Swego czasu w 2009 roku w „Polityce” ukazał się ciekawy wywiad z płk. dr med. Janem Wilkiem, naczelnym psychiatrą wojskowym, o tym, jak i po co z przeciętnego człowieka robi się żołnierza (i odwrotnie). Ale najciekawsze były rozważania odnośnie psychologicznych uwarunkowań tych, którzy mają okazać się naprawdę sprawni i skuteczni.
Oczywiście trudno mówić o bezpośrednich analogiach rekrutacji i wyszkolenia w armii vs rekrutacja i przygotowanie do pracy w firmach. Warto jednak rozważyć kilka zjawisk, które w armii, policji, a zwłaszcza w jednostkach specjalnych, są szczególnie istotne, jeśli chcemy by ci, którzy tam służą, byli prawdziwymi „wymiataczami”:
- Jak to kiedyś powiedział jeden z oficerów, wtedy jeszcze UOP, komentując proces rekrutacji do Urzędu: „Nie potrzebujemy w UOP normalnych ludzi. Potrzebujemy ludzi z bardzo konkretnym rysem osobowości”. Podobnie w armii – „żołnierz musi być psychicznie zdrowy, bo choroba wyklucza kontakt z rzeczywistością. Jeśli jednak żołnierz na wojnie reaguje jak przeciętny zdrowy psychicznie człowiek, naraża na niebezpieczeństwo siebie i swoich towarzyszy. Musi więc mieć specyficzne cechy osobowości, które występują w niektórych rodzajach psychopatii lub socjopatii”.
- Mamy więc do czynienia z czymś, co w psychiatrii nazywa się to psychopatyzacją zawodową albo społecznie użyteczną. „Ważne, by przemodelować człowieka przy użyciu metod psychotechnicznych. Poza zwiększeniem skuteczności jego działania ważny też jest jeszcze drugi cel – by zminimalizować negatywne skutki urazów psychicznych. Przede wszystkim żołnierz musi zacząć myśleć i reagować kategoriami grupy”.
- Ważne, by myśleć w całościowy sposób i by nie postawić na pozorną bardzo wysoką skuteczność kosztem rzeczywistych psychopatologii u kandydata bądź patologicznych form szkolenia (takich, które kreują niewłaściwe, „chore” odruchy i postawy). „Zaburzony pierwotnie nie ma poczucia odpowiedzialności za innych, za grupę. Kieruje się tylko doraźnymi potrzebami, więc zawiedzie w najmniej oczekiwanym momencie. Charakteropata nie wytrzymują napięcia. Odczuwa wszystko tu i teraz i od razu reaguje emocjonalnie, wybucha i szybko wypala. To nie jest osoba, która budzi zaufanie, zwłaszcza w trakcie akcji bojowej. To, że może skutecznie wykonać cząstkowe zadanie w ekstremalnych warunkach, bo ma do tego specyficzne predyspozycje, to za mało w skali całej misji, której jest elementem”.
- Często niestety pomijanym, a bardzo ważnym elementem dbałości o psyche tych, którym powierzamy szczególnie trudne zadania, jest pomoc psychologiczna po traumie, debriefing, „odtruwanie” – w zależności od nasilenia zjawiska, z którym podwładni mieli do czynienia. „W warunkach woskowych, gdzie nie ma wystarczającej liczby psychologów i często nie ma też warunków na klasyczny debriefing, dobrze wyszkolony dowódca sam potrafi tak pokierować emocjami żołnierzy, żeby pododdział szybko odzyskał zdolność bojową”. Jak twierdzi dr Wilk, jeżeli pododdział jest zwarty i zżyty, potrafi sam sobie poradzić.
- Przy szczególnie silnej traumie czy stresie ważne są konkretne techniki „odzyskania zdolności bojowej” . Co tu radzi dr Wilk? „Pierwszy sposób to wzmacnianie mechanizmów pozytywnych, integracyjnych grupy. Dowódca mówi: jesteśmy najlepsi, liczą na nas nasi bliscy, walczymy za słuszną sprawę, możemy ponieść straty, ale jeśli będziemy naprawdę dobrzy, to będą one niewielkie. Musimy ćwiczyć, walczyć i pamiętać, że kraj nas docenia. Pomocny może być także drugi mechanizm: można działać na zasadzie oblężonej twierdzy, wykorzystywać wzmocnione emocje negatywne. Przywoływać postać bliżej nieokreślonych przełożonych, którzy dali zły sprzęt, nieopancerzone Hummery. Mówić: my jesteśmy dobrzy, a oni są źli, my sobie damy radę, ale tamci to są s… syny. Każdy sposób jest dobry, wybór należy do dowódcy”.
- Niedocenianą, a bardzo ważną kwestią są wartości, etos. Osoba, od której oczekuje się najwyższej skuteczności w ekstremalnych warunkach musi mieć oparcie w społeczeństwie, przyjąć etos grupy. Chodzi tu o ogromną gratyfikację psychiczną , którą tacy „wymiatacze” dostają tylko z powodu samej przynależności. W Polsce tego bardzo brakuje, za to Amerykanie są w tym perfekcyjni. Jak podkreśla dr Wilk – „marines, piloci, armia, marynarka wojenna – wszyscy są dumni, że należą do którejś z tych grup, każda z nich ma własną legendę. Mówi się: jestem z marines, i to wzbudza szacunek. Żołnierze z USA mają często poczucie wyższości wobec innych nacji i kontakt z nimi jest trudny. Ale ta postawa jest elementem ich etosu żołnierskiego i pozwala utrzymać spoistość armii”.
- Nie ma szans na prawdziwą skuteczność, na uzyskanie efektu użytecznej psychopatyzacji zawodowej, na utrzymanie wysokiego poziomu sprawności, jeśli nie bierze się udziału w akcjach bojowych. „Żołnierz, który nigdy nie był na wojnie, traci zdolności wojskowe. Zaczyna kopać rowy, brać udział w konkursach piosenki i defiladach”.
Podobnie jest w firmach. Jeśli firmowi wymiatacze nie mierzą się z prawdziwymi wyzwaniami, jeśli menedżerowie zarządzają zza biurek i laptopów, jeśli pracownicy są z dala od pierwszej linii rynku , nie da się w ludziach ani wykształcić tego, co niezbędne, ani wykorzystać tego, co w nich było cenne już na starcie.
A błędem rekrutacyjnym często staje się to, że tam, gdzie naprawdę potrzeba „wymiataczy”, gdzie pożądana jest „biznesowo użyteczna psychopatyzacja”, przyjmuje się do pracy przede wszystkim posłusznych korporacyjnych konformistów.
Źródło: Wymiatacze.pl