Szefowie Banku Światowego i MFW ostrzegają, że gospodarka nie przeżyje kolejnego wstrząsu, a problemy związane z poprzednim kryzysem nie zostały rozwiązane. Tymczasem giełdy są bliskie rekordów hossy a ceny surowców na poziomach typowych dla boomu.
Na początku piątkowej sesji Wall Street nieco pomarudziła, bujając się w okolicach czwartkowego zamknięcia i wpisując się w europejski marazm. Później jednak, gdy inwestorzy z naszego kontynentu poszli na zasłużony odpoczynek, indeksy za oceanem poszły w górę. W najlepszym momencie S&P500 zyskiwał 0,6 proc., docierając do poziomu niemal 1323 punktów. W drugiej części dnia skala zwyżki została wydatnie ograniczona i wskaźnik ostatecznie zyskał 0,4 proc. Sytuacja wygląda więc tak, że rozpoczęta w połowie marca fala wzrostów wyraźnie wyhamowała wraz z początkiem kwietnia.
Po tygodniowej stagnacji mieliśmy trzy sesje bardziej zdecydowanej korekty spadkowej, dwa dni wytracania jej impetu i piątkowy niewielki wzrost. Patrząc na wykres bardziej prawdopodobna jest kontynuacja ruchu w dół. Patrząc na kalendarz, ze zbliżającym się majem, także należałoby asekuracyjnie przynajmniej wstrzymać się z zakupami akcji. Fundamentalnie raczej nie ma co spodziewać się wielkiego optymizmu płynącego z gospodarki. A sezon publikacji wyników amerykańskich spółek wyraźnie byczego nastawienia nie wspiera. Z technicznego punktu widzenia sytuacja wygląda tak, że jeśli w najbliższych dniach nie uda się S&P500 powrócić powyżej szczytu z 6 kwietnia i zaatakować maksimum dwuletniej hossy, ustanowionego 18 lutego na poziomie 1343 punktów, byki mogą zostać zmuszone do obrony przed zejściem poniżej 1300 punktów.
Sytuacja głównych indeksów europejskich wygląda nieco bardziej korzystnie dla posiadaczy akcji. Nie wyłączając wskaźnika naszych blue chipów, spadkowa korekta jest znacznie łagodniejsza niż za oceanem i przyjmuje formę ruchu w bok. Ale też dystans do lutowego szczytu jest znacznie bardziej odległy w przypadku DAX-a, czyli naszego lokalnego przewodnika giełdowego stada. WIG20 lawiruje między Europą a Ameryką. Szczyt hossy ustanawiał 6-7 kwietnia patrząc na Wall Street, korektę stara się przeżywać podobnie jak Frankfurt.
Na rynkach surowcowych w piątek mieliśmy dla każdego coś miłego. Notowania ropy naftowej szły w górę, kontrakty na miedź traciły na wartości, złoto biło rekordy wszechczasów, cukier, pszenica i soja nieznacznie drożały, kukurydza, rzepak i bawełna szły w dół. Ceny złota napędzane inflacją podążają coraz bardziej energicznie w kierunku 1500 dolarów za uncję. Jej pokonanie wydaje się tylko kwestią czasu i to wcale nie odległego. Polscy miłośnicy złota, szczególnie ci najświeższej daty, rekordów nie dostrzegają. Licząc w złotych w piątek uncja kruszcu była tańsza o 90 zł. niż na początku roku.
W Azji giełdy przyjęły postawę wyczekującą. Zmiany indeksów nie przekraczały kilku dziesiątych procent. Chiny po raz dziesiąty podniosły stopę rezerw obowiązkowych. Wskaźniki w Szanghaju traciły na wartości. Kontrakty na amerykańskie indeksy zniżkowały po 0,15 proc. Nie wydaje się, by inwestorzy przejęli się dziś przestrogami szefów Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, ale atmosfera przed rozpoczęciem handlu w Europie nadmiernie bycza nie jest.
Źródło: Open Finance