeba go kontrolować w taki sam sposób jak instytucje komercyjne. Wystarczyłoby to w zupełności, oczyściło atmosferę i pozwoliło działać nie w sytuacji konfliktu, a konkurencji. Ta ostatnia przyda się zawsze i jeśli jest zdrowa wychodzi na dobre – przede wszystkim klientom. Czekamy zatem niecierpliwie w którą stronę pójdzie obecny konflikt. Miejmy nadzieję, że w stronę porozumienia!