W poniedziałek niepokój, graniczący z lekką paniką, tym razem podziałał na nastroje na rynkach amerykańskich. Od rana niepokój narastał. Późno w niedzielę i przed południem w poniedziałek media przekazywały coraz to nowe pogłoski.
Niemiecki Die Welt twierdził, że ECB pracuje nad możliwością poszerzenia funduszu pomocowego dla strefy euro tak, żeby objął on też Włochy. Podobno trzeba będzie go zwiększyć dwukrotnie (do 1,5 biliona euro). Wolfgang Schaeuble, minister finansów Niemiec, zdementował tę informację, ale nie na wiele się to zdało.
Financial Times twierdził z kolei, że europejscy liderzy zaczynają zmieniać poglądy i będą chcieli zaakceptować jakąś formę częściowej upadłości Grecji. Z kolei Handelsblatt twierdzi, że ECB szuka profesjonalnego doradztwa szukając metody uniknięcia efektu domina w przypadku bankructwa jednego z państw strefy euro. Można powiedzieć, że w mediach rozlała się fala spekulacji, której nie sposób powstrzymać.
Najgorsze było nawet nie to, że media publikowały takie pogłoski, ale to, że przed poniedziałkowym spotkaniem ministrów finansów euro nie pojawiły się żadne poważne dementi ze strony polityków. Trudno bowiem za duże wsparcie uznać to, co twierdzi rząd niemiecki: Włochy wdrożą posunięcia oszczędnościowe i dadzą sobie radę. Nic dziwnego, że atmosfera na rynkach psuła się w sposób ciągły. Włoscy komentatorzy z uporem twierdzili, że Włochy są celem ataku spekulacyjnego. Banki włoskie gwałtownie taniały.
Rentowność włoskich obligacji szybko rosła (10. latek z 5,19 do 5,64 proc.). Zresztą taniały też inne obligacje krajów PIIGS i równie szybko drożały CDS-y na ich dług. Jak myślę gracze poczuli, że są bezradni. Przecież niedawno mówiono o tym, że Hiszpania się obroni (ja spodziewałem się na nią ataku). Myślałem o ataku na Włochy, ale w zdecydowanie dalszej perspektywie. Okazało się, że sytuacja zmienia się w niespotykanym tempie i w nieoczekiwanym kierunku. Nic dziwnego, że kurs EUR/USD gwałtownie tracił.
Poniedziałkowe zamieszanie w połączeniu z piątkowymi, fatalnymi danymi z amerykańskiego rynku pracy doprowadziły do przeceny na rynku akcji. Indeksy traciły po dwa procent i za nic nie chciały się podnosić. Jednak (w odróżnieniu od tego, co widzimy na przykład na francuskim CAC-40) zdecydowanie nie można powiedzieć, że na wykresach początek letniej hossy został wymazany. W USA jest to tylko silna korekta. Nie zamieni się w duże spadki, jeśli Europejczycy na pewien czas wybrną z obecnej sytuacji. Jest ona coraz trudniejsza. Być może niedługo (optymalny byłby wtorek) coś zostanie wymyślone, ale kto zaręczy, że jakaś agencja nie obniży o kilka poziomów ratingu Włoch?
GPW w poniedziałek od rana dzielnie opierała się bardzo złym nastrojom panującym na rynkach finansowych. Owszem indeksy spadały, ale przez długi czas WIG20 tracił około pół procent. W tym samy czasie straty innych indeksów były dwa, trzy razy większe. Dopiero po pobudce w USA nasze indeksy mocniej się osunęły, ale nadal był to spadek znikomy (na tle innych rynków). Najwyraźniej gracze liczyli, że rycerz na białym koniu, czyli rynek amerykański, zmieni nastroje. Nie zmienił i dobił nasz rynek. WIG20 stracił 1,8 procent i połamał wszelkie najważniejsze wsparcia.
Źródło: Xelion. Doradcy Finansowi