Wyjazd na narty za granicę wcale nie jest taki drogi

Światowy kryzys gospodarczy sprawił, że wielu Europejczyków zrezygnowało z zimowych wakacji. Ratujące się przed stratami ośrodki narciarskie i pensjonaty, aby przyciągnąć klientów, oferują atrakcyjne zniżki i bonusy. Ze wstępnych szacunków organizacji turystycznych wynika, że liczba narciarzy na najpopularniejszych trasach Austrii, Francji, Niemiec, Włoszech spadła od 30 do 50 proc.

Najgorzej jest w Słowacji, gdzie liczba narciarzy zmalała o 80 proc. Mały popyt sprawia, że ceny w zagranicznych kurortach spadają. Zakwaterowanie może teraz być od 30 do 50 proc. tańsze niż jeszcze na początku sezonu. Na przykład we francuskim Les 2 Alpes za dwuosobowy pokój przed rokiem trzeba było zapłacić 212 euro. Teraz doba kosztuje tu 132 euro. Z kolei pensjonat Amadeus w niemieckim Garmisch-Partenkirchen staniał w ciągu roku ze 128 do 84 euro za dobę.

Ponadto właściciele hoteli oferują np. 7-dniowy pobyt za cenę 5-dniowego. Do tego oferują dodatkowe atrakcje, takie jak basen, sauna czy spa, za które jeszcze kilka miesięcy temu trzeba było płacić oddzielnie. Teraz są one wliczone w cenę pobytu. Niektórzy hotelarze proponują nawet darmowe karnety na wyciągi albo rabaty za wypożyczenie nart.

Większość właścicieli ośrodków widzi już, że w czasie sezonu nie zarobi tyle, ile wcześniej zaplanowano. Dlatego im bliżej końca, tym więcej promocji. Ceny mogą jeszcze spadać, zwłaszcza że w niektórych miejscach na nartach można jeździć jeszcze w maju – mówi Tomasz Gajec z travelplanet.pl.

Bonusy i rabaty proponują nie tylko pojedynczy hotelarze, ale całe regiony. W tym roku największy włoski region narciarski Vall Di Sole każdemu, kto przyjechał poszusować na stokach, sponsoruje karnet, dzięki któremu za darmo można korzystać ze wszystkich wyciągów i tras. Podobnie o turystów walczą Austriacy. Poza darmowymi karnetami kuszą turystów darmowymi wejściami na baseny czy lodowiska oraz zabiegami spa, a także kursami narciarskimi dla najmłodszych.

Ceny w dół lecą także na Słowacji. Branża turystyczna dostała tam mocno po kieszeni po wprowadzeniu euro, bo wielu Polaków, którzy tradycyjnie jeździli tam na narty, wybrało ferie w kraju. Bali się, że na wczasy za euro nie będzie ich stać. Ze wstępnych szacunków wynika, że na Słowację wyjechało o połowę mniej Polaków niż rok temu. Sytuację próbuje ratować Narodowe Centrum Turystyki Słowackiej w Warszawie.

Wysyłamy informację do naszych ośrodków na Słowacji, że ceny dla nas są za wysokie, bo euro w Polsce nie kosztuje już jak przed rokiem 3,3 zł, ale 4,4 zł. Wielu właścicieli już na to reaguje, obniżając swoje ceny dla Polaków – mówi Jan Bosnovic z NCTS. Zapewnia, że wprowadzenie euro nie spowodowało wzrostu realnych cen. Dzięki rozbudowie infrastruktury i mniejszej liczby turystów nie ma żadnych kolejek, a właściciele oferują promocje, które w niektórych miejscach sięgają nawet połowy ceny.

Promocje sięgają nawet kilkudziesięciu procent. Na przykład dwuosobowy pokój można już wynająć za 30 euro. Słowacja jest jednym z krajów, które w ciągu ostatnich lat najwięcej zainwestowały w rozwój infrastruktury narciarskiej. Tylko na ten sezon zimowy całkowity koszt inwestycji narciarskich na Słowacji wyniósł 50 mln euro. Za te pieniądze wybudowano między innymi kilkanaście nowych kolejek linowych i wyciągów krzesełkowych, poszerzono wiele tras zjazdowych i zmodernizowano system sztucznego naśnieżania. Zainwestowano też w budowę parkingów i nowoczesnej bazy gastronomicznej, by umilić pobyt turystom.

Większość pieniędzy wyłożyły prywatne firmy. Słaby sezon oznacza dla nich niemożność spłaty zaciągniętych kredytów, a nawet bankructwo. Mniejszy popyt na wyjazdy narciarskie sprawia, że rośnie oferta last minute działających w Polsce biur podróży. Teraz w sieci jest ich pełno. – Takich promocji jeszcze nie było – mówią zgodnie właściciele biur. Na ich stronach internetowych znajdziemy nawet o połowę więcej promocyjnych ofert niż zwykle.

Potwierdza się więc reguła, że w kryzysie wszystko można mieć znacznie taniej. Pod warunkiem że ma się na to pieniądze.

Magdalena A. Olczak, Henryk Sadowski