Ciąg dalszy rozważań o tradycjach, czyli poglądach jakie przetrwały.
Innych ludzi rzecz jasna…
Problem ze świadomością niejednego Polaka jest następujący: jeśli ja płacę mało podatku dochodowego – to dobrze. Jeśli inni płacą mało – to źle i godne to potępienia. Jeśli ja mało zarabiam – to tragedia i skandal. Jeśli ktoś inny zarabia dobrze – to moja wielka tragedia i jeszcze większy skandal. Można by złośliwie dodać: tych do Media Markt – nie wpuszczać! Ale czy to tylko Polaka problem?
Jesteś dyrektorem, menedżerem, specjalistą albo członkiem zarządu banku, firmy ubezpieczeniowej, usługowej w branży finansowej. Pracujesz z ludźmi. Kiedy po raz ostatni zadałeś sobie proste, lecz szczere pytanie: jakim człowiekiem staję się, pracując z tym ludźmi, przebywając z nimi na co dzień? To ważne pytanie, ale istotniejsze jest, aby odpowiadać sobie na nie dość często, gdyż nasza świadomość z czasem się zmienia.
Standard YETI – znaczy jest, ale nikt go nie widział
Obecny moment w historii RP, to zbliżenie się do pobicia polskiego rekordu „wolności” okresu międzywojennego. Można by zaryzykować retoryczne pytanie: ale kiedy w okresie minionych nawet 300 lat było lepiej? Zauważanie procesów, a nie tylko pieniędzy i wartości, to niezbędna umiejętność z punktu widzenia przywództwa. Proces o jaki mi chodzi to przejście od socjalistycznej kultury biedy (wszyscy to samo i po równo, równamy więc w dół) do kapitalistycznej kultury dobrobytu (sprawiedliwie, wcale nie oznacza po równo, równamy zawsze w górę). Jednak czy wszyscy przeszli tę drogę? Nie twierdzę, że kultura kapitalistyczna jest doskonała, ale po prostu stwarza więcej szans każdemu, kto chce coś zrobić ze sobą. Wielu moich klientów, znajomych, w tym ja sam z tych szans skorzystaliśmy. Pamiętam dobrze uwagę jednego z moich profesorów akademickich: Krool! Szkoła ma cię nauczyć, że zżyna się od prymusa, nie od matoła, zaś uczelnia, by myśleć po swojemu, a nie po naszemu… Wiąże się to jednak z krytycznym spojrzeniem na minioną tradycję i kulturę, zatem z analizą procesów, jakie zaszły, zachodzą i będą zachodzić. Analiza ta pozwala spojrzeć innym okiem np. na komunistyczne myślenie (jakie niektórym pozostało w sferze deklarowanej, czy też żądanej od innych), czyli: uczciwości, sprawiedliwości albo etyki i moralności podszytej tajemniczym „bermudzkim trójkątem” jaki istnieje, ale go nie widać. Nie chodzi mi więc o wskazywanie optymistycznych postępów, bo te są oczywiste, lecz jak na umysł krytyczny przystało tych „zapyziałych” oraz o dyskusję – być może z samym sobą – o ich charakterystyce i terminie przydatności. A ten ostatni jest moim zdaniem istotną informacją zarządczą. By ją zgłębić, warto sięgnąć po zdobycze naukowe wiktymologii, czyli badania nad rolą ofiary w genezie przestępstwa. Bo skoro wszyscy widzą, a mało kto dostrzega rzeczony trójkąt, znaczy tylko, że syndrom YETI istnieje, a ja chcąc rzucić nań więcej światła, muszę podać konkretne przykłady z warsztatu coacha.
Mimo kapitalistycznych, demokratycznych zasad funkcjonowania, proces myślenia u wielu osób jest w dalszym ciągu sformatowany według ról „trójkąta bermudzkiego”, znaczy: roli Ofiary (Pokrzywdzonego), roli Kata (Oprawcy) lub też roli Wybawcy (Zbawiciela). Wystarczy rzut oka na komentarze pod artykułami na serwisach lub artykuły pisane przez dziennikarzy, gdzie wyraźnie widoczna grupa pokrzywdzonych (Ofiary) lub sfrustrowanych recenzentów (Kaci) pokazuje nam swoje tło myślowe, które ma iście socjalistyczne korzenie. Osoby te często uderzają w ton wartości, etyki etc., lecz ich „umysłowe żarło” można szybko zadekretować pod jedną z w/w ról. Nasz umysł robi to podświadomie, ze względu na wychowanie, jakiemu zostaliśmy poddani – presja społeczna i indoktrynacja od dziecka. No, ale skoro da się na tym zarobić, a lud daje się nabierać, to co w tym nieetycznego? Ano nic. Do tego nierzadko mamy ubaw po pachy, bo szacuje się, że 50% pikantnych komentarzy/opinii pod materiałem na serwisach, to tzw. dodatkowe podgrzewanie do boju przez samych autorów/zainteresowanych…
Trójkąt Bermudzki – Piekiełko dla Zniewolonych
To zamknięty obszar wymienionych wcześniej trzech ról aktorskich, które określane są też kolokwialnie jako „trójca święta”, gdzie każda karmi się dość podobnym żarłem emocjonalnym. Pierwsza to rola Ofiary (Pokrzywdzonego), dla której pożywką jest poczucie krzywdy, czerpanie z tego satysfakcji, siły i motywacji do zarabiania na tym, do samorealizacji itp. To rola modna, gdyż bohater cierpiący, to synonim popularyzowanej w naszym kraju martyrologii narodu, to wytłumaczenie na każdą okoliczność, że winny jest zawsze ktoś, tylko nie my. A jeśli winnego nie da się zlokalizować w wymiarze materialnym, to sięgamy po duchowy populizm, stwierdzając bez głębszego namysłu: Allach tak chciał albo że bezsensowne cierpienie i straty miały jakiś głębszy, a nawet wielki sens. Osoba pokrzywdzona wymaga więc pomocy od innych, a skoro ma status pokrzywdzonej lub takowy deklaruje, to ma legitymację, by żądać pomocy lub na nią liczyć, czasem nawet bez końca. Cierpiętnik ma więc darmowy bilet wszędzie, a nawet zgodnie z niektórymi tradycjami – miejscówkę w raju. Wyścig o palmę pierwszeństwa w tej dyscyplinie trwa od lat w różnych społecznościach i branżach, ale w tych postsocjalistycznych, tradycyjnych jest najgłośniejszy i najbardziej kosztogenny dla podatników, bo przecież nie dla Państwa. To ostatnie należy do pojęć abstrakcyjnych. Państwo, rząd – były to instytucje, jakie się albo tradycyjnie okradało, albo zwalczało i z tego powodu stawało się bohaterem lub patriotą. Co nikogo nie dziwi, bo rząd i Państwo nie było nasze od bardzo dawna. Wprowadzono więc i zakorzeniono trwałe pojęcia: my i oni. Podział trwa do dziś, jako tradycja – znaczy pogląd, który przetrwał. Najczęściej zadawane przez Ofiarę pytania to: Dlaczego ja? Jakim prawem? Kto jest winny? Czy to kara za ciężką pracę i uczciwość? Gdzie sprawiedliwość? A gdzie godność? Gdzie gwarancje pracy i chleba? Gdzie zadośćuczynienie krzywd? Co mi się należy? Co mi dacie? itp., itd. Proszę zwrócić uwagę, że Ofiara potrafi być bardzo cyniczna. Ostatnie wydarzenia wokół opcji walutowych, gdzie Premier Pawlak wszedł w rolę Kata (banki to łupieżcy – czysty socjalizm), choć wyjść chciał na Zbawiciela, przypominają mi historię o dorosłym facecie w Hamburgu. Wziął kredyt na mieszkanie (bank mu ufał i dał pieniądze do dyspozycji na koncie), poszedł do kasyna, przegrał wszystko, a potem opowiadał mi i swojej rodzinie głodne kawałki o tym, że chciał dobrze, że kocha, że nie wiedział, że przegra, miał wszystko zaplanowane, bo gdyby wygrał, to… Zaś osiedlowy pastor bronił już Ofiarę skandalu (znaczy starego osła, który przegrał z własną bezmyślnością, a potem z kasynem) przed najeźdźcą i wrogiem, znaczy bankiem i mną, którzy chcieli deklarowanego wcześniej zastawu hipotecznego albo zwrotu pieniędzy. Naturalnie pastor był prawdziwym Katem, gdyż pomógł Ofierze upokorzyć się bez reszty przed wszystkimi. Niestety ta rzeczywistość nie dla każdego jest oczywistą. Bo prawdziwym i bliskim krewnym Ofiary jest właśnie Kat, który w „trójcy świętej” zajmuje jakby wyższą hierarchię, ale to pozory socjotechniczne. Otóż Ofiara nie może egzystować bez Kata. To oczywiste i logiczne. Ofiara w ogóle nie może egzystować bez wroga, to założenie leży u podstaw całej socjalistycznej logiki pokrzywdzonego. Odwieczny wróg (mimo że panuje między nimi symbioza, patrz: wiktymologia) to oprawca, zły, szatan i łupieżca, drzewiej handlarz zbożem – zaś obecnie, używając współczesnej terminologii: korporacja, kapitalista, spekulant, liberał. Albo może to być, na użytek informowania proletariatu (obecnie po transformacji ustrojowej: podatnika, emeryta, rencisty, ludzi pobożnych, honorowych i dobrych oraz ciężko pracujących) po prostu przeciwnik ideologiczny, znaczy: burżuj, branżowy książę, VIP i spekulant. Kat, wykorzystując naiwność Ofiary, może wskazać „prawdziwego” i jedynie słusznego wroga, jakim w gruncie rzeczy jest jego odpowiednik, czyli w/w kolega po fachu, ze strony przeciwnej. To ważne spostrzeżenie, gdyż jest to forma estradowa o tej samej treści, lecz zazwyczaj jej barwy są inne.
Namawiam gorąco do obserwowania tych zjawisk, gdyż Kat bardzo często nie ma świadomości, że jest Oprawcą (sądzi raczej, że odgrywa rolę Wybawcy, a Katem jest wróg), ponieważ koncentruje się tylko na własnym elektoracie pokrzywdzonych oraz własnej misji i żądzy władzy. Przeciwnik nie jest postrzegany jako konkurencja, a jako wróg narodowy itp. Kat więc żywi się potępieniem, poczuciem wymierzania sprawiedliwości lub przekonaniem, że prawda, racja, rzeczona sprawiedliwość, Bóg i wszyscy święci oraz cały lokalnie skupiony patriotyzm wraz z duchem świętym i bohaterami każdej, dowolnej mitologii, są tylko po jego stronie. Kat może mieć obsesję na punkcie władzy i jej utrzymania za wszelką cenę. Oprawca zadaje więc m.in. takie pytania: Kto jest wrogiem i przyczyną naszej niedoli? Kto jest winny? Kto was krzywdzi? Gdzie jest wróg i kiedy go skasujemy lub potępimy publicznie? Jaką formę kary wybieramy? Czy wpierw się go pozbędziemy, a potem sprawdzimy przyczyny jego haniebnego czynu, czy zatuszujemy temat od razu? Wróg musi wytrzymać ciężar gatunkowy, obciążenie, gdyż zawsze to on jest większym zwyrodnialcem i okrutnikiem niż grupa pokrzywdzonych, w tym ich oprawcy zwani oczywiście liderami.
Pamiętam takie plotkarskie zdarzenie mające miejsce w sejmie, gdy ówczesny poseł Jan Rokita złożył podobno skargę na posła Romana Giertycha, uzasadniając, że gdy pełna inteligentnego humoru, dobrze wykształcona i będąca ulubieńcem kuluarów osoba, jaką miał być poseł Giertych, wychodzi na mównicę poselską lub przed kamerę, nagle wszystkie przymioty o jakich była mowa, znikają. A pozostaje syczenie, strzykanie jadem i niedorzeczności lub zabobony. Jednak ktoś tych niedorzeczności słuchał i ten ktoś (mimo słabego wyniku wyborczego) był tym zachwycony – ale taki target, tacy odbiorcy idealnie wpisują się w naszą „trójcę świętą”. To właśnie do nich mówił w/w poseł – w języku, który najlepiej rozumieją. Codziennie słyszymy zresztą takie wypowiedzi w radiu, telewizji, czytamy je w prasie. A odbiorca tego komunikatu jest wbrew pozorom cichy, czuje się pokrzywdzony, sfrustrowany. Ofiara szuka Kata, który wskaże winnych. Dobrze więc, że jest Internet. Tu można się anonimowo, w ciszy i spokoju wygadać, wyżalić, a nawet zrobić chwilowy detoks. Gros artykułów bądź ogólnie materiału, jaki widzę od lat w Internecie, to socjotechnika dziennikarska, gdzie recenzent (Kat) zna się na wszystkim i dystansuje się od wszystkiego, jest sędzią orzekającym, bo jest dziennikarzem i wyraża bądź sugeruje różne prawdy. Od skrajnych głupot, przez niedorzeczności, a na sofizmatach i humbugach kończąc.
W socjalizmie dziennikarz czy publicysta to były zawody społecznego zaufania, niestety dzisiaj musimy spojrzeć na sprawę sceptycznie – znaczy biznesowo. Najczęściej jest to pracownik etatowy spółki prawa handlowego, występującej pod pseudonimem artystycznym (np. „Dziennik”, „Puls Biznesu” itd.), generującej zyski z reklam itp. Natomiast tak zwane teksty dziennikarskie są do tego wszystkiego dodatkiem. No i kosztem stałym, gdyż Pani lub Pan piszą, bo im za to płacą. Strona biznesowa jest zatem oczywista, ale zabawne jest to, że ten mechanizm bardzo często muszę objaśniać klientom. Trudno im się pogodzić z codziennymi faktami, że jakiś dziennikarzyna wyciera sobie nimi bezkarnie gębę. A mamy przecież wolność słowa i kapitalizm. Otóż on to robi, gdyż z tego żyje, a po za tym – to niezła rozrywka, bo najbardziej przejmuje się jego tekstami ten, o kim w nich mowa – wydaje mu się, że cały świat nie tylko te farmazony czyta, ale i wierzy w nie. Wiara góry przenosi, na plecach wiernych – to doskonała stara mądrość. No i tu proszę państwa dostrzegamy klasyczną zmowę biznesową, bo np. dziennikarz pisze lub mówi obłędne głupoty (tu prym naturalnie wiodą wiadomości wieczorne – kabaret o ważnych dla nas wydarzeniach ze świata i kraju), potem osoby, o których mowa (które miesza z błotem albo pokazuje jako Ofiarę, Kata lub Wybawcę) wydają pieniądze na konsultantów takich jak ja i inni, a wszystko po to, byśmy wszyscy razem zarobili. Może z tego powodu patrzę podejrzliwie na skandale i kryzysy, bo gdzie ktoś prowadzi wojnę, tam można zarobić: liczba wejść na stronę internetową wzrasta, nakład się rozchodzi, sponsorzy wydadzą pieniądze na reklamę… Mistrz Twain radził, że czasem lepiej milczeć, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości.
Dlaczego pies nie zaszczekał?
I nie zaszczeka. Panuje cisza. Jako konkluzja posłuży mi wypowiedź detektywa w jednym z epizodów Sherlocka Holmesa: pies nie zaszczekał ani razu w nocy, bo znał sprawcę. Pokrzywdzony i Oprawca – w „trójkącie bermudzkim”, znają się dobrze, wręcz na wylot. Niewielka różnica pomiędzy Katem a Ofiarą w tym modelu jest prosta: Ofiara jest orientacji emocjonalnej sado-maso – to łapacz i miotacz winy jednocześnie. Kat jest sado – czyli miotaczem winy. Nad nimi góruje zaś Wybawca. Miotacze i łapacze winy współegzystują, a obserwując relacje zawodowe i prywatne ludzi, widzimy jasno, że przyciągają się chętnie i namiętnie. Kochają żyć razem, dostarczając sobie ulubionych emocji oraz stanów depresyjnych.
Książka oraz film pt. „Sekret” to niedawny majstersztyk marketingowy, zdaje się, że bardzo potrzebny, tak Ofiarom, jak Katom i Zbawicielom. Dowiemy się z nich o tzw. prawie przyciągania, gdzie chcąc nie chcąc autorzy komercyjnego cacuszka powołują się na twórczość Sokratesa, który około 400 lat p.n.e. twierdził, że: myśli to przyczyny, a warunki w jakich żyjemy to skutki. Jako osoba myśląca zdecydowanie krytycznie i sceptycznie, dostrzegłem pod wpływem myśli Goethego, Sokratesa czy Schopenhauera, że wcale nie przyciągamy tego, o czym nieustannie myślimy, a jedynie to, czym tak naprawdę w środku jesteśmy. Karmimy się tym, szukamy tego i wręcz podświadomie tworzymy okoliczności, by dostać tę karmę (narkotyk), czyli: by być Ofiarą, Wybawcą albo Katem. A Oprawca bywa nierzadko przewodnikiem w tych poszukiwaniach, wskazującym istotny kierunek cierpienia Pokrzywdzonym, gdyż cierpienie jako takie to bilet do raju „All inclusive – Ofiar i Katów”. Tam czują się potrzebni, wartościowi, to ich naturalne środowisko emocjonalne. Kat może też katować samego siebie, ale nie będzie z tego powodu tankował cierpienia, lecz poczucie wyższości nad innymi lub wręcz poczucie poświęcenia wyjątkowego dla danej sprawy, misji, wartości lub wyższej świętości etc. To częsta rola np. znanych mi dobrze recenzentów w naradach projektowych: katują każdą propozycję, rozwiązanie, lecz sami nic nie wnoszą. Jeden z prezentujących liderów zacytował kiedyś Krasickiego: Eunuch i krytyk z jednej są parafii. Każdy z nich by chciał, żaden nie potrafi.
Najwyższym stopniem wtajemniczenia, a i stojącym w hierarchii „bermudzkiego trójkąta” najwyżej, jest: Wybawca, czyli inaczej Zbawiciel. To rola karmiąca się również poczuciem winy, z tą tylko różnicą, że ona jest wybitnym sadomasochistą. Idolem i uosobieniem sukcesu w całym trójkącie, obiektem skrytej zazdrości, podziwu, zatem królem nonsensu. To Wybawca stara się w tej „trójcy świętej” pogodzić interes emocjonalno-duchowy Ofiar i Katów, zarabiając na tym jednako. Radzi sobie z tym konfliktem interesów, godząc go, wskazuje dobre strony całości i w myśl zasady, gdzie dwóch się bije, tam trzeci zarabia, podkreśla nieustannie, że wszystko idzie w dobrym kierunku, a jego autorytet rośnie. Najczęściej zadawane pytania przez wybawcę to: Dlaczego nie możecie się porozumieć? Jak pogodzić jednych z drugimi? Jak mogą żyć razem lepiej, dłużej? Zastanówcie się, co możemy na tym wspólnie zyskać? Którzy mają rację? Których jest więcej? Jednak osoby (tak Kaci, jak Ofiary) podziwiają nie dzieło i plany Wybawcy, lecz jego luksusy, korzyści majątkowe w nadziei, wierze, że gdy podczepią się pod Wybawcę, zgryzota życia będzie mniejsza, a może i im coś skapnie. Prawdopodobnie stąd w podanych przykładach wokół Wybawcy kręci się zawsze tyle zainteresowanych pasożytów…
Wyjście ewakuacyjne z trójkąta – dla wolnych
Kolejnym przykładem młodego lidera i wolnego umysłu (w poprzednim artykule przedstawiałem 27-letniego Piotra Dziurę z Noble Banku) jest 36-letni Piotr Żabski, CEO Santander Consumer Bank Polska, wywiad z którym pochodzi z książki pt. „Standardy Kierowania Zespołem Handlowym”. Naturalnie jak wszyscy ludzie szczególni, wyraziści, tak i Piotr jest osobą, która potrafi dać popalić tym, którzy zalegają w zapyziałym komforcie, jaki daje „trójca święta”. Wbrew pozorom trójkąt to bezpieczne piekiełko, gdzie wszystko jest proste, oczywiste i jasne jak słońce oraz jedynie słuszne. Tam są gwarancje. A biznes na wolnym rynku wcale taki nie jest, no chyba, że rozmawiamy o socjalistycznych życzeniach Ofiar oraz komunistycznych ambicjach Katów albo Zbawicieli. Piotr Żabski zwraca uwagę, że człowiek o wolnym umyśle zadaje sobie inne pytania, pod innym kątem, a nawet w inny sposób:
Grupa I – Po co mi to potrzebne? Czy to działa na moją korzyść, czy na niekorzyść? Dokąd to zmierza? A ja, dokąd zmierzam? Za co w związku z tym jestem odpowiedzialny? Czy pracując z tymi ludźmi, nad takimi zadaniami, w takim środowisku, staję się co raz bardziej wrażliwym, kochającym, inteligentnym człowiekiem? A jeśli nie, to jakim człowiekiem się staję? Czy to odwodzi mnie od moich celów, czy raczej do nich zbliża? Dokąd mnie ta droga, z tymi ludźmi zaprowadzi?
Grupa II – Jak długo jeszcze? Ile jeszcze? Jakie nakłady są konieczne? Jakie koszta powstają? Jakiej wiedzy nie mam? Jak do tego doszło? Jaka cenna lekcja/wniosek kryje się w tej sytuacji dla mnie? Jaką wiedzę musze pozyskać?
Grupa III – A co by było, gdyby…? A co jeśli…? Funkcjonowałbym sprawniej, mądrzej, bardziej dochodowo, gdyby…? A co stoi na przeszkodzie? Jaki jest inny punkt widzenia? Jakie są jego argumenty? Jak się mają do moich obecnych?
Pytania, o jakich przypomina Piotr, spadły kiedyś na mnie, jak grom z jasnego nieba.
Ponad 10 lat temu brałem udział w warsztatach z Bertem Hellingerem, po których spędziłem mnóstwo czasu na analizie ról z „trójkąta bermudzkiego”, głównie w relacjach z moimi bliskim, rodziną. Potem diagnozowałem siebie w relacjach zawodowych, biznesowych z innymi. Do jakich wniosków doszedłem? Opisuję je obszernie w książce pt. „Wolni i zniewoleni”, a tu chciałbym się skupić na kilku przykładach zaczerpniętych z codziennej pracy coacha.
Anna, pilna uczennica, szybko stała się najlepszym handlowcem. Potem szefem regionu. Szefem działu, pionu. Dyrektorem generalnym, prezesem. Gdy nim została, zaczęła mieć dylematy: czy robi dobrze zwalniając ludzi? Co zrobić z tymi, którzy są powolni w myśleniu i samodzielnym działaniu? Kiedy i jak likwidować nierentowne projekty? Czy aby nie za dużo się dzieje? Przed chwilą była koleżanką, teraz jest szefem? I skoro tak dobrze jej do tej pory idzie, skąd poczucie, że niektórzy patrzą na nią jak na ściemniacza, oszustkę i złodzieja lub tajną kochankę głównego akcjonariusza? Anna była zawsze zadaniowa, merytoryczna, skoncentrowana na rozwoju przedsiębiorstwa, lecz nie na kółkach wzajemnej adoracji, jakich – im większa firma, tym więcej. Jej dotychczasowe koleżanki, gdy była jeszcze specjalistą/kierownikiem/dyrektorem działu, zaległy niestety w tzw. „kółkach różańcowych” i były zdumione jej jawnym brakiem czasu na aktywne uczestnictwo w takowych. Robiły jej wyrzuty, potem chciały jej pomóc, a nawet znalazły dla niej terapeutę. Sądziły, że zachorowała lub pogubiła się w karierze. Wreszcie zdecydowały, że będą ją swatać, bo to ich zdaniem najlepsza terapia/droga do nawrócenia…
Świadomość istnienia „trójkąta bermudzkiego” nie obroni nas przed oddziaływaniem ludzi w nim tkwiących, ale pozwoli na bardziej przenikliwą obserwację procesów zachodzących wewnątrz niego i wokół nas. W konsekwencji na lepsze zrozumienie sytuacji, okoliczności w jakich się znajdujemy, naszych reakcji, tym samym manipulacji na jaką się nas wystawia – świętym żarłem „trójkąta bermudzkiego” – czyli poczucia winy i koniecznej w związku z nim naiwności.
W bardzo elegancki sposób przypomniała o tym z okazji Dnia Kobiet Joanna Malinowska-Parzydło, szef HR z ITI-u, podczas akademii w WSPiZ im. L. Koźmińskiego, gdzie prowadziliśmy spotkanie dla Pań łączących kariery z życiem rodzinnym – jeśli nie masz poczucia winy i jeśli nie obwiniasz oraz nie potępiasz innych – jesteś dziwny, obcy, a raczej niesterowalny. Niektórzy stwierdzą, że jesteś bluźniercą, odszczepieńcem albo oszustem lub nawet karierowiczem. To standard i tradycja. To kolejny pogląd, który przetrwał. Anna skoncentrowała się na samorealizacji, gdyż moim zdaniem zrozumiała starą prawdę: czas robi swoje, a Ty?
Kolejny przykład – Tomek, człowiek bardzo rodzinny, o tradycyjnym wychowaniu i wykształceniu technicznym. Założył z ojcem zakład produkcyjny. Złośliwi i/lub zwolnieni w tamtym okresie do dziś twierdzą, że wszystko, co osiągnął, zawdzięcza ojcu. Tomek sprzedał zakład. Założył kolejny, który przekształcił szybko w fabrykę. Kierownictwo obsadzał od zawsze członkami swojej rodziny, przyjaciółmi. W rozbudowanej fabryce (ponad 500 zatrudnionych) konflikty wybuchały co chwilę, audyt zewnętrzny wskazywał na poważne źródła marnotrawstwa zlokalizowane przy stanowiskach decydenckich. Tomek kupił kolejne dwie fabryki, jedną w Polsce, drugą za granicą. Poznawszy zespoły z innych fabryk, zaczął dostrzegać niekorzystny kontrast w jakości pracy swojego starego kierownictwa w porównaniu z nowym. Zatroskany tym odkryciem próbował dotrzeć do swoich najbliższych z wiedzą (zainwestował w szkolenia dla nich, w tym uzupełnienie ich wykształcenia), odbył wiele rozmów, narad. Bezskutecznie. Po zapoznaniu się z modelem „trójcy świętej”, w swoim otoczeniu błyskawicznie zlokalizował energetyczne wampiry, pijawki, inne trutnie oraz warchoły i sponsora tego uroczyska, boga słońce – czyli siebie. Ze względu na złość oraz gniew jakie w nim gromadziły się od dziecka (manipulowany poczuciem winy od kołyski), potrzebował sporo czasu i cierpliwości, by zrozumieć, że rozstanie się z współpracownikiem, tzw. zakończenie misji, zgodnie z zasadami sztuki przywódczej, może być reklamą i nagrodą albo zemstą i katastrofą. A jeśli jest to członek rodziny, dodatkowo należy wykonać zadanie – trwale! Podobnie w niektórych spółkach uwolnienie kulejącego Zarządu następuje np. poprzez promocję jego „wypalonego” członka do Rady Nadzorczej, a niekoniecznie poprzez pozbycie się go. Ludzie się wypalają, to normalne. Tomek opracował kosztowny plan wysłania swoich najbliższych na emeryturę rentierską, co w skali roku zostało zadekretowane jako liczba 4,8 mln PLN. Nie był tym zachwycony, ale ci sami ludzie (od tej pory pozycja 1058 na liście stałych, miesięcznych przelewów) powodowali straty, zaniechania, konflikty oraz, co kluczowe dla sprawy – bariery rozwojowe, które w rocznym rachunku szacunkowym były wielokrotnością w/w kwoty. Wdrożenie planu zajęło Tomkowi 12 miesięcy. Uwolnił siebie i firmy, ale nie swoją żonę i dzieci. Na tym polu odniósł kilka porażek, choć jest postęp, gdyż przestał reagować na tę sytuację poczuciem winy. Miast pomagać innym „na bogato”, zaczął inwestować w wybranych – mądrze. Raz zasugerował mi ciekawy aforyzm: gdyby na świecie było mniej współczucia, mniej też byłoby cierpienia…
I przykład ostatni – Agnieszka, dziewczyna z małego miasteczka, niezbyt ambitna, ale inteligentna. Ukończyła prawo w jednej z aglomeracji. Aplikacja radcowska, praca w kancelarii; została partnerem. Będąc już dojrzałą kobietą, poznała w trakcie realizacji jakiegoś zadania mężczyznę swojego życia. Nastąpiły wielkie plany i szybki ślub. Po jakimś czasie otrzymała zawodową promocję do zarządu międzynarodowego klienta korporacyjnego. Mąż zaczął bardzo szybko prezentować swoje niezadowolenie (miała zostać panią domu), potem były szantaże, światło dzienne ujrzały kompleksy. Któregoś dnia zrozumiała, że ślub był błędem, a mąż, choć majętny i obrotny, odstaje od niej kulturowo, intelektualnie i emocjonalnie. Wprawdzie miał temperament jaki uwielbiała, ale przy tym odmienne wartości. Informując go o swoich refleksjach, wychodziła z założenia, że nie będzie to ani łatwa, ani ostatnia rozmowa, ale skoro posiadają rozdzielność majątkową i są dorośli, to każde pójdzie w swoim kierunku, za swoje i po swojemu. Mąż wpadł w aktorską histerię, załamał się kompletnie oraz, co ważne – publicznie odizolował od Agi i ostentacyjnie chodził do psychiatry. Rozpoczął terapię, zaniechał biznesu, ogłosił upadłość. Najważniejsze składniki majątkowe kupili skwapliwie jego znajomi, resztki, a raczej ochłapy spieniężył syndyk, również do znajomych. Mąż – Ofiara położył się wreszcie do szpitala psychiatrycznego, jego pełnomocnicy złożyli pozew o rozwód z orzeczeniem winy, żądając jednocześnie pokrycia kosztów leczenia, alimentów itp. Podczas rozprawy świadkami byli wszyscy jego znajomi, rodzina. W związku ze złymi rokowaniami co do orzeczenia winy, Agnieszka otrzymała radę od swojej koleżanki adwokatki, by porozumieć się polubownie, zanim dojdzie do decydującej rozprawy. Mąż zażyczył sobie jednorazowo dwóch milionów złotych oraz regularnych środków do życia na poziomie 17 tys. zł miesięcznie. Agnieszka po kilku dniach namysłu (dostała 7 dni na podjęcie decyzji) i głębokiej analizie swojej sytuacji w kontekście „trójkąta bermudzkiego”, podjęła zaskakujące decyzje. Porozumiała się ze swoją spółką o odwołaniu swojej osoby z funkcji członka zarządu w trybie natychmiastowym z przyczyn zdrowotnych oraz rozwiązaniu umowy o pracę za porozumieniem stron. Posiadane środki pieniężne przekazała błyskawicznie na cele charytatywne w kraju i za granicą, do fundacji posiadających statut pożytku publicznego, zaś posiadane/kredytowane nieruchomości zgłosiła na sprzedaż po cenie lekko przekraczającej wartości zastawu hipotecznego. Bank skwapliwie sam znalazł na nie klienta. Natychmiast rozpoczęła psychoterapię i stwierdziła, że pod żadnym pozorem nie zgodzi się na rozwód, bo męża kocha, ale to on wbrew jej woli złożył pozew. Nowa sytuacja majątkowa, zawodowa, zdrowotna pozwanej wydłużyła, a w efekcie końcowym zmieniła przebieg procesu. Agnieszka, by się utrzymywać, wyjechała za granicę do pracy w gastronomii. Jak niesie wieść, podobno na jej nazwisko w jednym z zagranicznych pubów pracowała inna dziewczyna (jej ówczesna gosposia) przez kolejne 2 lata, podczas gdy Aga pozostawała w pełnym ukryciu w korporacyjnym oddziale innego kraju. Kiedy po uprawomocnieniu się wyroku spotkaliśmy się na małej uroczystości, jej pierwszy toast brzmiał bardzo swojsko, choć podejrzanie, bo wyraziła go w moim kierunku po polsku, mrugając przy tym zalotnie okiem: Gdy wleziesz w las, udawaj drzewo. Stojący dookoła znajomi łamali sobie do rana języki, by wydukać ten dziwny, podobno polski toast. Pamiętam, że pod koniec spotkania zadałem jej pytanie: Jak długo można udawać drzewo? Aga odrzekła po małym namyśle: Oto pytanie wolnego człowieka. Odpowiedź jest oczywista – aż wyjdziesz z lasu…
Jeśli miałbym podsumować „trójcę świętą” i jej tradycyjną już rolę w naszym życiu na co dzień, to sięgnąłbym po jedną z rozmów z Maciejem Wituckim, CEO TP SA. Sugestia Macieja została zaczerpnięta od jednego z polskich prezydentów w kontekście współpracy z Rosją: 0% naiwności i 100% wzajemności. To bardzo konkretna wskazówka. W ten sposób nie tylko nie damy sobą manipulować, ale i czynem wesprzemy drugą stronę i być może będziemy małym, żywym przykładem na szansę wydostania się z piekiełka „trójkąta bermudzkiego”. Macie swoje przykłady na trójkąt? Piszcie proszę. Zapraszam na www.krool.org
od Autora:
Po ostatnim artykule „O sofizmatach i epifenomenach w zarządzaniu“ otrzymałem 276 maili z propozycjami i sugestiami dalszych tematów, wywiadów oraz konstruktywnych uwag; 2 z pogróżkami; 4 abstrakcyjne i 1 miłosny. Za wszystkie serdecznie dziękuję i proszę pisać, nawet jeśli sami nie wiecie, czego chcecie, obiecuję – przeczytam i jak zawsze odpiszę.
Kluczowe czynniki sukcesu – kierunkowskazy standardów
Rozmowa z Piotrem Żabskim z Wrocławia. Przeszedł wszystkie szczeble kariery menadżerskiej w pionie zarządzania sprzedażą. Przez wiele lat budował od podstaw sukces Lukas Banku. Od zeszłego roku w zarządzie Santander Consumer Bank Polska odpowiedzialny za cały pion sprzedaży. Obecnie prezes zarządu banku – i to jeden z najmłodszych w kraju.
Miałeś różne etapy kariery. Czy coś je wyróżniało?
Na każdym etapie mojej kariery związanej ze sprzedażą, kluczowym czynnikiem mojego sukcesu stawał się zespół ludzi który ze mną pracował. Miałem wielkie szczęście że stosunkowo wcześnie odkryłem iż to właśnie jest mój sposób na bycie skutecznym menadżerem sprzedaży.
Zespół ludzi?
Czym jest dla mnie zespół? – zgodnie z moją własna interpretacją teorii Maslowa zespół to zbiór tych samych potrzeb ludzkich reprezentowanych z różnym nasyceniem przez poszczególnych jego członków. Na każdym ze stanowisk jakie obejmowałem, na każdym etapie mojej pracy menadżera, począwszy od rekrutacji, poprzez podział zadań, motywowanie, wymianę składu zawsze zadawałem sobie pytanie: jak dana decyzja wpłynie na funkcjonowanie mojego zespołu. Mój zespół sprzedaży to zbiór ludzi o konstrukcji wyczynowego sportowca, który w każdym dniu poprzez trening dąży do perfekcji, do lepszych wyników, do pokonania swoich słabości poprzez ciężką pracę.
Ludzie o innej konstrukcji wypalają się szybko w sprzedaży i sami migrują do innych dziedzin życia zawodowego.
Tylko że problem z tymi co zostają jest taki, że jedni grają bardziej indywidualnie, a inni zespołowo. Dlatego bardzo istotna staje się diagnoza: ile indywidualności, a ile zespołowego działania potrzebuje menadżer sprzedaży w swoim zespole? W dalszej konsekwencji potrzebna jest diagnoza, który z członków zespołu jaki rodzaj pracy preferuje. W moich zespołach było zawsze miejsce na indywidualizm i wspólne działanie. Dopiero tak zdiagnozowany i przygotowany mix preferencji poszczególnych członków grupy pozwalał mi na rzetelne rozdzielenie funkcji. U tych, którzy preferują zespołowe działanie potrzeba przynależności wydaje się być wiodącą. Dla nich warto zadbać o prawidłową komunikacje z grupą, warto jest tworzyć poczucie że zespół którego są członkami jest czymś wyjątkowym, że gramy wg. jasno określonych zasad, a ja w tym całym układzie mam swoje zadanie do wykonania.
Inaczej jest w przypadku samotnych zwycięzców dla których osobiste sukcesy zawsze będą ponad te, które osiąga zespół.
Tych zawsze wystawiałem do zadań specjalnych, a prawdopodobieństwo, że odniosą sukces, niemal zawsze jest wprost proporcjonalne do poczucia wyjątkowości zadania jakie udawało się wytworzyć u takiej osoby. W ich przypadku potrzeba uznania jest wiodąca potrzebą którą menadżer powinien zaspakajać.
Powiedz coś o bodźcach.
Funkcjonowanie zespołu to również permanentna obserwacja interakcji zachodzących w środku. Bardzo ważnym dla mnie było dostarczanie rożnych bodźców dla poszczególnych członków zespołu, tak aby nie pozwalać na pojawienie się rutyny. Krótkoterminowe cele stawiane członkom zespołu ożywiały go od środka i pozwalały na wygenerowanie nowej motywacji. Czasami wyznaczenie prostego celu „bycia lepszym” w obszarze jakościowym (mniej reklamacji, niższy koszt itp.) od kolegi z zespołu, zdawało się być lepszym narzędziem niż dodatkowy bonus sprzedażowy, szczególnie u indywidualistów. Innym znów razem zadanie pt. pomocy koledze w „wyprowadzeniu” jego wyników na poziom X w czasie Y, dawało dodatkowego kopa i lepsze wyniki niż stawiane coraz wyżej poprzeczki dla pracującego zespołowo. Podstawową jednak zasadą przy motywowaniu pracowników, która sprawdzała mi się najczęściej, była zasada uczestnictwa w procesie decyzyjnym. Im mniejsza wiedza pracownika skąd taka, a nie inna decyzja strategiczna tym mniejsze zaangażowanie w temat lub znaczne opóźnienie oczekiwanych efektów. Pracownik, który jest współautorem decyzji zawsze będzie bardziej zaangażowany od tego któremu ją zakomunikowano.
Kiedy wymieniasz współpracowników?
Moja praca z zespołem to właśnie umiejętne dobieranie sobie składu w trakcie gry, dostosowanie się do aktualnych wyzwań, jakie przed nami stoją. Zgodnie z zasadą że nie historia, a aktualne wyniki świadczą o mojej przynależności do zespołu, zmiana w składzie czasami jest konieczna. W większości przypadków – krótkoterminowo patrząc – takie zdarzenie ma negatywny wpływ na zespół i wyniki. Jednak długoterminowo skutki powinny być dodatnie. Dotyczy to zarówno zespołu jak i osoby, której zmiana dotyczy. W wielu przypadkach taka sytuacja jest przysługą dla pracownika, któremu najciężej jest podjąć decyzje o zmianie, więc w konsekwencji tkwi w miejscu w którym czuje się źle i zaczyna jakby zarażać zespół od środka. Ponadto pozostali członkowie zespołu szybko i trafnie zdiagnozują sytuację, no i będą oczekiwać na prawidłową reakcje szefa. Nie podjęcie działań/decyzji w takim momencie jest czasami gorsze z perspektywy funkcjonowania zespołu, niż podjęcie decyzji niedoskonałej.
Jak określiłbyś kluczowy czynnik sukcesu?
Mówiąc o zespole w pracy muszę mieć na uwadze życie prywatne jego członków. Z pominięciem 8h snu, w pracy jak i poza nią spędzamy połowę dnia. W moim rozumieniu zbyt mocne zachwianie tego parytetu w jakąkolwiek stronę będzie miało negatywny wpływ na drugą z nich, a w konsekwencji i na tę pierwszą. Zaniedbane życie prywatne bardzo szybko przekłada się na problemy w pracy, a konsekwencji wpływa negatywnie na inne kluczowe czynniki sukcesu mojego zespołu. Dobrze skonstruowany zespół w którym każdy odnajduje to czego potrzebuje w połączeniu z odpowiednimi umiejętnościami szefa stanowi silną podstawę do codziennego wygrywania, do realizacji stawianych celów przy odpowiednim nakładzie sił,
Moje dotychczasowe inwestowanie w zespoły, które miałem przyjemność budować i z którymi potem długo pracowałem – zawsze się zwracały. Kwestią czasu, był tylko termin w którym to miało miejsce..
Forum Przywództwo – sens i dylematy – zadaj pytanie!
Źródło: PR News