Na GPW poniedziałek zaczął się od pół procentowego wzrostu WIG20, ale widać było, że był to wzrost dosyć sztuczny (kluczową rolą był wzrost kursu BRE). Niewątpliwie pomagały we wzroście indeksów drożejące surowce. Bardzo szybko rynek wrócił do szeregu i zaczął zachowywać się tak, jak inne rynki europejskie – indeksy trzymały się blisko piątkowego zamknięcia, a z czasem zaczęły się osuwać. W tej fazie rynku najbardziej ciążył indeksowi WIG20 trzyprocentowy spadek kursu akcji TPSA. Taka sytuacja, z której równie prawdopodobny był zarówno spadek jak i wzrost indeksów trwała do publikacji danych z rynku nieruchomości w USA. Dane doprowadziły do szybkiego spadku i ponad jednoprocentowego spadku WIG20.
Warto jednak zauważyć, że pozytywna dla byków sytuacja techniczna nie zmieniła się ani na jotę. Tyle tylko, że oscylatory się wychłodziły, co pozwala mniej się już bać przedłużenia korekty. Tak więc, paradoksalnie, ten spadek był bardzo dla byków korzystny, bo zdejmuje z graczy przedkorekcyjne napięcie. Trzeba też pamiętać o tym, że sektor bankowy, który jest od dawna liderem hossy, zachowywał się do końca całkiem spokojnie. Tak jakby czekał tylko na pretekst do dalszego wzrostu. Minimalnie osunął się też MWIG40, a wiele akcji drożało do końca sesji. Tak nie wygląda rynek, który ma zamiar rozpocząć większą korektę.
Jeśli zgadzamy się, że tak właśnie wyglądała sytuacja i dodamy do tego przemożną chęć podniesienia indeksów w USA oraz rosnące ceny ropy i miedzi to wynikiem powinien być dzisiaj wzrost indeksów. Oczywiście o ile nie dostaniemy jakichś impulsów niewynikających z kalendarium.
Słabe dane nie pogrążyły giełd amerykańskich
W poniedziałek rynki europejskie od początku dnia weszły w stan wyczekiwania na impulsy płynące z USA. Indeksy giełdowe trzymały się blisko piątkowego zamknięcia, a dolar nadal się wzmacniał. To osłabiało japońskiego jena, co pozytywnie wpływało na posiadaczy akcji. Przed publikacją danych makro w USA kurs EUR/USD zaczął rosnąć, ale nie miało to żadnego wpływu na zachowanie giełd. Panował wszechogarniający marazm. Dopiero potem indeksy zaczęły spadać.
Okazało się, że w lutym w USA sprzedaż nowych domów spadła o 3,9 proc. (oczekiwano wzrostu o ponad 6 procent) i była najniższa od 7 lat. Poza tym mediana cenowa spadła o 0,3 procenta (rok do roku, bo miesiąc do miesiąca wzrosła o 2,8 proc.). Najgorsze chyba było to, że ilość niesprzedanych nowych domów (mierzona czasem koniecznym do ich sprzedania) wzrosła do poziomu najwyższego od 16 lat (8,1 miesiąca). Dane potwierdzają, że stan rynku nieruchomości jest bardzo słaby. Ekonomiści już mówią, że w tym roku sytuacja się nie poprawi.
Bardzo ciekawa była reakcja na publikację tych danych. Gracze na rynkach obligacji i walutowym nie mieli żadnych wątpliwości. Rentowność obligacji spadła, a dolar osłabł. Ich reakcja była absolutnie prawidłowa, bo przecież słabe dane z rynku nieruchomości zwiększają prawdopodobieństwo obniżki stóp. Tracący dolar przełożył się na wzrost cen surowców. Ropie i złotu dodatkowo pomagał wzrost napięcia międzynarodowego. W czasie weekendu nadal nie rozwiązano problemu 15 angielskich marynarzy zatrzymanych przez Iran, a, co bardziej istotne, Rada Bezpieczeństwa ONZ nałożyła na Teheran nowe sankcje, a Iran ograniczył współpracę z Międzynarodową Agencją Energii Atomowej (MAEA). Tylko ponad dwuprocentowy wzrost ceny kontraktów na miedź nie był zbytnio logiczny. Skoro rynek budowy domów jest w tak słabej formie to popyt na miedź będzie przecież mniejszy. Jednak od dawna fundamenty mają mały wpływ na zachowanie rynków, więc nawet mnie ten wzrost nie zdziwił.
Nie zdziwiło mnie też specjalnie to, że rynek akcji okazał się tak bardzo odporny na złe informacje. Już w poniedziałek rano pisałem, że być może dostaniemy odpowiedź na pytanie brzmi: czy rynek wrócił na stare tory? Czy znowu oczekiwanie na obniżkę stóp będzie podnosiło indeksy, mimo że stan gospodarki jest niepewny? Okazuje się, że odpowiedź brzmi „tak”. Co prawda od początku sesji indeksy spadały jak kamienie, ale już po 1,5 godzinie zaczęły się podnosić, a zakończenie można uznać za neutralne. Jeśli weźmie się pod uwagę, że wzrost ceny ropy jest dla gospodarki też niekorzystny to takie zakończenie sesji jest wręcz bardzo bycze. Gracz wierzą nadal w to, że uratuje ich Fed. I rzeczywiście już w środę Ben Bernanke, występując w Kongresie USA, będzie zapewne znowu tym rycerzem na białym koniu, który uratuje rynek przed przeceną, a prawdopodobnie da mu nawet impuls wzrostowy. Poza tym przecież kończy się miesiąc i kwartał. Jak w tych warunkach może dojść do przeceny?
Dzisiaj przed południem dowiemy się jak niemiecki instytut Ifo oceniał w marcu klimatu panujący w gospodarce Niemiec. Indeks tego instytutu traktowany jest bardzo poważnie, więc odczyt lepszy od prognoz na chwilę pomógłby euro i być może akcjom. Jednak dopiero publikacja przez Conference Board indeksu zaufania amerykańskich konsumentów może być tym impulsie, który mocniej wpłynie na inwestorów. Wiemy, że konsumenci niekoniecznie robią to, co deklarują, ale teraz wszyscy wypatrują pozytywnych informacji, więc wzrost indeksu (oczekuje się spadku) pomógłby dolarowi i akcjom. Spadek, nieodbiegający od oczekiwań, zostałby zlekceważony.