W czasie ostatnich tygodni indeksy zmieniały się bardzo gwałtownie. Każdy kolejny tydzień przynosił diametralną zmianę sytuacji. Każda zmiana dawała się zresztą łatwo uzasadnić. Przełom miesiąca zazwyczaj pomaga bykom, bo pojawia się „window dressing”. W tym konkretnym przypadku doszły jeszcze inne elementy. Czekano na wynik posiedzenia FOMC, który znowu i to bardzo mocno obniżył stopy procentowe (do 3 procent, czyli ponad jeden punkt procentowy poniżej inflacji). Poza tym znowu dużo mówiło się o mającym wspomóc gospodarkę planie administracji Busha. Pojawił się też oferta Microsoftu, który chce przejąć Yahoo. Taka kumulacja musiała doprowadzić do wzrostu indeksów i nawet bardzo słabe dane makro bykom nie przeszkodziły. Okazało się jednak, że już następnym tydzień przyniósł pogorszenie nastrojów. Do fatalnych raportów makroekonomicznych z poprzedniego tygodnia doszła we wtorek 5 lutego szokująca informacja – indeks ISM pokazujący stan amerykańskiego sektora usług (ponad 80 procent gospodarki) gwałtownie spadł z 53 do 41,9 pkt. Przypominam, że poziom 50 pkt. oddziela recesję od rozwoju. Tego już inwestorzy nie mogli zlekceważyć i indeksy giełdowe na całym świecie gwałtownie spadły. Kontynuacji tego spadku potem jednak nie było, a gracze znowu nie wiedzieli, co mają robić.
Kolejny tydzień przyniósł znowu gwałtowną zmianę kierunku indeksów. We wtorek rząd niemiecki zapowiedział, że udzieli pomocy (praktycznie znacjonalizuje) stojącemu na progu bankructwa bankowi IKB, a Warren Buffet złożył ofertę reasekuracji ubezpieczycieli obligacji na sumę 800 mln USD. Poza tym administracja Busha doprowadziła do kolejnego porozumienia („Lifeline”) z sektorem prywatnym. Zgodnie z nim posiadacze domów zagrożeni ich przejęciem przez bank będą mieli 30 dni na dokonanie refinansowania w sposób uzgodniony z kredytodawcą. Każdy z tych powodów wzrostu indeksów był bardzo wątpliwy. Po pierwsze rząd niemiecki nie może przecież pomóc wszystkim bankom, a ratowanie prywatnych inwestorów (posiadaczy akcji IKB) publicznymi pieniędzmi jest co najmniej moralnie wątpliwe. Po drugie Warren Buffet złożył ofertę reasekuracji najmniej ryzykownych obligacji municypalnych. Zresztą już następnego dnia najwięksi ubezpieczyciele tę ofertę odrzucili. Po trzecie kolejny plan administracji Busha jedynie przesuwa problem w czasie. Jednak już następnego dnia nieco lepsze od prognoza dane o sprzedaży detalicznej w USA znowu pomogły bykom. Twierdzono (według mnie bezpodstawnie, bo styczniu Amerykanie po prostu korzystali z poświątecznych przecen), że amerykański konsument nie poddaje się i będzie nadal pomagał gospodarce.
Koniec tygodnia znowu był jednak dla byków niekorzystny. Nie pomógł nawet Ben Bernanke, szef Fed, który w czwartek pocieszał, że gospodarce USA nie grozi recesja (ciekawe skąd ta pewność, skoro dane pokazują zupełnie co innego). Praktycznie zapowiedział jednak, że Fed może nadal ciąć stopy, co stoi w jaskrawej sprzeczności z twierdzeniem o braku zagrodzenia recesją. Trzeba jednak też odnotować, że szef Fed powiedział również, iż trzeba sprawdzić czy obniżki stóp dają szansę na zakończenie kryzysu. Chodzi o to, że gwałtowne obniżenie stóp w nieznacznym jedynie stopniu poprawiło sytuację na rynku kredytowym, a przecież tam jest źródło kryzysu. W piątek nastroje też się nie poprawiły, bo indeks NY Empire State (pokazuje, jaki jest stan gospodarki w okolicach Nowego Jorku) gwałtownie zanurzył się w obszarze recesyjnym. Spadł też bardzo mocno indeks nastroju Uniwersytetu Michigan (dane z połowy miesiąca). Tydzień przyniósł jednak niewielki wzrost indeksów.
Jedno jest pewne – wypełniła się wielomiesięczna formacja RGR, którą dostrzec można na amerykańskim indeksie S&P 500. Prognozowała ona spadek indeksu przynajmniej do 1.250 pkt. – spadł w czasie sesji do 1.270 pkt. Czy to już wyczerpuje zakres spadków? Niestety, ostatnie 3 tygodnie nie przyniosły odpowiedzi na to pytanie. Jak na razie możemy mówić jedynie o ruchu powrotnym w kierunku linii szyi formacji RGR (poziom 1.407 pkt.). Najczęściej po takim wzroście rynek powraca znowu do spadków i to właśnie jest niebezpieczne. Za wzrostem indeksów przemawia skumulowanie czynników mających pomóc gospodarce (stopy procentowe, plany administracji), a za spadkiem coraz większe prawdopodobieństwo recesji w USA (przypominam, że technicznie recesja to dwa spadki kwartalnego PKB).
NA GPW gracze reagowali w ciągu 3 tygodni na to, co dzieje się na świecie. Odnotować jedynie trzeba, że polski rynek w ciągu ostatnich trzech tygodni nie należał do najsłabszych. WIG20 wzrósł w tym czasie o 2,7 proc., a MWIG40 o 5,2 proc. Faktem jest jednak również to, że nasze indeksy spadły od grudnia mocniej niż niemiecki czy amerykańskie, więc i korekta musiał być mocniejsza. Niepokoić może też to, że obrót podczas tych trzech tygodni spadł, co sygnalizuje, że duzi gracze starają się być poza rynkiem uważając, że jesteśmy świadkami nic nieznaczącej korekty. Reakcji na publikowane przez spółki raporty kwartalne (sezon skończy się w końcem lutego) też nie można zaliczyć do pozytywnych sygnałów. Owszem, ceny akcji KGHM i PKO BP przed publikacją raportów kwartalnych rosły (rzeczywiście wyniki były lepsze od oczekiwań), ale już w dniu publikacji, a zdecydowanie następnego dnia pojawiała się chęć do realizacji zysków.
Na WIG i WIG20 na razie obowiązują jednak sygnały kupna, ale struktura zwyżki (wzrost, spadek wzrost) sygnalizuje, że mamy do czynienia z normalnym dla rynku niedźwiedzia ruchem powrotnym. Przypominam, że linia szyi rozległego podwójnego szczytu jest bardzo wysoko – 3.330 pkt., a dopiero powrót nad ten poziom anulowałby tę złowróżbną formację. Gdybyśmy byli już w kwietniu to powiedziałbym, że indeksy będą rosły, bo przekonanie o znacznej poprawie sytuacji w drugim półroczu musi znaleźć wcześniej odbicie w zachowaniu giełdowych indeksów. Do wiosny jednak pozostało trochę czasu, a to, co się działo w czasie ostatnich 3 tygodni zdecydowanie nie zachęca do kupna akcji. W tej sytuacji, mimo sygnałów kupna, nie należy zbyt mocno i na dłużej się w rynek angażować. W poniedziałek mamy jednak szansę na wzrosty indeksów. Jeśli na rynkach europejskich pojawi się chęć odreagowania piątkowych spadków (powinna, bo w USA zakończenie nie było tak złe jak się tego obawiano, sesji dzisiaj nie ma, a w środę rynki czekają na dobre dane o inflacji) to byki będą miały bardzo ułatwione zadanie.