Rozczarowanie Amerykanów tym, co dzieje się w Europie spowodowało silne spadki indeksów. Trudno się im dziwić. W końcu to oni rozpoczęli niedawno falę wzrostów, napędzaną pogłoskami o europejskim porozumieniu w walce z kryzysem.
W środę indeksy za oceanem straciły znacznie więcej niż wskaźniki w Paryżu i Frankfurcie. Skala ich spadku była bliższa tej obserwowanej w Mediolanie, Moskwie, czy Warszawie. Dow Jones stracił niemal 390 punktów, czyli 3,2 proc., Nasdaq poszedł w dół o 3,9 proc., a S&P500 o 3,7 proc. To najmocniejsze spadki od kilkunastu tygodni. Czy taką reakcję można uznać za przesadną? Trzeba pamiętać, że to zaledwie miesiąc temu właśnie Wall Street dała sygnał do dynamicznej mini hossy w reakcji na niepotwierdzone, jak się okazało, doniesienia, że europejscy przywódcy porozumieli się w sprawie przyjęcia pakietu antykryzysowego. Do dziś można mówić co najwyżej o pakieciku, by nie powiedzieć atrapie, pozbawionej finansowej treści. Tymczasem w przeciwieństwie do pakietu, kryzys mamy w pełnym rozkwicie. Gdy wszyscy zaaferowani byli Grecją i pomysłem referendum, nadspodziewanie szybko jego epicentrum znalazło się w trzeciej pod względem wielkości europejskiej gospodarce. Włochy okazały się wobec rynków zupełnie bezradne. Gdyby nie znalazły się na garnuszku Europejskiego Banku Centralnego, który skupuje włoskie obligacje, bylibyśmy świadkami jednego z najbardziej spektakularnych finansowych nokautów. Europejski Fundusz Stabilności Finansowej, który miał stanowić zaporę w rozprzestrzenianiu się kryzysu nie zdążył ruszyć nawet palcem. Wygląda na to, że jego urzędnicy odpoczywają po nieudanym kwestowaniu w poszukiwaniu pieniędzy w szerokim świecie. Premier Berlusconi, który nonszalanckim gestem nie przyjął oferowanej zaledwie kilka dni temu przez Międzynarodowy Fundusz Walutowy linii kredytowej doprowadził do niezręcznej sytuacji, w której obecnie tej instytucji niewiele wypada zrobić, nie wprowadzając jeszcze większego niepokoju na rynki.
Europejskimi kłopotami i amerykańskimi spadkami tym razem poważniej przejęli się inwestorzy w Azji. Indeksy na wszystkich giełdach tego kontynentu mocno poszły w dół. Na godzinę przed końcem handlu Nikkei tracił 2,9 proc. W Hong Kongu spadek sięgał 4,8 proc., a Korea jedynie nieznacznie mu ustępowała. Wskaźnik na Tajwanie zniżkował o 3,3 proc. W Szanghaju indeksy spadały po 1,5 proc. Informacje makroekonomiczne z Chin znów dały szerokie pole do interpretacji. Dynamika importu zwiększyła się z 20,9 proc. we wrześniu do 28,7 proc. w październiku, skok więc był imponujący. Jednak eksport wzrósł jedynie o 15,9 proc., podczas gdy miesiąc wcześniej zwyżkował o 17,1 proc. Tak wyraźny spadek dynamiki eksportu może być sygnałem, że skutki spowolnienia gospodarczego w krajach rozwiniętych zaczynają być odczuwalne także w Chinach.
Dziś na parkietach zmiany fatalnych nastrojów trudno się spodziewać. W Warszawie sytuację ratować mogą rewelacyjne wyniki finansowe KGHM. Po trzech kwartałach spółka osiągnęła zysk ponad dwukrotnie wyższy niż przed rokiem. Na pozostałych giełdach można liczyć jedynie na odreagowanie przeceny.
Źródło: Open Finance