Trzęsienie ziemi w portfelach

Przecena, która na dobre ruszyła od początku tygodnia objęła swoim zasięgiem przede wszystkim akcje, towary oraz waluty krajów rozwijających się. Ropa naftowa, którą jeszcze w zeszłym tygodniu kupowano po 105 dolarów, staniała wyraźnie poniżej 100 dolarów za baryłkę. Spadki nie ominęły także najjaśniejszej zeszłorocznej gwiazdy rynków rozwiniętych, czyli niemieckiego indeksu DAX, który od tragicznego 11 marca stracił około 6%. Największe przeceny miały oczywiście miejsce w Japonii, gdzie Nikkei 225 stracił łącznie prawie 20%.

Spadki ominęły obligacje. I to nie tylko amerykańskie, ale również japońskie. Inwestorzy zupełnie zapomnieli o problemach z wypłacalnością krajów rozwiniętych oraz nadchodzącym nieuchronnie zaostrzeniu polityki pieniężnej przez EBC i FED. Mimo przeprowadzonej na szeroką skalę interwencji banku centralnego umocnił się japoński jen. Ma to związek między innymi z oczekiwaniami wyprzedaży zagranicznych aktywów przez japońskie firmy ubezpieczeniowe, które będą w najbliższym czasie potrzebować gotówki na wypłatę odszkodowań dla klientów.

Szukanie okazji

Część z wymienionych ruchów cen z pewnością ma fundamentalne uzasadnienie. Japonia importuje 97% zużywanej przez siebie ropy przez co załamanie gospodarcze w tym kraju wyraźnie wpływa na światowy popyt. Trudno też uznać poziom 98 dolarów za baryłkę za szczególnie atrakcyjny do zakupów. Ceny ropy zostały bardzo wysoko wywindowane przez powstanie w Libii i wcześniejsze niepokoje w Afryce Północnej. Po uspokojeniu się sytuacji i tak by spadły.

Trudniej natomiast fundamentalnie obronić przecenę głównego indeksu niemieckiej giełdy. Nasz zachodni sąsiad znakomicie daje sobie radę w pokryzysowych warunkach i trudno sobie wyobrazić, by kłopoty jego najważniejszego konkurenta na eksportowych rynkach mogły mu zaszkodzić. Przesadne wydają się obawy, że wydarzenia w Japonii odbiją się na kondycji światowej gospodarki do tego stopnia, że ucierpi na tym niemiecki eksport.

Przede wszystkim Japonia nie ma już takiego udziału w światowej gospodarce jak kiedyś. Nie jest też wcale przesądzone, że wzrost gospodarczy będzie tam w tym roku ujemny. Straty po trzęsieniu ziemi szacuje się na około 200 mld dolarów, co stanowi wprawdzie 2% zeszłorocznego PKB, jednak nie znaczy to automatycznie że o tyle samo spadnie PKB tegoroczne. Jedyne poważniejsze problemy, jakie się pojawiły dotyczą produkcji energii elektrycznej – region dotknięty trzęsieniem ziemi jest, jak na Japonię, słabo zaludniony i nie ma w nim wielu zakładów przemysłowych.

Jeżeli nie dojdzie do odczuwalnego spowolnienia światowego wzrostu gospodarczego, to nie ma co liczyć na odsunięcie w czasie podwyżek stóp procentowych. Kupowanie obligacji amerykańskich nie jest więc dobrym pomysłem, zwłaszcza że ich rentowności są wciąż na bardzo niskim poziomie. Historycznie realna stopa procentowa wynosi, podobnie jak nieformalny cel inflacyjny FED, około 2%. Docelowo rentowności obligacji dziesięcioletnich powinny wynosić więc mniej więcej 4%, przy czym w ostatnich piętnastu latach sięgały zwykle 4,5-5%. W tej chwili zaś amerykańskie dziesięciolatki oferują jedynie 3,3%. W takiej sytuacji raczej należało by się zastanawiać nad zajęciem w nich krótkiej pozycji, zwłaszcza że możliwa jest sprzedaż dużych transz amerykańskich papierów przez poszukujący pieniędzy japoński rząd.

Prawdziwą okazję inwestycyjną stanowią za to parzące obecnie ręce inwestorów japońskie akcje. Po trzęsieniu ziemi w Kobe w styczniu 1995 roku Nikkei także spadł o 20%, jednak cały rok zakończył na niewielkim plusie. W tej chwili indeks znalazł się na poziomie z czasów apogeum kryzysu finansowego, który z kolei odpowiada wartościom z lat 80-tych. Wyceny japońskich spółek mierzone wskaźnikiem cena do zysku są najniższe od 1993 roku.

Istnieje też podejrzenie, że duża część ostatnich spadków miała miejsce na skutek lawinowego zamykania pozycji na kontraktach terminowych. Wielu osobom zaskoczonym tempem ruchu cen po prostu zabrakło środków na depozytach zabezpieczających. W takiej sytuacji spadki na tokijskiej giełdzie mogłyby być kontynuowane jedynie w jakimś ekstremalnym przypadku, na przykład gdyby problemy w którejś z uszkodzonych elektrowni jądrowych zamieniły się w katastrofę na miarę Czarnobyla. Nie byłoby chyba jednak zbytnim zuchwalstwem liczyć, że biegli jak nikt w nowoczesnych technologiach Japończycy do takiego obrotu rzeczy nie dopuszczą.

Maciej Bitner, Główny Ekonomista Wealth Solutions