Wystąpienie Leszka Balcerowicza w Sejmie

1. Wstęp

Panie Marszałku, Wysoka Izbo!

Misja Narodowego Banku Polskiego ma trzy zasadnicze składniki:
• stać na straży wartości polskiego pieniądza,
• dbać o to, by system bankowy był stabilny i bezpieczny
• oraz zarządzać rezerwami dewizowymi Polski.
Misja ta obejmuje również badania naukowe i edukację ekonomiczną społeczeństwa. Przedstawię dziś Wysokiej Izbie sprawozdanie z realizacji tej misji.

Z powodów chyba oczywistych dotyczy ona nie tylko ubiegłego roku, ale całego okresu od 2001 roku.
Wszystkie cele, które składają się na misję NBP, są związane z realizacją wartości istotnych dla zwykłych ludzi. Dbanie o wartość złotego to dbanie o to, aby nasze zarobki, renty, emerytury i inne świadczenia, a także oszczędności nie traciły na wartości. Stabilność i bezpieczeństwo systemu bankowego to zaufanie, że nasze oszczędności trzymane w bankach nie będą zagrożone, a racjonalne projekty znajdą dostęp do kredytu. Zarządzanie rezerwami to gospodarowanie częścią naszego wspólnego majątku, która jest inwestowana, by służyć bezpieczeństwu finansowemu Polski. Badania naukowe to podstawa decyzji w polityce pieniężnej. Wskazują one także co należy robić, a czego unikać, aby wzmocnić rozwój naszego kraju. Wreszcie, edukacja ekonomiczna to pomoc dla ludzi w lepszym odnalezieniu się w nowoczesnej gospodarce i zmieniającym się świecie.

Narodowy Bank Polski pilnuje więc interesów zwykłych ludzi.

Kiedy w 1989 roku załamał się socjalizm, żadna z wartości, o które dba Narodowy Bank Polski, nie była realizowana. Pieniądz tracił na wartości w błyskawicznym tempie. System bankowy w nowoczesnym sensie tego słowa nie istniał, trudno więc w ogóle było mówić o realizowaniu jego gospodarczych i społecznych funkcji. Rezerwy walutowe były wyczerpane. Kraj znajdował się w sytuacji katastrofy gospodarczej. Bank centralny z prawdziwego zdarzenia nie istniał – nie mogły więc być w nim prowadzone rzetelne badania nad gospodarką. Społeczeństwo musiało na własnej skórze uczyć się, jak boleśnie kończą się próby łamania praw ekonomii. Dzisiaj patrzymy na to jak na odległą historię, a było to zaledwie siedemnaście lat temu…

1.1. Historia psucia pieniądza

Panie Marszałku, Wysoka Izbo!

Pieniądz jest częścią cywilizacji. Arystoteles tak go definiował: „(…) wszystko, co jest przedmiotem wymiany, musi się dać w jakiś sposób porównać. W tym celu wprowadzono pieniądz, który uzyskał poniekąd rolę pośrednika (…) Jeśli zaś chwilowo nie mamy żadnej potrzeby, to pieniądz jest dla nas jakby zakładnikiem, że przyszła wymiana, gdyby się okazała potrzebna, przyjdzie do skutku; bo trzeba, by kto daje pieniądze, mógł uzyskać to czego potrzebuje.” Według Arystotelesa pieniądz, wypełniając wspomniane funkcje, „umacnia (…) wspólnotę państwową”.

Ludzie pragną dobrego pieniądza – stabilnego i swobodnie wymienialnego na inne pieniądze i towary. To pragnienie często zderzało się i zderza z polityczną praktyką jego psucia. Władza polityczna uprawiała ją nawet wtedy, gdy pieniądz był kruszcowy. Zmniejszano wówczas zawartość kruszcu w monetach. Z danej ilości srebra lub złota wytwarzano zatem więcej jednostek pieniądza, podstępnie obniżając jego jakość. W efekcie, ceny dóbr wyrażane w psutym pieniądzu rosły, czyli pojawiała się inflacja. Korzyść odnosił władca, który – oszukując ludzi – zagrabiał część ich siły nabywczej. Ten dodatkowy dochód władzy politycznej to podatek inflacyjny. Niewiele różnił się on od rabunku, bo był nakładany bez jakiejkolwiek zgody ze strony rządzonych. Najbardziej uderzał w biednych, gdyż wzrost cen żywności spychał ich poniżej krawędzi egzystencji.

Historia Polski pokazuje, że pieniądz psuli szczególnie władcy słabi. W czasach rozbicia dzielnicowego Polski, niektórzy książęta wprowadzali najbardziej drastyczną formę podatku inflacyjnego – wielokrotną przymusową wymianę starych monet na nowe – o niższej zawartości kruszcu.

Psucie pieniądza w Polsce było narzędziem nie tylko wyzysku wewnętrznego, ale i zewnętrznego. Fryderyk II, król Prus, finansował koszty wojny siedmioletniej, kierując do obiegu w naszym kraju podrabianą monetę.
Władcy światli mieli świadomość, że naprawa pieniądza jest warunkiem rozwoju kraju.

• W XIV wieku Kazimierz Wielki stwierdził: „Jako jeden jest władca, jedno prawo, także jedna moneta powinna być w całym królestwie, która ma być wieczna i dobrej jakości, aby przez to tym chętniej była przejmowana”.
• Polski złoty XVI wiek rozpoczął się od uporządkowania spraw monetarnych. Król Zygmunt Stary w słabym pieniądzu upatrywał „nieocenioną ujmę i niepowetowaną szkodę” dla poddanych, zaś jego doradca, Mikołaj Kopernik, nasz wielki astronom i znawca pieniądza – niektórzy powiedzieliby „monetarysta” – pisał: „Lubo niezliczone upadku królestw, księstw i rzeczypospolitych możnaby naznaczyć przyczyny, te jednak cztery: niezgoda, śmiertelność, niepłodność ziemi i spodlenie monety, są według mojego zdania najgłówniejsze. Trzy pierwsze są tak jasne, iż nikt prawdzie ich nie zaprzeczy; czwartą zaś, to jest spodlenie monety, niektórzy tylko i to głębiej się zastanawiający uznają, z powodu, że nieraz, nie gwałtownie, lecz zwolna i ukretymi niejako drogami przyprawia państwa o upadek. (…) szczególniej te kwitną państwa, w których jest dobra moneta, nikczemnieją zaś i upadają te, które spodlonej używają”.

***
Panie Marszałku, Wysoka Izbo!

W XX wieku pieniądz został na trwałe oderwany od kruszcu. Od strony fizycznej jego ilość jest wyznaczana przez tempo druku banknotów lub szybkość zmian zapisów na bankowych kontach. W praktyce oznacza to, że nie ma żadnych materialnych barier zwiększania ilości pieniądza i – w efekcie – obniżania jego wartości. Nie jest więc przypadkiem, że historia papierowego pieniądza od samego początku była usiana licznymi przykładami jego katastrofy. W Austrii od października 1921 roku do sierpnia 1922 roku ceny wzrosły prawie 70 razy, w Polsce od stycznia 1923 roku do stycznia 1924 roku – blisko 700 razy, a w Niemczech od sierpnia 1922 roku do listopada 1923 roku ponad 10 mld razy.

Takie gwałtowne psucie pieniądza rujnuje gospodarkę i wpędza ludzi w biedę. W efekcie, jak dowodzi noblista Milton Friedman: „Hiperinflacja w Rosji i w Niemczech po I wojnie światowej przygotowała grunt dla komunizmu w pierwszym z tych państw, a dla nazizmu w drugim”. Według tego samego ekonomisty, hiperinflacja po II wojnie światowej w Chinach utorowała komunistom drogę do przejęcia władzy w tym kraju.

Władze polityczne psuły papierowy pieniądz w różnym stopniu, ale niemal zawsze bardziej niż pieniądz kruszcowy. Od początku lat sześćdziesiątych do połowy lat dziewięćdziesiątych XX wieku niemal co dziesiąty kraj o gospodarce rynkowej doświadczył inflacji wyższej niż 400 proc. rocznie; w co piątym inflacja przynajmniej raz przekroczyła 100 proc.; w co trzecim wystąpiła inflacja wyższa od 50 proc.; w dwóch na trzy kraje zdarzały się okresy, kiedy inflacja przekraczała 25 proc. Dla porównania, inflacja, którą wywołał w XVI wieku masowy import kruszców z Ameryki do Europy, wyniosła średnio mniej niż 1,5 proc. rocznie, a prawdopodobnie nigdy nie przekroczyła 15 proc.

1.2. Pieniądz a praworządność

Od momentu oderwania pieniądza od kruszcu stabilność pieniądza stała się z całą mocą problemem ustrojowym, a ściślej – problemem praworządności państwa.

Państwo, w którym rządzący mogą łatwo nakładać na ludzi podatek inflacyjny, trudno uznać za praworządne – chyba że dowolne formy politycznego rabunku uzna się – z definicji – za zgodne z państwem prawa. Wybitny ekonomista, Ludwik von Mises, stwierdził, że zdrowy pieniądz „został obmyślony jako narzędzie ochrony obywatelskich wolności przed despotyzmem ze strony państwa (…) zdrowy pieniądz należy do tej samej grupy co polityczne konstytucje i prawa obywatela”.

Stabilność pieniądza stała się problemem ustrojowym również w tym sensie, że jej ochrona wymaga zabezpieczeń ustrojowej natury. W świecie współczesnym znaleziono trzy główne rozwiązania:
• Po pierwsze, niektóre kraje przyjmują zdrową walutę innego kraju. Np. pieniądzem w Panamie i w Ekwadorze jest amerykański dolar, a w Czarnogórze i Kosowie – euro.
• Po drugie, niektórzy mogą wejść do unii monetarnej, czyli przyjąć wspólny stabilny pieniądz. Głównym współczesnym przykładem jest tu euro. Nasz kraj ma tę perspektywę przed sobą.
• Po trzecie, przekazuje się odpowiedzialność za stabilność pieniądza w ręce odrębnej instytucji – banku centralnego, dając mu, niezbędną dla wykonania tej misji, niezależność od władz politycznych.

Trzeba podkreślić, że dwa pierwsze rozwiązania także zasadzają się na niezależności tego banku – tyle tylko, że działającego poza danym krajem. Ostatecznie więc świat współczesny znalazł ochronę stabilności pieniądza w jego odpolitycznieniu, tzn. w przekazaniu odpowiednich kompetencji w ręce instytucji prawnie i faktycznie odpornej na naciski zmierzające do psucia pieniądza. Ten doniosły krok w rozwoju nowoczesnej myśli i praktyki konstytucyjnej można uznać za dostosowanie Monteskiuszowskiej koncepcji podziału władzy do sytuacji, gdy wartość pieniądza nie jest już chroniona przez samą jego naturę. Ten krok jest także odpowiedzią na inne nowe zjawisko. Otóż we współczesnym świecie nie tylko zniknęła fizyczna bariera psucia pieniądza. Na dodatek pojawił się kolejny motyw dla zwiększania inflacji. Władze polityczne, od kiedy są wybieralne, stoją przed pokusą psucia pieniądza, aby pobudzić popyt przed wyborami i zwiększyć swoje wyborcze szanse kosztem narastania inflacji w dłuższej perspektywie. Jak zauważył Milton Friedman: „Mała inflacja powoduje na początku pewne ożywienie – jak mała dawka narkotyku u nowo uzależnionego narkomana – ale później potrzeba coraz większej i większej inflacji, aby spowodować ożywienie”. Odpolitycznienie pieniądza zmniejsza więc zakres, w jakim krótkookresowe bodźce, działające we współczesnym systemie politycznym, mogą szkodzić społeczeństwu.

Doświadczenie pokazuje, że odpolitycznienie pieniądza daje rezultaty: niezależne banki centralne są w stanie ochronić społeczeństwo przed wysoką inflacją. Pod jednym wszakże warunkiem, że kierują nimi ludzie nastawieni, ze względu na swoje przygotowanie intelektualne i charakter, na systematyczną ochronę stabilności pieniądza. Jeśli dbałość o wartość pieniądza uznać za monetaryzm, to ludzie potrzebują w bankach centralnych monetaryzmu.

1.4. Przebyta droga

Panie Marszałku, Wysoka Izbo!

Istotą rynku jest wymiana. Dlatego też rola pieniądza jako środka wymiany była w socjalizmie, ustroju wrogim rynkowi, zdecydowanie ograniczona. Socjalistyczny pieniądz nie był legalnie wymienialny na inne pieniądze. Nie tylko ograniczało to wolność jednostek w sferze gospodarczej, ale i uzależniało ich od politycznych dysponentów dewiz. Wolność gospodarcza ma więc również wymiar polityczny. Pieniądz w socjalizmie był też tylko z trudem wymienialny na inne towary, bo istniały kolejki, braki na rynku, przydziały i układy.

Pieniądz w socjalistycznej Polsce miał wszystkie słabości wynikające z socjalizmu, ale dodatkowo – u schyłku tego ustroju, doznał katastrofy galopującej inflacji, jaka nie miała miejsca w byłej Czechosłowacji i na Węgrzech.

• Pod koniec 1989 roku za każdego złotego można było kupić prawie siedem i pół razy mniej towarów niż na początku roku – jeżeli po odstaniu w kolejce coś jeszcze zostało do kupienia.
• Ludzie uciekali od złotego. U schyłku socjalizmu lokat w złotych było cztery razy mniej niż w walutach obcych.
• Czarnorynkowy kurs złotego względem dolara był średnio pięć razy słabszy od kursu oficjalnego.
• Bankrutujące socjalistyczne państwo sięgnęło do dewizowych oszczędności Polaków, aby płacić za import – rezerwy walutowe w momencie upadku socjalizmu wynosiły zaledwie nieco ponad 2 mld dolarów. Ten dług państwa wobec własnych obywateli udało się nam spłacić dzięki wolnorynkowym reformom. Umożliwiły one odbudowę rezerw dewizowych – na tyle szybką, że ludzie nie zdążyli się zorientować, że ich wkłady dewizowe w bankach nie miały wcześniej pokrycia.

Przyczyną katastrofy pieniądza jest zawsze katastrofa budżetu. Tak było i w przypadku złotego w socjalistycznej Polsce. Deficyt budżetu przekroczył w 1989 roku 7 proc. dochodu narodowego. Zapełniano tę dziurę drukując pusty pieniądz – w ciągu roku jego masa wzrosła ponad siedmiokrotnie.

Taki był nasz pieniądz 17 lat temu. A jaki jest teraz?

• Złoty w XXI wieku stał się walutą stabilną. W ostatnich trzech latach inflacja wyniosła średnio nieco ponad 2 proc. rocznie. Ceny przez rok rosły wolniej niż w 1989 roku w ciągu czterech dni.
Lokaty w złotych są prawie sześć razy większe od lokat w dewizach.
• Złoty jest swobodnie wymienialny na inne waluty – czarny rynek walutowy nie istnieje.
• Rezerwy dewizowe sięgają 43 mld dolarów, zapewniając naszemu krajowi płynność operacji zagranicznych i wypłacalność

1.5. Zagrożenia dla stabilności cen.

Naprawa pieniądza należy w całym ogromnym dorobku wolnej Polski – III Rzeczypospolitej – do naszych największych osiągnięć. Przeszliśmy od pieniądza niewymienialnego, porażonego katastrofą galopującej inflacji do pieniądza swobodnie wymienialnego i stabilnego. Myśląc o przyszłości, muszę jednak jeszcze raz podkreślić, że jakość współczesnego pieniądza zależy od niezależności i fachowości banku centralnego. Dobro raz osiągnięte nie jest dane raz na zawsze. Wiedząc, jaką drogę przeszliśmy i jak ważny dla ludzi jest stabilny pieniądz, nie mogę nie odnieść się do poważnych zagrożeń tego, co udało się nam osiągnąć. Proszę to, co za chwilę powiem, potraktować jako prognozę ostrzegawczą, tzn. taką, którą się wypowiada po to, aby wzmocnić siły przeciwdziałające jej realizacji.

• Zachowanie każdego człowieka jest funkcją jego cech wewnętrznych oraz zewnętrznych bodźców, którym on podlega. Ochrona stabilności złotego przed politycznymi naciskami na jego psucie, zależy więc w dużym stopniu od tego, na jakie ryzyko będzie się narażać przyszły prezes NBP, opierając się tym naciskom. Z tego punktu widzenia powołanie – mimo zasadniczych zastrzeżeń co do zgodności z konstytucją – sejmowej Komisji Śledczej do zbadania rozstrzygnięć dotyczących przekształceń kapitałowych i własnościowych w sektorze bankowym oraz działań organów nadzoru bankowego w okresie od 4 czerwca 1989 r. do 19 marca 2006 r., tworzy groźny precedens. A ustrój składa się nie tylko z praw, ale i z precedensów, dobrych lub złych. Każdy przyszły prezes NBP będzie musiał mieć świadomość, że decyzje sprzeczne z oczekiwaniami polityków mogą go narazić na uciążliwe przesłuchania przed komisją śledczą, powoływaną z dowolnych powodów. I nie mówię tego ze względu na jakieś obawy osobiste. Sprawa nie jest natury osobistej, ale daleko ważniejszej – ustrojowej.

• Zapowiada się także zmiany w ustawie o Narodowym Banku Polskim. Szczególnie groźna jest tu propozycja wpisania do niej obowiązku utrzymywania przez bank „rozwoju gospodarczego i wzrostu zatrudnienia”. Może ona wprowadzać w błąd, gdyż to tak dobrze brzmi: „utrzymywać rozwój gospodarczy i wzrost zatrudnienia”. Tymczasem, po pierwsze – jest to kolejna propozycja sprzeczna z naszą konstytucją, po drugie – sprzeczna z prawem europejskim i po trzecie – niebezpieczna właśnie dla rozwoju gospodarki i trwałego wzrostu zatrudnienia. Realizując swój podstawowy konstytucyjny cel – to znaczy zapewniając Polsce niską inflację – Narodowy Bank Polski przyczynia się do długofalowego rozwoju gospodarki. To jest główny wkład, jaki może on wnieść do tego ważnego celu, mając do dyspozycji tylko jeden zasadniczy instrument, czyli oficjalną stopę procentową. Żaden bank centralny nie zastąpi rządzącego w państwie układu w uzdrawianiu finansów publicznych, w usuwaniu przepisów paraliżujących legalną działalność gospodarczą, we wzmacnianiu niezawisłości i sprawności sądów, w usuwaniu polityki z przedsiębiorstw dzięki ich prywatyzacji. O jaki więc rozwój i wzrost zatrudnienia może chodzić w tej propozycji? O krótkookresowy! W ten sposób proponuje się – wbrew Konstytucji – stworzenie podstawy prawnej dla politycznych nacisków na bank centralny, aby próbować wymuszać na nim obniżki stopy procentowej, co na krótką metę może pobudzić popyt w gospodarce, ale kosztem psucia pieniądza, czyli kosztem rozwoju na dłuższą metę.

Stworzenie wspomnianego precedensu konstytucyjnego oraz owa zmiana ustawy mogą łącznie oznaczać podważenie faktycznej niezależności banku centralnego w Polsce – niezbędnego współcześnie strażnika stabilności polskiego pieniądza. Taka jest stawka, Szanowni Państwo!

Te groźne propozycje pojawiają się akurat w czasie, gdy inwestorzy na światowych rynkach finansowych pod wpływem możliwości bardziej korzystnych inwestycji w krajach o dojrzałej gospodarce rynkowej coraz baczniej przyglądają się krajom słabiej rozwiniętym i starają się odróżnić te o dobrych perspektywach od tych, gdzie pojawiają się zagrożenia dla stabilności gospodarczej. We współczesnym świecie rządy nie tylko muszą zabiegać o zaufanie wyborców. Dodatkowo, chcąc nie chcąc, podlegają swoistemu votum zaufania ze strony światowych rynków finansowych. To uzależnienie jest tym większe, im wyższy jest dług publiczny zaciągnięty u zagranicznych wierzycieli.

Tymczasem, od 2001 roku owo zadłużenie u nas rośnie– co do tendencji – szybciej niż gospodarka. Od ponad trzech lat ponownie rośnie dewizowy dług państwa. Na koniec 2002 roku wynosił on mniej niż 29 mld dolarów, a obecnie ponad 42 mld. Jednocześnie zwiększa się wartość obligacji wyemitowanych w kraju, które trafiają do zagranicznych inwestorów. W 2001 roku w ich portfelach były obligacje o wartości 20 mld złotych; obecnie mają oni obligacje na sumę już 74 mld zł. Źródłem tego rosnącego uzależnienia jest deficyt budżetu, czyli wydatki państwa, które nie mają pokrycia w jego dochodach. Aby je sfinansować, rządzący zaciągają kolejne długi. A w odróżnieniu od kredytów dla przedsiębiorstw, nie służą one zwiększaniu potencjału rozwojowego naszej gospodarki, bo głównie finansują one bieżącą konsumpcję. Czy ci, którzy forsują ustawy zwiększające wydatki budżetu w Polsce, mają świadomość, że w ten sposób coraz silniej uzależniają Polskę od światowych rynków finansowych i jednocześnie hamują jej rozwój?

Reakcje rynków finansowych w odniesieniu do Polski w ostatnich miesiącach są stosunkowo spokojne, bo dzięki oddolnym reformom w przedsiębiorstwach i integracji z Unią Europejską mamy przyspieszający wzrost produkcji i niemal zrównoważone obroty z zagranicą. Ponadto, polityka Narodowego Banku Polskiego zapewniła naszemu krajowi niską inflację.

Jeżeli jednak kumulują się zagrożenia, to rynkom finansowym może wystarczyć niekiedy jedno wydarzenie, aby zaskoczyć wszystkich i zacząć działać gwałtownie. Takim „detonatorem” może być pogarszająca się sytuacja budżetu, narastanie deficytu w handlu z innymi krajami, spowolnienie wzrostu gospodarki, czy wreszcie osłabienie niezależności banku centralnego i – w efekcie – przyspieszenie inflacji.

Mamy teraz czas bardzo dobrej koniunktury, choć nie brak zagrożeń w światowej gospodarce. To powinien być czas zwiększania odporności naszego kraju na ewentualne zawirowania na światowych rynkach finansowych. To z pewnością nie jest czas, aby tę odporność osłabiać.

***
Panie marszałku, Wysoka Izbo!

• Jak powiedziałem, mamy teraz bardzo niską inflację. Myśląc o tym, jak zachować w Polsce stabilny pieniądz, powinniśmy brać pod uwagę doświadczenia innych krajów. A co one pokazują?

– Na Litwie od sierpnia 2002 do kwietnia 2004 roku nie było w ogóle inflacji – ceny spadały. W maju 2004 roku inflacja jednak powróciła, a ostatnio wzrosła do prawie 4 proc.
– W Chile od lutego do kwietnia 2004 roku ceny również się obniżały. Ale od września 2005 roku inflacja wynosi tam około 4 proc.
– Po 2001 roku niektórzy spodziewali się spadku cen także w Stanach Zjednoczonych. Tymczasem, w maju br. inflacja przekroczyła tam 4 proc.
– Na Słowacji jeszcze w sierpniu ubiegłego roku inflacja wynosiła około 2 proc., a główna stopa banku centralnego 3 proc. Dzisiaj inflacja sięga w tym kraju prawie 5 proc., a stopa procentowa wynosi 4 proc. i przewiduje się tam kolejne podwyżki.

Co sprawiało, że w tych i innych krajach inflacja najpierw tak bardzo spadła, a potem niespodziewanie na ogół przyspieszyła?

Jak wynika z analizy 23 krajów w ostatnich 10 latach, którą przeprowadzono w Narodowym Banku Polskim, duże spadki inflacji zazwyczaj wynikały z czynników jednorazowych, na które polityka pieniężna nie ma wpływu, na przykład obniżenie się cen żywności. Ustąpienie tych czynników podnosiło inflację.

Szybki jej wzrost często poprzedzało również pojawienie się napięć na rynku pracy, które prowadziły do silnych podwyżek płac. Dodatkowo, presję inflacyjną wzmacniał czasami gwałtowny wzrost kredytów dla gospodarstw domowych.

Patrząc na gospodarkę Polski, trudno nie dostrzec pewnych podobieństw.

– Po pierwsze, spadek inflacji w końcówce ubiegłego i na początku bieżącego roku wynikał w dużym stopniu z działania czynników przejściowych.
– Po drugie, pojawia się coraz więcej sygnałów napięć na rynku pracy. Od września 2005 roku zarysowuje się tendencja do przyspieszania wzrostu wynagrodzeń w firmach. Wyraźne sygnały rozluźnienia dyscypliny płac dochodzą z przedsiębiorstw z udziałem Skarbu Państwa oraz ze sfery budżetowej. Presja na wzrost płac może dodatkowo się nasilić, bo coraz więcej ludzi emigruje w celach zarobkowych i coraz więcej przedsiębiorców ma problemy ze znalezieniem w kraju pracowników o odpowiednich kwalifikacjach.
– Po trzecie, szybko rosną kredyty dla gospodarstw domowych – od listopada ubiegłego roku tempo ich wzrostu przekracza 20 proc. w skali roku., a w przypadku kredytów mieszkaniowych w maju br. sięgnęło prawie 50 proc.

Czynnikiem, który dodatkowo zwiększa ryzyko odbicia inflacji w naszym kraju, jest chronicznie zły stan finansów publicznych, do czego za chwilę wrócę.

Każdy z nas ceni chyba stabilność złotego. O stabilny pieniądz trzeba jednak stale dbać – reagować w porę na ewentualne zagrożenia, a nade wszystko – samemu ich nie tworzyć.

1.5. Polska droga do euro.

Panie Marszałku, Wysoka Izbo!

W wolnej Polsce – w III Rzeczypospolitej – złoty stał się stabilny i w pełni wymienialny. Będąc członkiem Unii Europejskiej mamy jednak przed sobą perspektywę wprowadzenia wspólnego europejskiego pieniądza. Jak należy się do niej odnieść? W kraju na dorobku trzeba jednak przede wszystkim pytać, jak przygotowania do wstąpienia do strefy euro, a następnie samo jego wprowadzenie wpłynie na długofalowy rozwój naszej gospodarki? Badania przeprowadzone w Narodowym Banku Polskim, a także w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, dają na to pytanie odpowiedzi.

• Niezbędne przygotowanie do wprowadzenia euro polega na spełnieniu tzw. kryteriów z Maastricht. Narodowy Bank Polski wykonał tu swoje zadanie: mamy niską inflację i dzięki temu długoterminowe stopy procentowe są obecnie poniżej dopuszczalnego pułapu. Zbyt duży jest natomiast deficyt budżetu, bo nasze wydatki publiczne są rozdęte. Nie tylko blokuje to wejście Polski do strefy euro, ale i nie pozwala na trwałe przyspieszenie rozwoju naszego kraju. W drodze do euro przydałyby się także reformy zwiększające zakres wolnego rynku i – w efekcie – elastyczność gospodarki. Również one poprawiłyby perspektywy naszego rozwoju, niezależnie od wprowadzenia przez nas euro, a na dodatek zwiększyłyby skalę korzyści, jakie możemy osiągnąć z wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty. Generalnie, to, co jest potrzebne do korzystnego wprowadzenia w Polsce euro, jest i tak konieczne dla wzmocnienia długofalowego rozwoju naszej gospodarki. I odwrotnie, ewentualne odkładanie momentu przystąpienia do tej strefy będzie skutkiem zaniechania takich reform.

• Przy bardzo ostrożnych założeniach eksperci Narodowego Banku Polskiego szacują, że posiadanie euro przyspieszyłoby nasz wzrost gospodarczy średnio 0,2-0,4 pkt proc. każdego roku. Podobne co do kierunku są wyniki badań Międzynarodowego Funduszu Walutowego. To przyspieszenie wzrostu wynika głównie z trwałej eliminacji ryzyka kursowego, obejmującego większość naszej wymiany gospodarczej ze światem, bo strefa euro już obecnie jest naszym głównym gospodarczym partnerem. Rozszerzyłoby to jej skalę i przyciągnęłoby więcej inwestycji zagranicznych. Euro cieszy się też większym zaufaniem niż waluty narodowe nowych krajów członkowskich. Dzięki temu, mając euro, przedsiębiorcy mogliby pożyczać kapitał przy trwale niższych stopach procentowych. Nie do zlekceważenia są inne korzyści, pominięte w omawianych badaniach. Gdy naszą walutą będzie euro, rolnicy nie będą musieli się martwić tym, czy realna wartość dopłat bezpośrednich nie zostanie zmniejszona przez wahania kursu złotego do euro. Konsumenci będą mogli łatwiej porównywać ceny pomiędzy Polską a krajami strefy euro i korzystać z tych porównań. Miliony Polaków, już przecież podróżujących do tych krajów, nie będzie musiało się kłopotać wymianą waluty.

Na tle tych korzyści, wynikających z badań i wynikających z przygotowania polskiej gospodarki do wstąpienia do strefy euro oraz z wprowadzenia wspólnej europejskiej waluty trzeba zadać pytanie: czy Polskę stać na odkładanie jednego i drugiego? Myślę, że jest to pytanie retoryczne. Polski na to nie stać. Polska, która ma tyle do nadrobienia wobec Zachodu, nie powinna rezygnować z żadnej sprężyny przyspieszenia swojego rozwoju. Wprowadzenie euro nie wymaga żadnego poświęcenia wzrostu naszej gospodarki, przeciwnie – powinno go wzmocnić. Wymaga natomiast od rządzących usuwania ustrojowych słabości, które i tak trzeba usuwać, jeśli nie chce się przegrywać w nieubłaganej konkurencji międzynarodowej. Eliminacja tych słabości wymaga tylko wiedzy i odwagi.

Wystąpienie Leszka balcerowicza w Sejmie – pobierz plik .pdf