Na rynkach finansowych pozbawiona dostępu do morza Szwajcaria często określana jest mianem „bezpiecznej przystani”. W czasach kryzysów finansowych i gospodarczych inwestorzy często kupowali franki i lokowali je w szwajcarskich bankach. Jednak teraz nowa polityka władz tego górzystego kraju stawia historyczne analogie pod sporym znakiem zapytania.
Przez ostatnie dekady frank szwajcarski zyskał specyficzny status. Wraz z amerykańskim dolarem oraz japońskim jenem został uznany za „bezpieczną” i „twardą” walutę. Frank był akceptowany w całej Europie niemalże na równi z dolarem. Popularność szwajcarskiej waluty nie wzięła się znikąd. Po pierwsze Szwajcaria do niedawna słynęła z żelaznej tajemnicy bankowej: informacje o rachunkach klientów były praktycznie niedostępne dla rządów i służb podatkowych innych państw. Po drugie kraj od roku 1815 (a więc od zakończenia wojen napoleońskich) nie uczestniczył w żadnym konflikcie zbrojnym, zaś europejskie mocarstwa zagwarantowały mu wieczystą neutralność. Polityki neutralności władze Szwajcarii strzegą „niczym niepodległości”, więc kraj z niechęcią przystępuje do jakichkolwiek organizacji międzynarodowych (członkiem ONZ Szwajcaria stała się dopiero w roku 2002). Nie oznacza to jednak, że kraj jest bezbronny: szwajcarskie Alpy pokryte są gęstą siecią zamaskowanych bunkrów, a każdy poborowy (służba wojskowa jest powszechna i mało kto jej unika) trzyma w domu broń.
Ponadto polityka neutralności była poparta bardzo restrykcyjną polityką monetarną Szwajcarskiego Banku Narodowego, który twardo i skutecznie tłumił wszelkie impulsy inflacyjne. Dzięki temu siła nabywcza franka słabła wolniej niż innych głównych walut świata. Wszystkie te elementy – wieczysta neutralność, silna tajemnica bankowa, twarda waluta i niska inflacja – sprawiały, że zagraniczni inwestorzy chętnie lokowali swoje oszczędności w Szwajcarii. Zwłaszcza w niepewnych czasach. W czasie ostatnich kryzysów w latach 1998 oraz 2000-01 frank umacniał się wobec euro (lub Koszyka) średnio o 7,2%.
„W ciężkich czasach zawsze mogliśmy polegać na franku. Ale teraz SNB mówi nam: to już jest koniec” – komentował w lipcu dla Bloomberga Brian Kim pracujący dla szwajcarskiego banku UBS.
To właśnie niedawna zmiana polityki szwajcarskich władz stawia pod znakiem zapytania nadzwyczajny status franka. Po pierwsze w obliczu globalnej nagonki na tzw. raje podatkowe Szwajcarzy zmienili swoje prawo i obecnie istnieje możliwość zdradzenia tajemnicy bankowej krajom, których urzędy skarbowe podejrzewają swoich obywateli o ukrywanie dochodów podatkowych w Szwajcarii. W środkach nie przebierają m.in. władze Stanów Zjednoczonych, które posunęły się nawet do aresztowania niektórych szwajcarskich bankierów. Ale jeszcze ważniejsza wydaje się być zmiana polityki Szwajcarskiego Banku Narodowego, zwiastująca zmianę priorytetów gospodarczych Szwajcarii.
W dawnych czasach ambicją władz większości państw było posiadanie „mocnej” waluty, która zyskiwałaby na wartości wobec pieniądza zagranicznego. W ten sposób obywatele danego kraju stawaliby się zamożniejsi – byliby w stanie za tą samą pensję nabyć więcej dóbr importowanych. Jednak ostatnie dekady przyniosły zmianę tego paradygmatu – obecnie w modzie jest posiadanie słabej waluty, co ma zwiększać „konkurencyjność gospodarki”, czyli sprawiać, że z powodu deprecjacji rodzimej waluty towary eksportowe stają się tańsze po przeliczeniu na obce waluty. Mistrzem tej polityki w ostatnich latach stały się Chiny, które jak dotąd skutecznie zaniżają wartość juana. W obliczu obecnej recesji również szwajcarskie władze monetarne zmieniły swe zapatrywania. SNB wzorem amerykańskiej Rezerwy Federalnej ściął stopy procentowe do zaledwie 0,25% i zasugerował ich utrzymanie na tym poziomie przynajmniej do końca roku. Równocześnie trwa bezpośredni dodruk pieniądza w postaci operacji otwartego rynku i skupu rządowych obligacji. Ale najbardziej charakterystyczną zmianą polityki pieniężnej są prowadzone na własną rękę interwencje walutowe. Od marca SNB interweniuje na rynkach walutowych sprzedając franki za euro, osłabiając w ten sposób własną walutę i broniąc jak niepodległości poziomu 1,50 na parze euro-frank. Kolejne spektakularne (patrz wykres) interwencje miały miejsce w dniach 12. marca, 1. kwietnia, 15. maja oraz 24 .czerwca. Tylko w pierwszym kwartale SNB kupił 4,5 mld euro. Tymczasem ekonomiści z banku Morgan Stanley badając siłę nabywczą poszczególnych walut doszli do wniosku, że jedno euro powinno być warte jedynie 1,39 franka.
„Jak do tej pory rynki dobrze zrozumiały nasze intencje. Nie życzymy sobie aprecjacji franka. Jeśli to będzie konieczne, to jesteśmy gotowi skupować waluty. Nie określamy konkretnego poziomu interwencji, lecz decydujemy w zależności od sytuacji, by osiągnąć jak największy efekt. A sytuacja z 18. czerwca jest tego najlepszym potwierdzeniem” – powiedział w wywiadzie dla prasy Thomas Jordan – członek zarządu SNB.
Działania szwajcarskiego banku centralnego podyktowane są modną ostatnio „walką z kryzysem”. Równocześnie SNB chce wyeliminować z gry równie niepopularną deflację, która według szacunków Banku ma w tym roku wynieść 0,5%. W tym samym czasie SNB szacuje dynamikę PKB Szwajcarii na –2,5% do –3,0%. Tylko w maju ceny towarów konsumpcyjnych spadły o 1%, co jest największym regresem od roku 1959. Środkiem mającym na celu rozwiązanie problemów gospodarczych ma być właśnie słaba waluta (pomagająca eksporterom) oraz historycznie niskie stopy procentowe. Kosztem jest spadek siły nabywczej Szwajcarów poprzez wzrost kosztów dóbr importowanych (zwłaszcza paliw i samochodów) oraz przyszłego wzrostu inflacji. Równocześnie warto odnotować fakt, iż SNB może sprzedać rynkowi nieograniczoną ilość franków, zaś spekulanci dysponują ograniczoną ilością kapitału. Należy też podkreślić, że Szwajcarzy wymieniają własną walutę na euro, a nie na dolary, co jest sposobem na ukrytą dywersyfikację własnych rezerw walutowych. Uzupełnieniem tej polityki jest systematyczna wyprzedaż rezerw złota, wskutek czego większe rezerwy kruszcu mają obecnie Chiny oraz największy prywatny fundusz ETF.
W ten sposób Szwajcarski Bank Narodowy podejmuje nierówną walkę z siłami rynkowymi. Bowiem wzmożony popyt na franki wynika nie tylko z rynkowego sentymentu. W czasach ostatniej prosperity i boomu kredytowego zagraniczne podmioty (np. polskie gospodarstwa domowe) chętnie zadłużały się w stabilnej i niskooprocentowanej szwajcarskiej walucie powodując jej deprecjację. Teraz, gdy długi z przeszłości są spłacane, frank chce rosnąć w siłę, co nie spodobało się miejscowym władzom wpatrzonym na krótkookresowe wskaźniki gospodarcze. Ceną za wątpliwe i bieżące korzyści będzie bowiem utrata ciężko wypracowanej reputacji oraz co za tym idzie długoterminowe zubożenie dostatniego szwajcarskiego społeczeństwa. Należy też mieć na uwadze, że sztuczne zaniżanie wartości własnej waluty jeszcze żadnemu narodowi nie przyniosło zamierzonych korzyści. Najlepszym przykładem są tu Włochy, które pomimo dewaluacji lira w latach 80-tych XX wieku od przeszło dwóch dekad pogrążone są w stagnacji gospodarczej. Warto też dodać, że nadmierne osłabienie franka wywołałoby złość partnerów handlowych Szwajcarii, których banki centralne mogłyby zacząć osłabiać własne waluty względem franka…. Z takiej wojny żadna ze stron nie wyszłaby zwycięsko.
Krzysztof Kolany
Bankier.pl
Źródło: Bankier.pl