Na WGPW początek sesji był w środę negatywny, ale podaż nie wykazywała krztyny zdecydowania, co musiało sprowokować popyt do działania. Pomagały rosnące indeksy w reszcie Europy. Dziwić nadal mogło dobre zachowanie sektora surowcowego, w sytuacji, kiedy na rynku towarowym można było mówić ( czasie naszej sesji) jedynie o stabilizacji, a z pewnością nie o poważnej korekcie wzrostowej. Widać było, że fundusze korzystają z byle impulsu, żeby podnieść indeksy. Takie zachowanie rynku sygnalizuje, że szykuje się on do dalszych wzrostów. Oczywiście jest to możliwe tylko wtedy, jeśli sytuacja na rynkach światowych się nie zmieni.
Skoro zdążająca ku recesji gospodarka USA nie potrafi zmusić funduszy do sprzedaży akcji, a u nas dramat rynku surowców nie wywraca rynku to znaczy, że można zapomnieć o fundamentach (dopóki rynek nam o nich brutalnie nie przypomni). W tej sytuacji wczorajsza, kolejna przecena miedzi, nie będzie zapewne miała prawie żadnego wpływu na nasze indeksy. Zresztą w nocy ceny surowców rosły idąc za drożejącą ropą. Impuls dał dzisiejszy Financial Times informując, że kraje OPEC już zgodziły się obciąć w najbliższych tygodniach wydobycie o przynajmniej 1 mln baryłek. Oficjalna decyzja zostanie podjęta na posiedzeniu OPEC w środku grudnia.
Tak czy inaczej liczyć się będzie dzisiaj tylko to, co dzieje się na rynkach światowych (w nocy indeksy azjatyckie rosły po około 2 procent), a przede wszystkim w USA. Nikt nie będzie dzielił włosa na dwoje i zastanawiał się, czy te zwyżki mają sens. W tej sytuacji trudno oczekiwać, żeby nasze indeksy dzisiaj wyraźnie nie wzrosły, a to doprowadziłoby do wygenerowania sygnału kupna. Tylko naprawdę ostra przecena (nieoczekiwana) surowców mogłaby to zmienić. Co prawda bardzo prawdopodobne jest, że w USA będzie miała dzisiaj miejsce jakaś korekta, ale to nie powinno mieć większego znaczenia dla polskich inwestorów, bo przecież wszyscy uznają to za niegroźną realizację zysków.
Na giełdach rośnie spekulacyjna bańka
Środa rozpoczęła się na rynkach akcji w Eurolandzie neutralnie, bo inwestorzy czekali na raporty makroekonomiczne. Okazało się, że indeksy PMI dla sektora usług) w Niemczech i w całej strefie euro spadły nieco mocniej niż prognozowano. To doprowadziło do spadku kursu EUR/USD, co z kolei zaczęło podnosić ceny surowców. Indeksy w Eurolandzie zaczęły po tym raporcie zwyżkować, co jednak nie miało wiele wspólnego z treścią raportów. Raport ADP o zmianie zatrudnienia w sektorze prywatnym jedynie nieznacznie osłabił dolara i zmniejszył wzrost indeksów – wzrost zatrudnienia był znacznie mniejszy od prognoz. Dwa miesiące temu wierzono jeszcze w to, że korelacja tego raportu z oficjalnym (piątek) rzeczywiście jest olbrzymia, ale kolejne dwie publikacje rozczarowały, więc nic dziwnego, że reakcja była niewielka. Końcówka sesji była bardzo pozytywna, bo Europejczyków ucieszyło zachowanie rynków USA.
W środę publikacja amerykańskich danych makroekonomicznych mogła zaskoczyć inwestorów. Okazało się, że indeks ISM dla sektora usług (ponad 80 procent gospodarki USA) gwałtownie spadł (do poziomu najniższego od czasu ataku na Irak – 52,9 pkt.). Już naprawdę niewiele brakuje gospodarce do wejścia w recesję. Pozytywem było to, że subindeks cenowy też spadł i to bardzo wyraźnie (ceny rosną, ale dynamika znacznie spadła). Raport o sierpniowych zamówieniach fabrycznych też przyniósł złe informacje. Zamówienia nie zmieniły się, a dane z lipca skorygowano w dół. Na domiar złego Ben Bernanke, szef Fed, odpowiadając na pytania po swoim wystąpieniu powiedział, że pogorszenie koniunktury na rynku nieruchomości może obniżyć PKB w USA nawet o jeden punkt procentowy (czyli do około 1,5 procenta).
Niezbyt logicznie było zachowanie rynku walutowego, ale tutaj wyjaśnienie można znaleźć. Dolar zyskiwał od czasu publikacji danych w Eurolandzie. Przypisano to wzmocnienie Thomasowi Koenigowi, szefowi Fed z Kansas City, który stwierdził, że presja inflacyjna będzie rosła zagrażając gospodarce USA. Tyle tylko, że wystąpienie to miało miejsce pięć godzin przed początkiem wzmocnienia dolara. Sensu w tym ruchu wielkiego nie było. Po publikacji w USA fatalnych danych makro dolar zaczął tracić, ale zakończeni dnia było neutralne. Wydaje się, że powód tak dobrego zachowania amerykańskiej waluty był ciągle ten sam – kapitały przechodziły w rynku surowców w obligacje (ceny rosły – rentowność spadała) i akcje.
Reakcja rynku towarowego była najbardziej logiczna. Ceny miedzi i złota spadły więcej niż o dwa procent, co było klasyczną reakcją inwestorów po publikacji danych wzmacniających obawy o stan gospodarki USA. Co prawda wzrosła cena ropy, ale tylko dlatego, że po publikacji raportu o tygodniowej zmianie zapasów zaczęła gwałtownie spadać i odbiła się od wsparcia, co wywołało prosty odruch techniczny.
Bardzo trudno jest komentować to, co działo się na amerykańskich giełdach akcji. Szaleńcze wzrosty indeksów w sytuacji, kiedy gospodarka coraz bardziej zwalnia są trudne do wyjaśnienia. „Oficjalne” wytłumaczenie jest takie, że skoro zahamowanie wzrostu jest tak mocne to Fed w przyszłym roku obniży stopy, a to gospodarce pomoże. Jest to jednak typowe „chciejstwo”, a realia są takie, że przez najbliższy rok (przynajmniej) zyski spółek będą gorsze niż teraz. Nie mogą być przecież lepsze w sytuacji zwalniającej gospodarki. Wzrosty indeksów (z indeksem DJIA bijącym znowu rekord wszech czasów) są więc niczym innym jak tylko powtórzeniem sytuacji z rynku surowców z okresu marzec – maj. Fundusze nadymają bańkę spekulacyjną, a skończy się to jak zwykle dramatem. Tyle tylko, że nikt nie wie dokładnie kiedy to nastąpi i do jakiego poziomu zostaną indeksy podniesione. Na razie jednak obóz byków rządzi na rynku niepodzielnie.
Dzisiaj jest dzień banków centralnych, bo decyzje podejmują Bank Anglii (BoE) i Europejski Bank Centralny (ECB). Wydaje się prawie pewne, że decyzje rynków nie zaskoczą: BoE nie zmieni poziomu stóp procentowych, a ECB podniesie je o 25 pb. (do 3,25 proc.). Jeśli rzeczywiście tak będzie to jak zwykle poczekamy jeszcze na konferencję prasową prezesa ECB i to ona ostatecznie zamknie na dzisiaj temat stóp procentowych. Gdyby Jean-Claude Trichet postraszył inwestorów rosnącą inflacją i de facto zapowiedział szybki, kolejny wzrost stóp to zaszkodziłby akcjom i pomógłby euro. Wydaje się jednak, że to jest mało prawdopodobne, bo ostatnie dane o inflacji były lepsze od prognoz. Jest więc olbrzymia szansa, że z dużej chmury spadnie mały deszcz i nic istotnego się nie wydarzy.
Po południu dowiemy się jak w ciągu tygodnia zmienił się rynek pracy w USA, ale nie wydaje się prawdopodobne, żeby ten raport w znaczny sposób wpłynął na rynki. Bardziej prawdopodobne jest, że zobaczymy reakcję po wieczornym wystąpieniu Michaela Moskow, szefa Fed z Chicago. Zdarza mu się powiedzieć rzeczy, które rynkami poruszają.