Niektórzy twierdzą, że od nadmiernego patrzenia przez różowe okulary mogą boleć oczy, i raczej mają w tym rację. Przeanalizujmy zatem wydarzenia minionego tygodnia i spróbujmy znaleźć informacje, które mogą wytłumaczyć kontynuację naszej krajowej minihossy. We wtorek rynek złotego zelektryzowała informacja o wystąpieniu przez Polskę z wnioskiem do Międzynarodowego Funduszu Walutowego o przyznanie tzw. elastycznej linii kredytowej w kwocie 20,5 mld dol.
To dobrze, że dołączamy do elity, ale pamiętajmy, że to też kosztuje. No i sama linia szybko nie rozwiąże naszych gospodarczych problemów, zmniejszy tylko koszty pozyskania finansowania na zagranicznych rynkach. Ogólna ocena jest jednak dość pozytywna, choć dla złotego w dłuższym, a nie krótszym terminie. W kolejnych dniach byliśmy świadkami ustanawiania nowych maksimów przez amerykańskie indeksy giełdowe. W efekcie coraz więcej tamtejszych analityków niszczyło sobie wzrok, patrząc dość intensywnie przez różowe okulary.
Tymczasem dane makroekonomiczne z USA wcale nie rozpieszczały – produkcja przemysłowa i sprzedaż detaliczna w marcu spadły bardziej, niż oczekiwano, a roczny wskaźnik inflacji po raz pierwszy od ponad 50 lat spadł poniżej zera. Oznacza to, że koszt przeciętny koszyka dóbr dla obywatela USA jest obecnie tańszy niż przed rokiem. Jeżeli taka tendencja się utrzyma, to może to wpłynąć na zmianę skłonności do zakupów w największej gospodarce świata. Amerykanie mogą zacząć zwlekać z zakupem niektórych dóbr, licząc na dalsze obniżki cen. To z kolei negatywnie przełoży się na stan całej gospodarki. W ślad za tym spadną bowiem sprzedaż detaliczna i produkcja przemysłowa.
Należy przy tym pamiętać, że na rozbuchanych oczekiwaniach nikt jeszcze dużych pieniędzy nie zarobił. W efekcie inwestorzy w Warszawie, niejako ubiegając możliwy ruch na Wall Street, zaczęli realizować zyski już w czwartek. Końcówka tygodnia nie była dla naszej giełdy najlepsza. Osłabił się też złoty. Z kolei wyraźnie zaczął odbijać dolar, który zaczyna znów mieć dobrą passę na światowych rynkach. To jednak sygnał, że sytuacja na giełdach jeszcze się pogorszy. Najbliższe dni upłyną pod znakiem ważnych publikacji danych makroekonomicznych z kraju (produkcja przemysłowa, inflacja bazowa, sprzedaż detaliczna i bezrobocie), które pokażą, czy prawdziwe są pojawiające się twierdzenia, że kryzys może już nie być tak dotkliwy.
Na pierwszy ogień pójdzie dzisiaj dynamika produkcji przemysłowej. Oczekuje się mniejszego spadku niż w lutym. Ekonomiści ankietowani przez Reutera spodziewają się spadku o 6,5 proc. To całkiem niezły wynik na tle Europy. Jeśli spadek produkcji będzie dalej hamował w następnych miesiącach, to będzie to sygnał, że najostrzejsza faza kryzysu się kończy. Pozytywny wpływ na nasz przemysł mają dopłaty do zakupu nowych aut, dzięki którym rośnie produkcja w polskich fabrykach. Spadkowi produkcji zapobiega także słaby złoty, dzięki któremu rośnie konkurencyjność produktów wytwarzanych w naszym kraju.
Nie zmieni to jednak faktu, że Rada Polityki Pieniężnej najprawdopodobniej wstrzyma się z obniżką stóp procentowych pod koniec kwietnia. Oznacza to, że przez najbliższe tygodnie pozostanie ona na poziomie 3,75 proc. Wpływ na to ma wyższa od oczekiwanej inflacja konsumencka, która w marcu wyniosła 3,6 proc. r/r. Stąd też notowania złotego będą pod wpływem wydarzeń na światowych rynkach.
Pozostawienie stóp na tym samym poziomie oznacza, że w maju stawki depozytów w bankach raczej nie spadną.
Marek Rogalski