W czerwcu 2001 roku czytelnik „Dziennika Zachodniego” postanowił zamknąć konto w banku, ponieważ każdy przelew kosztował go 5 zł. Kiedy pracownik oddziału wypisywał dokumenty, a potem przeciął kartę do bankomatu, klientowi wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze. I gdy usłyszał, że konto już nie istnieje – uwierzył, że tak jest w rzeczywistości.
Po czterech latach okazało się, że nagle bank przypomniał sobie o mikołowianinie. Kilka dni temu otrzymał on z warszawskiej centrali pismo, z którego wynikało, że nie tylko jest on nadal klientem Millennium, to w dodatku zalega ponad 15 zł za prowadzenie rachunku.
– Natychmiast poszedłem do oddziału, aby tę sprawę wyjaśnić. Dla świętego spokoju dałem pracownicy pieniądze i kazałem jej natychmiast zamknąć konto. Wtedy dowiedziałem się, że to nie jest takie proste, bo musi to zrobić centrala. Nie dostałem też potwierdzenia, że w ogóle domagałem się wykonania takiej operacji – denerwuje się czytelnik. – Jednym słowem, wszystko wskazywało na to, że mojego dawnego konta zwykłym trybem nie będę w stanie zlikwidować.
Dopiero po interwencji „Dziennika Zachodniego” pracownica skonsultowała sprawę z szefową i po kilku minutach wspólnej dyskusji wydrukowała dawnemu klientowi potwierdzenie, że zgłosił on chęć zamknięcia konta.