Po długim, majowym wypoczynku zwanym czasem „weekendem XXL” wracamy na rynki, które po ostatnim tygodniu wyglądają dużo gorzej niż tydzień wcześniej. Aż się prosi, żeby powiedzieć, że negatywny wpływ miały publikowane w zeszłym tygodniu dane makro lub czekanie na wybory w Grecji i we Francji. Obawiam się jednak, że taki wytłumaczenie byłoby znacznym uproszczeniem.
Rzeczywiście, opublikowane w zeszłym tygodniu dane makro były w najlepszym razie mieszane. W USA indeks ISM dla usług spadł, ale jednak indeks ISM dla sektora przemysłowego nieoczekiwanie wzrósł. W Europie ostateczne odczytu PMI były gorsze od wstępnie publikowanych tydzień wcześniej danych, ale nie było to nic dramatycznego (w porównaniu do wstępnych danych). Spadł PKB w Hiszpanii i Wielkiej Brytanii, ale prawdę mówiąc, czego innego rozsądny człowiek mógł się spodziewać?
Mówiono też, że rozczarowujący był wynik posiedzenia ECB. Rzeczywiście Mario Draghi, prezes ECB podczas konferencji prasowej nie obiecał wyasygnowania nowych środków pomocowych i ostrzegł, że zagrożenia dla strefy euro są znaczne. Powiedział jednak też, że możliwe jest dalsze stymulowania gospodarki, jeżeli sytuacja gospodarcza będzie się pogarszać. Stwierdził, że kolejne dane makro mogą zmienić stanowisko ECB w kwestii polityki monetarnej. Gracze równie dobrze mogli wziąć takie oświadczenia za dobrą monetę. Tak się jednak nie stało.
Szczególnie słaba była na rynkach akcji sesja piątkowa. Podobno dlatego, że słaby był raport z amerykańskiego rynku pracy. Rzeczywiście, ilość nowych miejsc pracy była zdecydowanie niższa od prognoz, ale to przecież było już wiadomo wcześniej (po raporcie ADP). Stopa bezrobocia spadła do 8,1 proc. tylko dlatego, że coraz większa ilość Amerykanów straciła już nadzieję na zatrudnienie, więc nie liczą się w tej statystyce. Podobno tak niskiego stopnia zatrudnienia nie było od 1981 roku. Źle? Oczywiście, że źle, ale przecież według zasady im gorzej tym lepiej im gorsza sytuacja na rynku pracy tym większe jest prawdopodobieństwo pomocy Fed (uruchomienia QE3).
Same pytania, a przydałaby się odpowiedź. Ja zakładam, że do słabych danych (naprawdę można je interpretować też pozytywnie) i do obawy o wynik wyborów dodał się początek maja. Zakładam, że gracze (oprócz obaw o dane makro i wybory) przejęli się powiedzeniem „sprzedaj w maju i uciekaj”. Inne wytłumaczenia są bardzo kulawe.
Od początku tego tygodnia będziemy się przejmowali przede wszystkim wyborami Francuzów i Greków. Rano w poniedziałek nastroje były fatalne. Nie był to wynik wygrania przez socjalistę Francois Hollande’a wyborów prezydenckich we Francji. Z tym rynki się już pogodziły. Gorzej sytuacja wygląda w Grecji. Tam Nowa Demokracja (dotychczasowa opozycja, która jednak razem z lewicowym PASOK-iem doprowadziła do uzgodnień z „trojką”) wygrała wybory zdobywając nieco poniżej 20 proc. głosów, ale PASOK był dopiero trzeci. Druga była partia SYRIAZ – front skrajanie lewicowy. Skrajnie prawicowa Złota Jutrzenka też weszła do parlamentu. Po przeliczeniu 98 procent głosów wygląda na to, że PASOK i Nowa Demokracja zdobyły łącznie 149 miejsc w 300 osobowym parlamencie.
To za mało żeby rządzić, a poza tym przywódca Nowej Demokracji Antonis Samaras zapowiadał wcześniej, że po wyborach nie utworzy koalicji z PASOK. W sytuacji przymusowej może zmienić zdanie, ale na razie nie ma partii poza ND i PASOK, która chciałaby poprzeć uzgodnione z „trojką” cięcia. Teraz pierwsze trzy partie będą miały po 3 dni (jeśli pierwszej się nie uda to druga itd.) na utworzenie rządu, a rynki będą to ze strachem obserwowały. Jeśli nie uda się utworzyć rządu to Grecję czekają nowe wybory, a świadomi tego politycy nie zrezygnują z antcięciowej retoryki. Źle to wygląda.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi