Nie ulega wątpliwości, że na dłuższą metę takie dane są korzystne dla złotego. Pomogły już zresztą w popołudniowym umacnianiu się naszej waluty, która ruszyła za ciągle rosnącym kursem EUR/USD. Koniec dnia przyniósł umocnienie złotego do dolara i kosmetyczne osłabienie w stosunku do euro. Dzisiaj, jak to się często dzieje w piątek, możliwa jest korekta i lekkie osłabienie złotego, które niczego nie zmieni a układzie technicznym rynku.
WGPW rozpoczęła sesję wzrostem, ale mniejszym od oczekiwanego, bo popyt hamowało słabe zachowanie rynków Eurolandu. Przed południem obóz byków usiłował podnieść indeksy, ale wynik tej próby był mizerny w wyniku czego właśnie od południa indeksy zaczęły się osuwać. Po raportach makroekonomicznych z USA ruszyły mocniej na południe, bo gracze przestraszyli się danych z rynku pracy (niepotrzebnie) i rosnącej presji inflacyjnej.
Najdziwniejsze było to, że słabo zachowywał się sektor surowcowy, mimo tego, że zarówno miedź jak i ropa drożały. Znakomicie nadal zachowywały się mniejsze spółki kontynuując swój euforyczny rajd. Kolejny raz rekordy pobiły indeks cenowy i MidWig. Wyglądało to tak jakby na dużych spółkach fundusze pilnowały się nawzajem przed końcem miesiąca. Tak często się u nas zdarza. Dziwić mogły tylko bardzo duże obroty.
Skoro wczoraj nie pomogły indeksowi WIG20 wzrosty cen surowców, to nie powinny pomóc i dzisiaj, ale to wcale nie jest takie pewne. Jeśli wczorajsza sesja była tylko rozgrywką funduszy przed końcem miesiąca to dzisiaj możemy zobaczyć już zupełnie inny obraz rynku. Jest duża szansa na wzrost, ale gdyby i dzisiaj doszło do niemiłej niespodzianki, a WIG20 znowu spadł to należałoby znowu zacząć obawiać się utworzenia formacji RGR, która często zapowiada spadki. Najbardziej rozsądny i logiczny byłby mały wzrost indeksu podpieranego przez rynek surowców.
Recesja pojawiła się w okolicach Chicago
W czwartek indeksy giełdowe w Eurolandzie rozpoczęły dzień od lekkiego wzrostu, który jednak został szybko zahamowany przez rosnący kurs EUR/USD. Nie osłabiły tego ruchu zaskakujące dane z Niemiec. Okazało się, że sprzedaż detaliczna w tym kraju spadła. Co prawda raport z niemieckiego rynku pracy był w miarę optymistyczny, bo bezrobocie nieznacznie się zmniejszyło (z 10,3 na 10,2 proc.), ale to niespecjalnie mogło pomóc we wzmocnieniu euro. Dane o wzroście PKB, inflacji i nastrojach w strefie euro też sytuacji na rynkach nie zmieniły, bo nieznacznie jedynie różniły się od prognoz. Dopiero dane z USA wywołały małe trzęsienie ziemi, ale tylko w Eurolandzie i na rynku walutowym.
Patrzenie ze spokojem na to, co wyprawiają gracze na rynku akcji w USA wymaga zachowania naprawdę bardzo zimnej krwi. Nie da się tego, co tam się dzieje wyjaśnić nawet tym, że w czwartek był ostatni dzień miesiąca, co często pomaga posiadaczom akcji (fundusze podciągają kursy). Można powiedzieć tylko tyle, że chciwość jest ciągle zdecydowanie większa niż strach i rozsądek. Popatrzmy, co pokazały dane makro.
Ilość noworejestrowanych bezrobotnych gwałtownie w zeszłym tygodniu wzrosła (oczekiwano 312 tys., a było 357 tys.). Był to jednak tydzień świąteczny, więc nie można było oczekiwać, że ten raport wpłynie na zachowanie rynków. Dane o wydatkach i przychodach Amerykanów były w zasadzie neutralne. Wydatki wzrosły jedynie o 0,2 proc., ale oczekiwano, że wzrosną jeszcze mniej. Przychody wzrosły za to mniej niż oczekiwano (0,4 proc.). Gracze szczególną uwagę zwracają zawsze na miesięczny wskaźnik wydatków konsumpcyjnych (PCE), a szczególnie na jego subindeks bazowy. Okazało się, że wzrósł mocniej niż oczekiwano, bo o 0,2 proc. Z tego wynika, że presja inflacyjna jest większa niż oczekiwano. Po tym zestawie raportów zmiany kursów i indeksów nie były duże.
Pół godziny po otwarciu sesji raport o cenach domów opublikował Office of Federal Housing Enterprise Oversight (OFHEO). Dramatu w nim nie było widać, ale znaczne pogorszenie sytuacji zdecydowanie tak. W trzecim kwartale ceny domów nadal rosły, ale z coraz mniejszą dynamiką (7,73 proc. r/r), a w kilku regionach już spadały. Wzrost cen w stosunku do poprzedniego kwartału (0,86 proc.) był najmniejszy od 1998 roku. Nie był to jednak raport mogący kogoś bardzo przestraszyć. Przypuszczam, że dane za czwarty kwartał będą o wiele gorsze.
Zamieszania narobił opublikowany równolegle z raportem OFHEO indeks Chicago PMI. Oczekiwano wzrostu, a tymczasem spadł w listopadzie z 53,5 do 49.9 pkt. Jak widać gospodarka tego regionu weszła już w recesję, bo odczyt poniżej 50 pkt oznacza kurczenie się gospodarki. Taki zestaw danych, z którego wynika, że presja inflacyjna jest duża, a gospodarka (na razie jednego, ale ważnego regionu) się kurczy na normalnym rynku doprowadziłby do srogiej przeceny akcji. Nawet indeksy europejskie spadły z tego powodu o około jeden procent. Amerykanie jednak maja klapki na oczach i wierzą, że obniżka stóp (dlaczego mają być obniżone skoro inflacja rośnie?) uleczy im gospodarkę. Indeksy zaczęły nawet leniwie spadać, ale ponieważ nie było w tym spadku przekonania to w drugiej części sesji byki przejęły kierownicę i sesja zakończyła się neutralnie.
Zostawmy jednak na chwilę giełdę i popatrzmy, co działo się na innych rynkach. Rentowność obligacji gwałtownie spadła, co nie może dziwić, skoro cześć gospodarki amerykańskiej wita się już z recesją. Dolar też zachował się bardzo racjonalnie i gwałtownie osłabł. Nie do końca logicznie zachowały się surowce, których ceny poszły za rosnącym kursem EUR/USD nie reagując na spowolnienie gospodarki amerykańskiej. To jest jednak w miarę zrozumiałe, bo przecena dolara zawsze działa na złoto. Ropa też wykazuje dużą korelację z EUR/USD, a miedź po prostu doszlusowała do innych surowców.
Wracając do akcji można próbować doszukiwać się pozytywnego wpływu wzrostu ceny ropy na rynek, bo podniósł on ceny akcji sektora paliwowego. Jednak jeśli spojrzy się na akcje sieci sprzedaży detalicznej, które opublikowały dzisiaj bardzo słabe dane dotyczące sprzedaży listopadowej i doda drożejącą ropę, która ograbia konsumentów z pieniędzy, to powód do zadowolenie był co najmniej wątpliwy. Nie zmienia to jednak sytuacji, w której (mimo neutralnego zamknięcia) byki prowadzą rynek do góry nie zważając kompletnie na fundamenty. „Kasyno Wall Street” ma się bardzo dobrze.
W pierwszy dzień miesiąca dowiemy się rano jak w krajach Eurolandu i w całej strefie euro rozwijał się sektor produkcyjny. Prognozy mówią o niewielkich zmianach indeksów PMI, które nadal mają pokazać, że utrzymuje się umiarkowane tempo rozwoju. Gdyby realne dane nie odbiegały od prognoz to reakcji nie zobaczymy, szczególnie, że ten segment zmniejsza się z każdym rokiem i jest już zdecydowanie mniejszy od 30 procent całej gospodarki. Wyraźny wzrost pomógłby, a spadek zaszkodziłby kursowi EUR/USD.
Większe znacznie mogą mieć informacje napływające z USA. Przed sesją w Stanach wypowiadać się będzie Ben Bernanke, szef Fed i Charles Plosser, szef Fed z Filadelfii. Co prawda wiemy już, co myślą o inflacji i całej gospodarce, bo mówili o tym we wtorek, ale rynki czasem reagują nawet na coś znanego i powtórzonego. We wtorek obaj bankierzy ostrzegali, że inflacja jest nadal groźna i jeśli to powtórzą to mogą zaszkodzić akcjom i pomóc dolarowi. Po ich wystąpieniach opublikowane będą dane o październikowych wydatkach na konstrukcje budowlane oraz indeks instytutu ISM dla sektora produkcyjnego.
Pierwszy raport może być zlekceważony, bo rynek powinien być przygotowany na spadek wydatków skoro spadła gwałtownie ilość nowych budów domów. Gdyby jednak niespodziewanie wydatki wzrosły albo spadły jedynie nieznacznie to ucieszyliby się zarówno posiadacze dolarów jak i akcji. Indeks ISM ma podobne znaczenie jak europejski PMI, ale w USA ten segment jest już mniejszy od 20 procent całej gospodarki, więc reakcja może być niewielka. Teoretycznie im wyższy będzie indeks tym lepiej dla akcji i dolara.