Wtorkowa sesja na europejskich rynkach była usypiającym i monotonnym spektaklem, który zainteresowanie budził tylko na początku. Wynikało to z tego, że rano WIG20 otworzył się na jednoprocentowym wzroście przy rozsądnych obrotach. W porównaniu z tym jeszcze lepiej poranek wyglądał na zachodzie, gdzie niemiecki DAX zyskiwał ponad 2 proc. Po otwarciu wszystkie parkiety popadły w totalny marazm, który w ostatnich minutach wykorzystały byki do podniesienia indeksów.
W znacznej części wynikało to z dobrego rozpoczęcia sesji w Stanach. Tam inwestorzy nie przejęli minimalnie gorszym od prognoz odczytem amerykańskiego indeksu ISM-produkcja, bo zapewne uznali że neutralizuje go lepszy od oczekiwań indeks podpisanych umów kupna domów, który wzrósł o 3,7 proc. Fakt, że równoważenie istotności tych danych nie ma sensu zupełnie graczom nie przeszkadzał.
Powiększyć wzrostów na fiksingu nie udało się WIG20, który stracił parę punktów, ale ostatecznie zakończył drugi już dzień spokojnym wzrostem. Poziom 2400 pkt. powstrzymał przed dalszą zwyżką, pomimo że wśród największych spółek nie brakowało imponujących wzrostów. Banki BRE i BZ WBK urosły o niemal 4 proc., a jedynym bankowym outsiderem okazał się PEKAO, który dziś stracił 1,14 proc.
Amerykańskie rynki kontynuowały wczoraj wzrosty i już trzeci raz w skali ostatnich dwóch tygodni znajdują się tuż poniżej 1111 pkt. Przed nami zatem kolejna (i zapewne jedna z rozstrzygających) próby sił, która może potwierdzić lub zanegować rajd Świętego Mikołaja. Taniejący dolar i drożejące surowce wybitnie pomagają we wzrostach, ale koniec tygodnia może przynieść niespodziankę w postaci gorszych od oczekiwań danych z amerykańskiego rynku pracy.
Ciekawiej niż na giełdach rozwinęła się natomiast wczoraj sytuacja na rynku walutowym. Para USDCHF zeszła poniżej bariery 1,00, co oznacza że szwajcarska waluta jest już droższa od amerykańskiej. Ma to bezpośrednie przełożenie na sytuację złotego, który również jest słabszy do franka niż do dolara. Do tej pory więcej złotych za franka niż za dolara musieliśmy płacić tylko przez kilka dni marca 2008 roku. Na razie sytuacja nie jest rozstrzygnięta, ponieważ kontynuacja trendu osłabiania się dolara i umacniania franka może zostać pokrzyżowana przez interwencje SNB (Szwajcarski Bank Centralny). Gdyby ona jednak w najbliższych dniach nie nastąpiła to sytuacja polskich walutowych kredytobiorców kolejny raz okaże się nie najlepsza, bo szansa na powrót franka do poziomu minimów z lipca 2008 zostanie poważnie ograniczona.
Paweł Cymcyk
Źródło: AZ Finanse