Dzięki szalonym wzrostom z ostatnich minut handlu nowojorskie indeksy zdołały zakończyć czwartkową sesję ponad kreską. Tymczasem z amerykańskiej gospodarki nadeszły kolejne słabe dane, które ponownie spotkały się z brakiem reakcji inwestorów.
Zapoczątkowane przeszło tydzień temu odbicie po majowych spadkach napotyka na coraz większe trudności. Czuć, że na rynku dominują byki, ale wzrosty są skutecznie blokowane obawami o stan największej gospodarki świata. Coraz więcej sygnałów wskazuje bowiem na scenariusz bardzo powolnego ożywienia gospodarczego, a może nawet wtórnej recesji. Wydaje się, że w ostatnim kwartale 2009 roku dynamika PKB Stanów Zjednoczonych osiągnęła już lokalne maksimum.
Dziś rynki znów rozczarowały się raportami makroekonomicznymi. Bardzo źle wypadły cotygodniowe dane z urzędów pracy. Liczba nowo rejestrowanych bezrobotnych wzrosła do 472 tysięcy, podczas gdy analitycy oczekiwali spadku do 450 tys. Czterotygodniowa średnia ukształtowała się na poziomie 463,5 tys., sugerując że majowa stagnacja zatrudnienia w sektorze prywatnym nie była przypadkowa. Jeśli sytuacja szybko nie ulegnie poprawie, to także w czerwcu czeka nas flauta na rynku pracy. A to podważa wszystkie założenia rynkowych ekonomistów, mówiące o dynamicznym ożywieniu i trwałym wzroście gospodarczym w USA.
Zgodny z oczekiwaniami okazały się rządowe dane o inflacji cen towarów konsumpcyjnych. Dzięki tańszym paliwom i energii (efekt spadku notowań ropy) majowy CPI obniżył się o 0,2% m/m, a dynamika roczna wyhamowała z 2,2% do 2,0%. Do zaledwie 0,9% r/r zmalała inflacja bazowa. Tyle że oficjalny CPI już dawno przestał mieć cokolwiek wspólnego z faktyczną inflacją w Stanach Zjednoczonych, która według niezależnych badań przekracza 5%.
Wyraźnie gorsza od prognoz okazała koniunktura przemysłowa w regionie Filadelfii. Indeks sporządzany przez regionalny oddział Fed-u obniżył się z 21,4 do 8,0 pkt., co jest najniższym wynikiem od 10 miesięcy. Analitycy prognozowali rezultat rzędu 20 pkt.
Inwestorzy przyjęli te wszystkie rozczarowania dość spokojnie. Indeksy co prawda spadały, ale były to spadki sięgające w porywach pół procent. Niezdecydowanie niedźwiedzi wykorzystali kupujący, którym w ostatnich 30 minutach handlu udało się wydobyć indeksy ponad poziomy z środowego zamknięcia.
To dziwne i sztuczne zakończenie czwartkowej sesji w żaden sposób nie korespondowało z zachowaniem pozostałych segmentów rynku finansowego. Wyraźnie w górę poszły ceny obligacji skarbowych. Rentowność 10-latek znalazła się blisko tegorocznego minimum. To oznacza, że inwestorzy z rynku długu nie spodziewają się gospodarczej prosperity i zamiast liczyć na wysokie stopy zwrotu z akcji zadowalają się śmiesznie niskimi dochodami z papierów skarbowych. Podobnie myśleli dziś handlujący złotem, które podrożało do 1245$ za uncję i jest niemal rekordowo drogie. Potaniały też metale przemysłowe, których ceny są zazwyczaj bardzo wrażliwe na zmiany koniunktury gospodarczej. Tak nie zachowuje się rynek dyskontujący silny wzrost gospodarczy.
Krzysztof Kolany
Źródło: Bankier.pl