W USA w środę kalendarium też było prawie puste, więc gracze czekali na nowe informacje ze spółek. Nie było ich wiele, a opór techniczny był już blisko, więc nic dziwnego, że przemożnej chęci do kupna akcji nie było. Bardzo słabo zachowywał się sektor deweloperów. Dane makro dotyczące tego rynku były jednak niezłe.
Indeks całego rynku kredytów hipotecznych wzrósł o 16,4 proc. indeks refinansowania o 18,2 proc., a średnie procentowanie kredytu ze stałą stopą oprocentowania spadło z 4,94 do 4,89 proc. Jednak spółkom szkodziło to, co znalazło się w raporcie Deutsche Bank. Analitycy twierdzą, że jeśli Kongres nie przedłuży programu dopłat do pierwszego domu to ceny akcji deweloperów będą spadały.
Sektorowi telekomunikacji szkodziło oświadczenie przewodniczącego Federal Communications Commission, który ma zamiar nadal pracować nad przepisami dotyczącymi swobodnego dostępu do mobilnego Internetu. Pojawiły się też pierwsze raporty spółek. Sieć sprzedaży Costco inwestorów zadowoliła, a Monsanto zawiodła. Przy tak niewielkich impulsach, a przed tak ważnym okresem trudno było zmusić graczy do ataku na opór techniczny. Nic dziwnego, że od początku sesji indeks S&P 500 oscylował wokół poziomu wtorkowego zamknięcia. Na godzinę przed końcem sesji indeksy zaczęły bardzo powoli rosnąć. Widać było, że optymizm jest zdecydowanie większy niż obawy. Chciwość większa niż strach. Udało się zakończyć sesję niewielkimi wzrostami, ale układ techniczny się nie zmienił. Tyle tylko, że poważny opór (1.075 pkt.) jest już nieco bliżej.
Po sesji, ukazaniem się swojego raportu, Alcoa rozpoczęła oficjalny sezon publikacji raportów kwartalnych spółek. Potwierdziło się to, co od dawna pisałem: stara gra Wall Street w niskie prognozy jest kontynuowana. Spółka miała zysk o 70 procent, a przychody o 33 procent niższe niż rok temu. Oczekiwania były jednak gorsze (spodziewano się straty). Kontrakty rano rosły już dobrze ponad pół procent (mimo, że entuzjazmu w Azji nie widziałem). Nie radziłbym zakładać, że ten raport musi doprowadzić do wzrostów w USA, ale nie ulega wątpliwości, że byki zanotowały mały plus.
GPW rozpoczęła środową sesję wzrostem indeksów, ale potem rozpoczęły się rozgrywki na kontraktach, co (mimo absolutnego spokoju panującego na innych giełdach) szybko doprowadziło do spadku WIG20. Przed rozpoczęciem sesji w USA WIG20 tracił już 1,5 procent, a skończył jeszcze niżej. Nie miało to nic wspólnego z konferencją premiera Tuska i zmianami w rządzie. Pamiętać trzeba, że polski rynek już od wielu lat całkowicie uodpornił się na politykę. W czasie rozwoju „afery Rywina” jesienią 2002 roku indeks WIG20 rósł. Potem giełda nie wystraszyła się też koalicji PiS – LPR – Samoobrona, mimo że większość analityków bardzo się tej reakcji obawiała. Rynki nie reagują, bo wiedzą, że każda możliwa konfiguracja polityczna utrzyma zasadnicze cele polityki gospodarczej, a przynależność Polski do UE jest gwarancją odpowiedzialności również w każdej innej dziedzinie.
Rynek zdecydowanie nie zachowywał się tak jak 22 września, kiedy to po bardzo dużym wzroście przez dwie sesje bronił się przed przeceną. Tym razem sytuacja była inna – zbyt blisko było do sezonu raportów kwartalnych w USA i do oporu technicznego zarówno w USA jak i u nas. Tyle tylko, że bardziej logiczne byłoby wejście w oczekiwanie, a nie przecena. Ta właśnie przecena anulowała sygnały kupna i teraz znowu musimy poczekać na wyraźny sygnał. Rynek jest rozchwiany i chyba najchętniej pozostałby w trendzie bocznym.
Piotr Kuczyński
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi