Xelion: O trzech spółkach, które podniosły indeksy

GPW rozpoczęła sesję od małego spadku indeksów, ale szaleństwo w Budapeszcie (kolejne 3 procent) bardzo szybo zmieniło sytuację. Okazało się, że MOL nie zgadza się na przejęcie przez OMV i zapowiada walkę. To zrozumiałe, że kurs tej spółki błyskawicznie rósł, a to całkowicie wystarczyło do podnoszenia indeksu BUX. Wzrost kursu naszego PKN jest całkowicie niewytłumaczalny, bo przecież MOL zaczyna wyrastać na spółkę najważniejszą w regionie. Chodziły pogłoski o możliwej fuzji PKN z Lotosem, ale po pierwsze wydaje mi się, że do tego jest bardzo daleko, a po drugie kurs Lotosu przez długi czas nie rósł.

Wydaje się, że fundusze po prostu wykorzystały sytuację wytworzoną przez rynek węgierski, żeby pokazać, iż GPW nie musi się bać przeceny na rynkach rozwiniętych. Papierem, który był prawdziwym liderem były jednak akcje TPSA. Spółka poinformowała, że rozpoczęła już skup własnych akcji (ma zamiar poświęcić na to w tym roku 700 mln złotych, a na razie wydała 8 procent tej kwoty). Poza tym rano analitycy Merrill Lynch (po spotkaniu z prezesem TPSA) poinformowali, że spółka planuje cięcie kosztów i wypłatę nawet 3 zł dywidendy z zysku netto za 2007 rok (nawiasem mówiąc nie widzę tu jakoś równego dostępu do informacji…). Drożały również akcje KGHM, mimo że spadała cena miedzi. Zarządzający wykorzystywali te papiery do podtrzymywania dobrego nastroju i zachęcenia do kupna innych akcji. To musiało się udać w atmosferze wyczekiwania, która panowała na rynkach europejskich i przy rosnących kontraktach na amerykańskie indeksy. Nic więc dziwnego, ze już przed południem wszystkie indeksy na GPW rosły. Wystarczyła poprawa sytuacji w Eurolandzie, żeby skala tych wzrostów znacznie się zwiększyła, a WIG i MWIG40 ustanowiły nowe rekordy wszech czasów. Jednak bicie rekordów dzięki wzrostowi cen trzech akcji (często z bardzo wątpliwych powodów) nie jest osiągnięciem wartym pochwały. Może być nawet niepokojące.

Dzisiaj Rada Polityki Pieniężnej opublikuje komunikat po swoim posiedzeniu. Olbrzymia większość analityków spodziewa się, że jeszcze tym razem stopy pozostaną na poprzednim poziomie (4,25 proc.). Jeśli rzeczywiście się tak stanie to rynek komunikat zlekceważy. Gdyby RPP jednak stopy podniosła to mogłoby zaszkodzić akcjom i pomóc złotemu. Wydaje się jednak, że po prostu nic się z tego powodu nie wydarzy.

Dzisiaj mamy kolejny problem, bo gracze uwierzyli już, że GPW jest oazą (nie jest) i mogą lekceważyć ewentualne spadki indeksów w Eurolandzie i entuzjastycznie przyjmować nawet niewielkie zwyżki. Rynkami finansowymi rządzą nastroje, a one są bardzo dobre. Co prawda kolejne spadki ceny miedzi i dwuprocentowy spadek ceny ropy w połączeniu ze słabym zachowanie rynków amerykańskich powinny doprowadzić do spadku indeksów, ale nawet jeśli tak będzie to będą one niewielkie, a gracze będą czekali na byle pretekst, żeby podnieść ceny akcji. Reakcja rynków światowych na dane z USA musiałaby być bardzo zła, żeby na GPW doszło do przeceny.

Nastroje konsumentów amerykańskich pogarszają się

We wtorek indeksy na giełdach europejskich nadal spadały w reakcji na słabe zakończenie sesji w USA. Podaż była jednak bardzo nieśmiała, a indeksy osuwały się do minimalnych poziomów z poniedziałku, po czym zawracały. Widać było, że gracze są po prostu niezdecydowani. Równie niezdecydowany był rynek walutowy. Kurs EUR/USD po nocnym wzroście osuwał się, ale od południa zmienił kierunek. Końcówka sesji na rynkach europejskich była jednak słaba, bo przypadła na okres, kiedy to indeksy w USA spadały.

Na amerykańskich parkietach panował we wtorek istny rozgardiasz. Zachowanie poszczególnych rynków trudno było zrozumieć, ale postaram się to jakoś wyjaśnić. Przede wszystkim popatrzmy, co sygnalizowały raporty makroekonomiczne.

Indeks zaufania konsumentów podawanego przez Conference Board spadł do poziomu 10 miesięcznego minimum (oczekiwano niewielkiego wzrostu), co świadczy o narastaniu niepokoju wśród Amerykanów mogącego prowadzić do ograniczenia wydatków. Bardzo słaby był też raport z rynku nieruchomości. W maju w USA sprzedano o 1,6 procent mniej nowych domów niż miesiąc temu i z pozoru dane wydawały się lepsze niż prognoza (- 5,7 proc.), ale sęk w tym, że sprzedaż z kwietnia została zweryfikowana z 981 tys. do 930 tys. Były to więc dane bardzo złe. Poza tym mediana cenowa, która miesiąc temu spadła o około 10 procent, osunęła się znowu o 0,9 procenta w stosunku do zeszłego roku. Opublikowany został również raport S&P/Case-Shiller, zgodnie z którym w kwietniu ceny domów w 10 największych miastach spadły o 2,7 proc. w stosunku do zeszłego roku. To największy spadek cen od 16 lat. Jedynym pozytywem było to, że o 1,1 proc. spadła ilość domów wystawionych do sprzedaży. Pogorszył ten obraz Lennar (drugi co do wielkości amerykański deweloper) publikując raport kwartalny z większą od prognoz stratą i zapowiadając pogorszenie wyników.

Takie dane powinny były obniżyć rentowność obligacji i osłabić dolara, ale reakcja tych rynków nie była standardowa. Rentowność obligacji rosła, bo gracze realizowali zyski po ostatnich wzrostach cen (spadku rentowności) uważając, że zwyżka była zdecydowanie przesadzona. W tej sytuacji kurs EUR/USD po prostu zamarł na poziomie poniedziałkowego zamknięcia. Ciekawie zachowały się surowce. Logiczny był spadek kontraktów na miedź. Skoro rynek nieruchomości ma problemy to popyt na miedź spadnie. Interesujący był spadek ceny ropy, bo nie przemawiają do mnie argumenty zgodnie z którymi wynikał on z obawy o wzrost zapasów w USA. Również złoto mocno staniało. Można powiedzieć, że rynek surowców wyglądał tak, jakby fundusze zaczęły likwidować długie pozycje obawiając się większej przeceny (na przykład na skutek wzmocnienia dolara lub jena). Nawiasem mówiąc minister finansów Japonii powiedział, że „bardzo dokładnie obserwuje rynek walutowy”, co może świadczyć o zaniepokojeniu słabością jena i zwiastować zbliżającą się interwencję Banku Japonii.

Rynek akcji był nadal bardzo nerwowy. Słabe dane makro co prawda oddalały perspektywy wzrostu stóp procentowych, ale martwiła rosnąca rentowność obligacji. Poza tym słaby rynek nieruchomości zapowiadał narastanie problemów firm z sektora finansowego. W zasadzie rynek nie dostał żadnych poważnych informacji, które zachęcałyby graczy do kupna akcji, więc nie było nic dziwnego w tym, że po publikacji raportów makroekonomicznych indeksy zaczęły spadać. Dziwić mogło jednak to, że już po godzinie zaczęły rosnąć. Podobno gracze polowali na przecenione spółki (na przykład na mające kłopoty z produktami opartymi na kredytach hipotecznych Bear Stearns i Goldman Sachs), a to poprawiało nastroje. Na krótko jednak, bo na 3 godziny przed końcem sesji indeksy znowu zaczęły się osuwać. Spadek nie był duży, ale zagrożenie powstaniem formacji podwójnego szczytu znowu wzrosło.

Dzisiaj, godzinę przed rozpoczęciem sesji w USA, zostanie opublikowany raport o majowych zamówieniach na dobra trwałego użytku. Gracze szczególną uwagę zwrócą na zamówienia bez środków transportu. W kwietniu wzrosły o 1,9 procenta sygnalizując (tak jak i inne dane makro, że gospodarka zaczyna odżywać. Jeśli dane będą lepsze od bardzo umiarkowanie optymistycznych prognoz to spadną ceny obligacji i wzmocni się dolar. Wydaje się, że tym razem rynek akcji skupi się na pozytywach (ożywienie gospodarki), a nie na wzroście rentowności obligacji, a rynek akcji dostanie argument za wzrostem indeksów. Dane gorsze powinny skutkować odwrotnymi reakcjami. Trzeba jednak pamiętać o tym, że te akurat dane są bardzo zmienne, więc reakcja nie musi być duża. Godzinę po rozpoczęciu sesji dowiemy się jeszcze jak zmieniły się zapasy ropy i paliw w USA, co może stać się pretekstem do ruchu ceny ropy.